Mobile

Mobilny chaos i przesyt? Przejmij kontrolę

Kamil Mizera

Jego zainteresowania skupiają się przede wszystkim...

19

Jeżeli czasami zastanawiacie się, do czego właściwie służą smartfony i tablety, to Wam powiem. Nie, nie do dzwonienia. Nie do pracowania. Nie do grania. Nie dla tego wszystkiego, a zarazem właśnie dla tego wszystkiego. Ale przede wszystkim smartfony są dla aplikacji. Choć może powinno być na odwrót....

Jeżeli czasami zastanawiacie się, do czego właściwie służą smartfony i tablety, to Wam powiem. Nie, nie do dzwonienia. Nie do pracowania. Nie do grania. Nie dla tego wszystkiego, a zarazem właśnie dla tego wszystkiego. Ale przede wszystkim smartfony są dla aplikacji. Choć może powinno być na odwrót.

Google Play, App Store, Windows Phone Store, BB World. Sklepy z aplikacjami, które oferują posiadaczom urządzeń mobilnych setki tysięcy programów i gier. Gdyby chcieć przetestować je wszystkie, to życia by chyba nie starczyło, a wciąż pojawiają się kolejne. Do tego wybranie sensownej aplikacji to czasami wręcz heroiczna, herkulesowa praca. Z czego cieszą się wszelkiej maści twórcy aplikacji do rekomendowania innych aplikacji. Co spędza sen z powiek młodym startupom, których twórcom marzy się sukces, prestiż i pieniądze. Bo zginąć w tym oceanie programów jest niezwykle łatwo i nawet dobra aplikacja może nie przebić się do szerszej świadomości.

Jednak nie o twórcach aplikacji mowa będzie, ale o użytkowniku. O mnie. I może o Tobie.

Przeczesując niemal codziennie sklepy z aplikacjami, nasuwa mi się jedna konkluzja. Chaos. Nie idzie już odróżnić ciekawych, dobrych tytułów od śmieci (o ile kiedykolwiek można było). Ale to nie jest problem. No, może jakiś jednak jest, ale parafrazując klasyka, grunt żeby plusy ujemne nie przysłoniły nam plusów dodatnich. A takim plusem jest właśnie ogromny wybór, z którego użytkownik może korzystać. I korzystam. Testuję dziesiątki, wręcz setki aplikacji. Dzięki ogromnemu wyborowi mam możliwość porównania i zdecydowania, które produkty najbardziej mi pasują, z których będę korzystać, a które nadają się na śmietnik. I to jest dobre, to jest słuszne. Tak być powinno.

Jednak, nie wiem jak Was, ale czasami nachodzi mnie pewne poczucie przesytu. Kolejne super-hiper-mega-innowacyjne aplikacje, niebiańskie odkrycia roku, które niczym prawie się nie różnią od innych, im podobnych. Dwudziesta aplikacja do obsługi chmury. Czterdziesta do edytowania zdjęć. Piętnasta do kręcenia filmików.

Weźmy chociażby na warsztat aplikacje do komunikacji. Jest ich obecnie cała masa. Doceniam ich walory. Posiadając pakiet danych mogę nie wydawać pieniędzy na SMSy. Oczywiście, w krajach takich jak Polska, gdzie wiadomości tekstowe od operatorów są naprawdę tanie, komunikatory nieco tracą na znaczeniu. Mało kto ich używa, przynajmniej wśród moich znajomych. Za to w tych krajach, gdzie ceny SMSów są relatywnie wysokie, lub aplikacje tego typu zadomowiły się jeszcze przed ich obniżkami, komunikatory odnoszą sukcesy. Dla przykładu w Hiszpanii króluje WhatsApp, który przejął komunikację tekstową wśród użytkowników smartfonów.

Ale wracając do przesytu i chaosu. Mniejsza, jeżeli wszyscy korzystają z jednej aplikacji. Jednak, aby utrzymać kontakt ze swoimi znajomymi za pośrednictwem komunikatorów na telefonie, mam ich zainstalowanych 7! A to i tak tylko wierzchołek góry lodowej. Czasami nie wiem nawet, z której akurat aplikacji pochodzi powiadomienie o nowej wiadomości.

Jest to jednak cena, jaką płacimy za wybór. Cena, którą zapłacić warto. Pojawia się jednak innym problem. Jest nim pewna sezonowość. Nagle, niemal znikąd pojawia się mocne ciśnienie na jaką aplikację, wszyscy jej używają, po to by po pół roku nikt o niej już nie pamiętał, a ona sama leżała gdzieś w folderze w telefonie czy tablecie. Poza nielicznymi wyjątkami, niemal każda aplikacja jest zagrożona taką właśnie sezonowością. I zostają nam potem takie odrzuty na telefonie, nawarstwiają się. Z jednej strony pożytku z nich żadnego, a z drugiej - szkoda usunąć, bo a nuż jeszcze się okaże pomocna?

Czujecie się nieco przytłoczeni? Ja czasami tak. A piszę to z perspektywy osoby, dla której testowanie aplikacji i gier to frajda i praca jednocześnie. Postanowiłem więc zrobić sobie mały remanent  i sprawdzić, ile tych aplikacji właściwie mam. I z ilu rzeczywiście korzystam. Takie spóźnione, świąteczne porządki.

Przed porządkami miałem 160 (!) aplikacji zainstalowanych na telefonie, 120 na tablecie i ponad 1000 w iTunes. Ponieważ telefon traktuję przede wszystkim jako mobilne narzędzie pracy, więc swoją inkwizytorską uwagę skupiłem na nim. Rzeź była totalna. Nagle okazało się, że na co dzień wystarczą mi w zupełności 92 programy. To i tak sporo, pewnie mógłbym zrezygnować z kolejnych 20-30, ale i tak prawie o połowę mniej, niż do tej pory.

Czyszcząc telefon okazało się, że nie potrzebuję 35 aplikacji do edycji zdjęć, kilku odtwarzaczy wideo, kilku komunikatorów, konwerterów, krokomierzy, gier i tym podobnych. Ważne aplikacje przestały ginąć w tłumie, a w telefonie zrobiło się więcej miejsca. Na jak długo uda mi się utrzymać ten porządek, tego nie wiem. Znając siebie zaraz wolną przestrzeń zapełnię nowymi tytułami, które potem znów będą zalegać. Ale i tak warto taką małą operację na swoim systemie mobilnym wykonać. Tylko trzeba przyjąć jedną zasadę - nie myśleć. Widzisz aplikację i jeżeli natychmiast nie przypomnisz sobie, kiedy ostatni raz była używana - kasuj. Przecież zawsze można ją zainstalować powtórnie.

Moje wiosenne porządki na telefonie doprowadziły mnie do kilku konkluzji. Obfitość oferty może generować chaos, przesyt, znużenie i odrzut. Posiadanie smartfona zamienia człowieka w chomika: co druga aplikacja na moim telefonie była zbędna, zachomikowana na czarną godzinę. Czasami warto ograniczyć liczbę swoich aplikacji, nawet kosztem ewentualnego poczucia, że coś się traci i w czymś się nie uczestniczy. To uczucie szybko mija i robi miejsce dla nowych tytułów.

Jeżeli więc czujecie, że zalewa Was wszechogarniająca “aplikacyjność”, to znak że pora na porządki.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu