Gry

Moje pierwsze dziesięć godzin z Heroes of the Storm, nową grą Blizzarda

Kamil Ostrowski
Moje pierwsze dziesięć godzin z Heroes of the Storm,  nową grą Blizzarda
28

Do niedawna Blizzard zapierał się rękoma i nogami, żeby tylko nie wejść w drugą dekadę XXI wieku. Tam gdzie inni stawiali na free-to-play czy mobile, tam twórcy Warcrafta, Starcrafta i Diablo wydawali kolejne dodatki i bawili się balansem mechaniki, ewentualnie kombinowali z tajemniczymi projektami,...

Do niedawna Blizzard zapierał się rękoma i nogami, żeby tylko nie wejść w drugą dekadę XXI wieku. Tam gdzie inni stawiali na free-to-play czy mobile, tam twórcy Warcrafta, Starcrafta i Diablo wydawali kolejne dodatki i bawili się balansem mechaniki, ewentualnie kombinowali z tajemniczymi projektami, które powstawały po cichu, ale za to z hukiem były resetowane czy kasowane. Ostatecznie jednak przyszła pora, żeby zacząć płynąć z prądem. Blizzard przymierza się, żeby porozstawiać konkurencję po kątach w świecie free-to-play. Najnowsze dziecko firmy może porządnie zamieszać w ogromnym rynku MOBA, będącym jedną z największych gałęzi na drzewku "darmowego" grania.

Czym jest w ogóle MOBA? To jeden z najświeższych, najnowszych gatunków gier wideo, zdobywający w ciągu paru lat ogromną popularność. Jest to miks RTSa (strategii czasu rzeczywistego) z elementami RPG, gry akcji i gry sportowej. Jak to możliwe? Kierujemy tylko jednym bohaterem, który ma parę umiejętności specjalnych (poza auto-atakiem) i poruszamy się po, generalnie rzecz biorąc, symetrycznej mapie, zabijając stwory kierowane przez komputer, a także graczy z przeciwnej drużyny. Liczy się taktyczne myślenie, umiejętności nabyte podczas powtarzania czynności setki, albo i tysiące razy, no i refleks.

Do niedawna w kategorii MOBA liczył się w zasadzie jeden, ogromny gracz – Riot Games ze swoim League of Legends. Ten tytuł do dziś ma najwięcej użytkowników, przynosi największy dochód, a turnieje e-sportowe przyciągają najwięcej widzów. Dynamicznie jednak rozwija się również Dota 2, które tworzy Valve. Gdzieś w tle majaczyło Heroes of Newerth, niszę znalazło Smite, swoje podejścia do tematu mają także duzi wydawcy, jak Warner Brothers (Infinite Crisis) czy Electronic Arts (Dawngate). Jednakże to Heroes of the Storm ma moim zdaniem szansę na zadanie pierwszego potężnego ciosu League of Legends.

Pierwsze wrażenia są genialne. Po raz pierwszy od czasu zetknięcia się ze Smite poczułem prawdziwą świeżość w ramach gatunku. O ile jednak w tamtym przypadku był to delikatny powiew, związany ze zmianą perspektywy (Smite to MOBA z widokiem z trzeciej osoby), tak Heroes of the Storm to silna bryza.

Gra jest bardzo, ale to bardzo dynamiczna. Ciągle coś się dzieje, zwłaszcza w pierwszych fazach zabawy, kiedy czas potrzebny do odrodzenia się po zaliczeniu zgonu, jest bardzo krótki. Nasze postaci od razu mają odblokowane wszystkie umiejętności, dzięki czemu od pierwszej minuty na ekranie bardzo dużo się dzieje i można momentalnie sklejać świetne akcje. Zupełnie inaczej, niż w przypadku League of Legends, gdzie kolejne skille odblokowujemy. Tutaj czekamy tylko na „ulti” – czwartą umiejętność. Co ciekawe, mamy do wyboru dwie. Raz wybranej, nie sposób zmienić.

Druga sprawa – rozgrywkę znacząco urozmaicono w stosunku do klasycznej zabawy w stylu MOBA. Na mapie znajdują się punkty widokowe, których przejęcie da nam nieco więcej kontroli nad tym, co się dzieje w okolicy. Raz przejęte, pozostaną nasze, do momentu objęcia we władanie przez wrogą drużynę. Ciekawie rozwiązano także kwestię stworów niezależnych. Pokonując je... nakłaniamy je do przejścia na naszą stronę – stają się najemnikami, którzy świetnie radzą sobie pomagając nam w ataku na umocnienia przeciwnika.

Ostatnim dużym urozmaiceniem na mapie jest główny quest, który stanowi oś każdej rozgrywki. Dostępne są w tej chwili cztery poziomy, a to oznacza właściwie cztery różne tryby gry. Na jednym z nich co jakiś czas udajemy się do kopalń, gdzie musimy niszczyć nieumarłych, zbierając ich czaszki. Im więcej zbierzemy, tym większego „giganta” dostaniemy do pomocy. Na innej zbieramy złote dublony, którymi płacimy kapitanowi statku znajdującego się na środku mapy – kiedy dostanie ich wystarczająco, ostrzela wrogi obóz z armat. Trzecia mapa pozwala jednemu z graczy wcielić się w smoczego rycerza, ogromnego, silnego stwora, idealnego do niszczenia budynków. Żeby móc to zrobić, musimy jednocześnie objąć kontrolę nad dwoma ołtarzami, a członek drużyny stojący obok statuy na środku mapy po chwili inkantacji zmieni się w olbrzyma. Czwarta mapa pozwala nam na zbieranie pojawiających się co jakiś czas fragmentów klątwy. Kto zbierze trzy, ten rzuca osłabiające zaklęcie na niezależne stwory i budynki przeciwnika – przez jakiś czas miniony mają jeden punkt życia, a budynki nie atakują.

Do tego dochodzą prawdziwe rewolucje w kwestii rozwoju postaci. Zupełnie zrezygnowano z kupowania przedmiotów. Zamiast tego co parę poziomów wybieramy z „perki” – umiejętności aktywne, albo pasywne. Są one częściowo charakterystyczne dla naszej postaci, a częściowo dla klasy – tych są cztery: zabójca, wojownik, support i specjalista.

W praktyce sprawdza się to genialnie. Jak już wspominałem, zabawa jest szybka i ekscytująca. Do tego dochodzi charakterystyczny blizzardowy szlif: miła dla oka grafika i świetna muzyka. Dawno nie bawiłem się tak dobrze przy MOBA. Wisienką na torcie jest satysfakcjonujący system zdobywania kolejnych poziomów dla naszego konta i punktowania każdej gry, a także zadań dziennych i przypisanych do poszczególnych bohaterów.

Do tego dochodzi fakt, że w Heroes of the Storm wcielamy się w postaci, które znamy i kochamy z gier wideo. W pewien sposób możliwość pokierowania  Jimem Raynorem i walka z Diablo bardziej przemawia do mojego nerdowskiego „ja”, niż potyczka Jokera z Batmanem, albo Gandalfa z Barlogiem. Tym bardziej, że jest genialnie skonstruowana.

MOBA od Blizzarda jest dla mnie silnym kandydatem na wielki hit. To wciąż wersja alfa, przydałoby się kilka elementów, których póki co brakuje (jak na przykład możliwość wyświetlania statystyk, w tym punktów życia wroga czy system rankingowy – trzeba jednak pamiętać, że Blizzard planuje reset poziomów doświadczenia po przejściu w betę). Heroes of the Storm to próba bezpośredniego utarcia nosa Riot Games i ich League of Legends. HotS po dodaniu paru elementów i wprowadzeniu poprawek ma szansę przyciągnąć do siebie miłośników tego typu zabawy, a z czasem stania się pełnoprawnym, może nawet największym, e-sportem. Zgoda, gra jest bardzo dynamiczna i w pewien sposób casualowa (albo, jak kto woli „niedzielna”). Jeżeli jednak World of Tanks może być e-sportem, to nie widzę powodu, dla którego Blizzard, zaprawiony w bojach o serca wirtualnych sportowców, miałby zignorować ten element.

Czekajcie na Heroes of the Storm, bo jest na co. Szukajcie też znajomych – gra jest świetna podczas zabawy samemu, ale mając swoją ekipę będziecie się bawić tym lepiej.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu