Felietony

Mięso in vitro to jeden z przełomów technologicznych na które bardzo czekam

Krzysztof Rojek
Mięso in vitro to jeden z przełomów technologicznych na które bardzo czekam
79

Dzisiejsze mięso w znakomitej większości pozyskiwane jest od zwierząt, których warunki bytowania są urągające. Jest jednak technologia, która może to zmienić.

Bardzo mocno zastanawiałem się, jak zacząć ten wpis w taki sposób, by to, co chce napisać zabrzmiało tak, jak powinno. Może więc zacznę od tego, że pochodzę z raczej tradycyjnej, polskiej rodziny. Może bardziej odpowiednim słowem, niż tradycyjna, byłoby "o tradycyjnych poglądach na wiele rzeczy". Jedną z tych rzeczy była kuchnia, także od dzieciństwa głównymi składnikami mojej diety były mielone, schabowe i kotlety z kurczaka. Nie, żebym uważał, że to samo w sobie było złe. Chcę wam tylko powiedzieć, że jak w przypadku (mam wrażenie) większości domów, u mnie też funkcjonowała zasada "mięso zjedz, ziemniaki zostaw". Bez mięsa ciężko było mówić o obiedzie.

Im starszy się robiłem, tym bardziej zacząłem zauważać, że jednak coś jest nie tak

Wiecie, za dziecka raczej nie ma się świadomości tego, jak działa świat. Ja akurat miałem to szczęście, że chociaż jestem mieszczuchem, to dużą część swojego czasu spędziłem na wsi, gdzie bardzo szybko zorientowałem się, że mielone, schabowe czy kiełbasa nie spadają z nieba, tylko jeszcze trzy dni wcześniej biegały i chrumkały. Patrząc na reakcję ludzi po tym, jak jeden z supermarketów wrzucił do oferty całą małą świnkę, i tak uważam to za całkiem spory progres względem innych. Im starszy się robiłem, tym bardziej zaczęło do mnie docierać, jakim cudem dzieje się tak, że zawsze idąc do sklepu w dowolnej części kraju jest tam do kupienia niemal dowolne mięso.

Hodowla zwierząt na przemysłową skalę to obraz, który, jeżeli raz się go zobaczy, prawdopodobnie nigdy już nie będzie się w stanie usunąć go z pamięci. Zwierzęta trzymane w tak strasznych warunkach, że ciężko sobie to wyobrazić. Maksymalizacja produkcji kosztem nie tylko dobrostanu, ale i jakichkolwiek humanitarnych odruchów względem innego życia. Jeżeli jakieś miejsce może zasługiwać na miano piekła na ziemi, to myślę, że niektóre takie przemysłowe hodowle by się załapały. Oczywiście - nie wszystkie. Nie zmienia to jednak faktu, że jako konsument przykładałem rękę do tego cierpienia.

Niestety, ale jestem fatalnym konsumentem

Mówi się, że wyłącznie konsumenci mają jakąkolwiek moc by zmieniać sytuację na rynku. O ile nie do końca zgadzam się z tym zdaniem, to faktem jest, że historia obfituje w sytuacje, w których udało się doprowadzić do zmian na lepsze. Zostając w temacie żywności - chociażby jajka w supermarketach. Dziś możemy wybrać chociażby takie z kategorii 0 bądź 1, gdzie mamy pewność, że pochodzą one od kur, które miały jakiekolwiek "życie". O ile staram się kupować jajka właśnie z takimi oznaczeniami, to nie jest to jakieś wielkie wyrzeczenie, bo ich cena nie powoduje dziury w portfelu. W przypadku jednak takich rzeczy jak mięso nie jest już tak różowo. Porównując ceny z np. pierś z kurczaka w Biedronce i w sklepie z ekologiczną żywnością mamy wręcz przepaść. W tym pierwszym za kilogram mięsa zapłacimy 15 zł, a w tym drugim - prawie 80. Innymi słowy - przy wszystkich chęciach zwyczajnie nie stać by mnie było na taką dietę. Poza tym, co jakiś czas fajnie by było zjeść coś na mieście, a wątpię, by lokalny kebab czy burgerownia podzielały moje troski odnośnie zwierząt.

Skoro więc nie mięso z wolnego wybiegu, to zostaje jedna opcja - wegetarianizm. Dziś jest to dużo łatwiejsze niż kiedyś. Zarówno sklepy, restauracje oraz fastfoody oferują dziś nieprawdopodobną wręcz różnorodność substytutów dań mięsnych. Ciecierzyca, tofu, seitan, tempeh - do wyboru do koloru. Tutaj jednak wychodzi to, dlaczego uważam się za fatalnego konsumenta. Pomimo bowiem takiej różnorodności dostępnych produktów... nie jestem w stanie z nich korzystać. Mogę przytaczać tu milion powodów, ale chyba najważniejszym z nich jest to, że po prostu mi nie smakują. Może się składać na to kilka kwestii. Po pierwsze, oczywiście, wychowanie i to, że schabowy z ziemniakami był potrawą #1 przez większość mojego życia. Druga kwestia to marketing. Jeżeli popatrzycie np. na burgerownie, to duża część z nich reklamuje się tym, że wegetariański produkt XXX ma "taki sam smak jak mięso, nie zauważysz różnicy". I wierzcie lub nie, ale spróbowałem wielu takich "imitacji" i za każdym razem różnica była wyczuwalna, w niektórych sytuacjach tak bardzo, że to aż bolało.

I nie mówię tutaj, że takie rzeczy jak burger z saitana smakują źle - nie. Smakują inaczej i nigdy nie powinny być reklamowane jako coś co ma smakować jak mięso, bo to powoduje, że ludzie mają wobec nich inne oczekiwania. Myślę, że gdybym od samego początku nie był marketingowo ustawiany, że "nie poczuję różnicy", ten tekst nigdy by nie powstał. Ja jednak szukałem w zamiennikach znajomych smaków i myślę, że można powiedzieć, ze dziś już trochę się do tego zraziłem. O tyle dobrze, że dzięki nim dziś faktycznie moja dieta jest nieco bardziej zróżnicowana niż kiedyś, ale to nie rozwiązuje problemu - zwierzęta dalej cierpią.

Trzymam kciuki, by mięso in vitro podbiło rynek

Już samo stwierdzenie "in vitro" w naszym, dosyć konserwatywnym kraju jest ryzykowne, więc może najpierw wyjaśnię, o co chodzi. Mięso in vitro to po prostu tkanka mięsna wychodowana z komórek zwierzęcych w warunkach laboratoryjnych. Technologia namnażania komórek w ten sposób jest już wykorzystana w medycynie, trudnością było przeniesienie tych standardów na branżę spożywczą. I, co ważne, to przeniesienie zakończyło się sukcesem, ponieważ na początku grudnia do sprzedaży został dopuszczony pierwszy stworzony w ten sposób produkt - stripsy z "kurczaka". Chociaż może nie powinno być tu cudzysłowu, ponieważ jest to po prostu mięso z kurczaka, choć żaden kurczak nie musiał umierać, by znalazły się one na czyimś talerzu.

I nie - nie wiem, jak takie mięso smakuje. Pokładam jednak w tej technologii ogromne nadzieje, ponieważ moim zdaniem stanowi ona zloty środek pomiędzy smakiem a metodą pozyskiwania pożywienia i pozwoli oszczędzić naszej planecie astronomicznych wręcz ilości cierpienia. Mięso nie musiałoby znikać z rynku, ale zamiast ze zwierząt pochodziłoby z syntetycznych hodowli. Oczywiście - tu też trzeba by zwalczyć potężny stereotyp kulturowy "jedzenia z próbówki". Prawdopodobnie na początku rynkowego istnienia będzie też ono dosyć drogie (dziś z racji na to, że wciąż jesteśmy w fazie prototypów jest astronomicznie drogie), ale w przypadku produkcji na skalę przemysłową cena szybko poszybuje w dół i coraz więcej osób będzie mogło się do tego przekonać. Jeżeli więc ode mnie by to zależało, dotowałbym projekt z każdego możliwego źródła, by jak najszybciej takie produkty stały się popularne. Pomimo tego, ze mówimy tu o tak przyziemnej rzeczy jak jedzenie, to pamiętajmy o jednym. Ciężko o donioślejszą technologię niż ta, która eliminuje śmierć i cierpienie.

Kluczowy będzie odbiór mięsa in-vitro przez społeczeństwo

Powstaje więc bardzo ważne pytanie - jeżeli takie mięso już istnieje i jest możliwe do wyprodukowania, to co jest potrzebne, by ludzie się do niego przekonali. Maciej Otrębski, Strategic Partnerships Manager kampanii Roślinniejemy, zwraca uwagę na bardzo ciekawą kwestię związaną z public relations. Co ciekawe - badania pokazują, że przekonanie Polaków do takiego mięsa może być prostsze, niż się wydaje.

Tylko w 2020 r. czytaliśmy o pierwszej restauracji w Izraelu, w której chętni mogą zapisać się na degustację hodowanego komórkowo kurczaka, czy o Holendrach z Mosa Meat, którym udało się obniżyć koszt medium umożliwiającego rozrost mięsnych komórek 80-krotnie. Dopuszczenie możliwości sprzedaży mięsa kurczaka hodowanego komórkowo przez Singapore Food Agency to kolejny krok milowy w długiej drodze do komercjalizacji technologii, która może w znacznym stopniu odmienić sposób w jaki produkować będziemy żywność w przyszłości. Kluczowa w najbliższych latach, obok dalszych postępów technologicznych i pierwszych działań skupionych na skalowaniu produkcji będzie właśnie aktywność na poziomie instytucjonalnym, w tym przede wszystkim dopasowanie regulacji dot. produkcji żywności do zmieniającej się wokół nas rzeczywistości.

Równie ważne będzie zbudowanie odpowiedniej narracji wokół mięsa hodowanego bez uboju, tak, aby zyskało szeroką aprobatę konsumentów w momencie gdy trafi na półki sklepowe czy do menu restauracji. Co warte podkreślenia, Polacy są dość otwarcie nastawieni do takiego sposobu produkcji mięsa. Jak wskazują wyniki sondażu przeprowadzonego przez Panel Ariadna na zlecenie RoślinnieJemy w 2019 roku, 49,5% Polaków jest skłonne kupować mięso hodowane komórkowo w momencie gdy pojawi się na półkach sklepowych.
Myśląc o zrównoważonym, lepszym dla planety, ludzi i zwierząt podejściu do produkcji mięsa, z dużym optymizmem obserwujemy kolejne kroki podejmowane foodtech-owe start-upy z całego świata, jednocześnie licząc, że europejskie i krajowe organy regulujące wdrażanie nowej żywności wykażą się otwartością na komórkową hodowlę mięsa. Jestem przekonany, że korzyści z nowej technologii, w momencie gdy koszt produkcji mięsa przy jej wykorzystaniu okaże się niższy od obecnej hodowli przemysłowej (a przy tym rozwiązania te będą bardziej etyczne i mniej szkodliwe dla szeroko pojętego otoczenia), będą czerpać także przetwórcy mięsa, zwłaszcza Ci, którzy odpowiednio wcześnie ją wdrożą.

We wdrożeniu mięsa in-vitro na rynek kluczowy będzie udział restauratorów. Czy zobaczymy takie mięso w restauracjach wegetariańskich i wegańskich. O taką możliwość zapytałem współzałożyciela sławnej wegańskiej burgerowni Krowarzywa, Krzysztofa Bożka.

W Krowarzywa specjalizujemy się w serwowaniu roślinnych burgerów ponieważ zależy nam na dobru zwierząt i środowiska naturalnego. W naszym odczuciu każdy zjedzony posiłek, który nie zawiera produktów pochodzenia zwierzęcego jest korzystny dla zwierząt i klimatu. Podobnie sytuacja ma się z mięsem in vitro. Jest to najprawdopodobniej konieczność, która pozwoli ograniczyć, a w dłuższej perspektywie może nawet wyeliminować, hodowle żywych zwierząt na mięso. Jesteśmy otwarci na wszelkie nowości, które są etyczne, dobre dla zwierząt i środowiska naturalnego.

Jeżeli natomiast chodzi o kwestie etyczne, w tym kontekście można powiedzieć o zdecydowanym wsparciu chociażby ze strony instytucji takich jak Łódzki Oddział Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt.

W Polsce ponad miliard sto pięćdziesiąt milionów zwierząt jest zjadanych. Z niewiadomych przyczyn, statystyki te nie obejmują ryb. Niesie to za sobą olbrzymie cierpienie, bo chów przemysłowy nie był, nie jest i nigdy nie będzie nastawiony na dobrostan zwierząt, nie oszukujemy się. Jemy więc zwierzęta chore i cierpiące, które nie żyły w odpowiednich warunkach. Statystyczny Polak według raportu GUS „Rolnictwo 2019” spożywa rocznie 61 kg mięsa – nietrudno więc policzyć, ile zwierząt jest zabijanych po to aby trafić na nasz stoły. Powyższy raport nie zostawia złudzeń - największa część emisji gazów cieplarnianych z rolnictwa związana jest z chowem zwierząt gospodarskich. Za aż 27% emisji metanu w całej Polsce w 2018 roku odpowiadała fermentacja jelitowa zwierząt hodowlanych. Gdyby tego było mało, jednym z najważniejszych elementów działalności rolniczej emitującym amoniak jest obornik krów mlecznych i trzody chlewnej.

To są bardzo ważne liczby, bo mówią one o tym, że ludzie lubią i jedzą mięso, i że to mięso nie służy ani nam ani planecie. Nawet świadomość szkodliwości mięsa czerwonego i przetworzonego potwierdzona przez eskpertów Światowej Organizacji Zdrowia nie powstrzymuje nas przez sięganiem po kolejnego schabowego na obiad. Wielu Polaków nie chce przykładać ręki do niehumanitarnego zabijania zwierząt, ale tradycja i przyzwyczajenie są tak silne, że ludzie nie ograniczają i nie unikają produktów odzwierzęcych. Produkcja sztucznego mięsa to rewolucja, zarówno dietetyczna jak i środowiskowa. Ma ona wiele korzyści – ludzie lubiący mięsne smaki, będą mogli bez obaw sięgać po to niemięsne mięso. A do tego wszystkiego, żadne zwierzę nie zginie. Czy w Polsce sztuczne mięso może zamienić to prawdziwe? Nie wiemy, ale trzeba spróbować. Nie żyjemy w czasach, w których mamy jakikolwiek wybór. Musimy powstrzymać degradację planety, a eliminacja masowej hodowli zwierząt to konieczność, zarówno ekologiczna jak i etyczna.

Oczywiście, od pionierskiego wdrożenia do upowszechnienia się mięsa in-vitro daleka droga. Po drodze mamy jeszcze wiele niewiadomych, jak to, ile potrwa wdrożenie produkcji takiego mięsa u nas, ile zajmie mu zdobycie popularnosći pozwalającej na obniżenie ceny do akceptowalnego poziomu i czy polskei prawodawstwo będzie promowało ten produkt, czy też rzucało mu kłody pod nogi zasłaniając się "obroną polskich hodowli". Na to, niestety, będziemy jeszcze musieli chwilę poczekać.

Kibicuję jednak temu projektowi jak mało któremu.

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu