Samsung

MERS zabija w Korei. Przeprasza za to... Samsung. Ale z elektroniką sprawa się nie łączy

Maciej Sikorski
MERS zabija w Korei. Przeprasza za to... Samsung. Ale z elektroniką sprawa się nie łączy
3

Gdyby nie ta historia, pewnie nie usłyszałbym o MERS, nie dowiedziałbym się o istnieniu wirusa. Stał się on jednak bohaterem afery, a partneruje mu w niej Samsung. Branżowe serwisy podjęły temat, bo to przecież gigant technologiczny. Niby tak, ale komórka związana z przykrą sprawą ma chyba niewiele...

Gdyby nie ta historia, pewnie nie usłyszałbym o MERS, nie dowiedziałbym się o istnieniu wirusa. Stał się on jednak bohaterem afery, a partneruje mu w niej Samsung. Branżowe serwisy podjęły temat, bo to przecież gigant technologiczny. Niby tak, ale komórka związana z przykrą sprawą ma chyba niewiele wspólnego z elektronicznym biznesem. Tymczasem niektórzy podeszli do tematu tak, jakby korporacja rozprzestrzeniała wirusa wraz ze swymi produktami...

Gdy czyta się nagłówki w stylu "Samsung przyznał się do rozprzestrzeniania groźnego wirusa", to ręka automatycznie klika w tytuł, a w głowie zaczyna krążyć jedna myśl: co oni tam nawywijali? Zaczynam badać sprawę i okazuje się, że Korea Południowa zmaga się z groźnym wirusem: MERS, czyli Middle East respiratory syndrom. Dla mnie coś totalnie nowego, więc szukam trafiam na artykuł w Wikipedii czy rozmowę z prof. dr hab. Iwoną Mozer-Lisewską, która opowiada o wirusie i zagrożeniu. Niezorientowanym polecam lekturę.

Okazuje się, że całkiem sporo przypadków zarażenia wirusem odnotowano w Korei Południowej, były ofiary śmiertelne:

Południowokoreański resort zdrowia podał we wtorek, że spośród 175 osób, u których stwierdzono MERS, 27 zmarło, 54 wyzdrowiały i zostały zwolnione ze szpitali, a 94 wciąż jest leczonych, z czego 16 korzysta z aparatury podtrzymującej życie. Wśród ofiar śmiertelnych przeważają osoby starsze, które cierpiały również na inne dolegliwości.[źródło]

No dobra, szkoda ludzi, ale co ma z tym wspólnego Samsung? Otóż połowa przypadków zarażenia tym wirusem ma swoje korzenie w Samsung Medical Center - placówce medycznej ulokowanej w Seulu, jednym z najlepszych szpitali w Korei Południowej. Gdy szef Samsunga, Lee Kun-hee, poważnie podupadł na zdrowiu, trafił właśnie do wspomnianego Centrum Medycznego. Wzór do naśladowania w koreańskiej służbie zdrowia dał plamę, bo to u nich nie rozpoznano, że pacjent jest zarażony i nie odizolowano go od innych. Wirus mógł się rozprzestrzeniać. Nim stwierdzono, z jakim zagrożeniem ma się do czynienia, z chorym kontakt miało kilkaset osób.

Wpadka, ale pewnie mogła się zdarzyć w każdym kraju, każdej placówce i każdej firmie. Mleko jednak się rozlało, trzeba było reagować. Zrobił to syn szefa - Jay Y. Lee, który przymierza się do przejęcia władzy w imperium. Trudne wyzwanie już na samym początku, trzeba się tłumaczyć i przepraszać. Przepraszać w stylu wschodnim - mnóstwo kamer skierowanych w twoją stronę, a ty robisz ukłony. Trudno nazwać to wymarzonym startem.

Moją uwagę w tej sprawie najbardziej przykuło jednak co innego: łączenie szpitala z technologicznym oddziałem Samsunga. Owszem, obie jednostki mogą się znajdować w Samsung Group, czuwają nad nimi ci sami ludzie, ale Samsung Electronics raczej nie zajmuje się leczeniem. A to właśnie ze względu na ten oddział zainteresowano się tematem poza granicami Korei. Wystarczy znana marka i już wszystkie oczy zwracają się kierunku problemu. Jak już pisałem we wstępie, czytając niektóre tytuły i zajawki odnosiłem wrażenie, że Samsung rozprzestrzeniał wirusa w swoich lodówkach, smartfonach i telewizorach. Niestety, tak wygląda bagaż związany z byciem gigantem. Ale też "stety", bo za sprawą jednego oddziału, swoistej perły w koronie, świat interesuje się wydarzeniami w innych częściach czebola. Pakiet. Ze wszystkimi wadami i zaletami.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Samsung