Świat

Mamy bańkę, ale ta bańka jest inna

Wojciech Usarzewicz
Mamy bańkę, ale ta bańka jest inna
21

No to mamy tego bubla czy nie? Ee, znaczy się bańkę? Mark Suster w rozmowie dla Business Insider powiedział, że tak, ale ta nowa bańka jest inna, niż bańka sprzed 10 lat. I choć publicznie się o tym nie mówi, to za kulisami, w prywatnym świecie inwestorów, zdaje się, że większość ludzi jest doskonal...

No to mamy tego bubla czy nie? Ee, znaczy się bańkę? Mark Suster w rozmowie dla Business Insider powiedział, że tak, ale ta nowa bańka jest inna, niż bańka sprzed 10 lat. I choć publicznie się o tym nie mówi, to za kulisami, w prywatnym świecie inwestorów, zdaje się, że większość ludzi jest doskonale świadoma istnienia kolejnej bańki internetowej. Tym razem jednak, bańka jest bardziej... specjalistyczna. Czy zaś pewniejsza? No z tym już mam problemy. Ale po kolei...

Dla przypomnienia, z bańką mamy do czynienia w momencie, gdy firma jest wyceniana na więcej, niż tak naprawdę jest warta. To tak w skrócie. I widzimy to na prawie każdym kroku - od Twittera po "Grupony" wszelkiej maści.

Mark Suster z GRP Partners mówi wprost - inwestorzy są gotowi płacić duże sumy ponieważ postrzegają daną firmę, dany startup jako cenniejszy niż jest w rzeczywistości. Cenność ta nie jest jednak umiejscowiona w czasie rzeczywistym, lecz gdzieś w przyszłości. Zamiast więc cenić aktualny przychód i dochód, inwestorzy wyceniają firmę na podstawie oczekiwanych wyników finansowych w przyszłości, a dokładniej, wyceniają firmę na podstawie oczekiwanej skali wzrostu tejże firmy.

Co więcej, Suster podkreśla, że aktualna bańka jest zlokalizowana, nie jest więc globalna. Odnosi się po pierwsze do startupów związanych "technologicznych" (nie mówimy więc o wpompowaniu 10 milionów w serwis o kotach), po drugie, ogranicza się do największych ośrodków startupowych. W przypadku USA mówimy więc o Dolinie Krzemowej, zaś w innych regionach USA się tego nie odczuwa. Podobnie sytuacja wygląda na całym świecie. Można więc powiedzieć, że bańka jest pompowana nie tyle przez dziwne inwestycje, co przez plotki i nagłośnienie konkretnych transakcji w mediach.

No i bańka ogranicza się do początkujących firm. Wielkie firmy nie są przeceniane - ludzie cenią wzrost, a wielkie firmy już nie wzrastają, przynajmniej nie aż tak, są stabilne. Suster podkreśla więc, że nie można mówić o bańce w przypadku gigantów - Microsoftu, Apple, czy choć, dodając od siebie, Amazonu. W te firmy nie pakuje się gigantycznych pieniędzy, bo nie są już “atrakcyjne” dla inwestorów. Za to młode firmy mogą liczyć na rundy finansowania.

W ostatecznym rozrachunku mówimy tutaj o dwóch rzeczach - o spekulacjach i o budowaniu portfolio. Inwestorzy spekulują, że firmy, w które inwestują, będą kiedyś większe. A wtedy miło będzie się pochwalić, że ma się w nich swoje udziały. To taki marketing, portfolio własnego profesjonalizmu, w stylu mówienia przyszłym klientom "patrzcie, mamy takie doświadczenie i wyczucie, że zainwestowaliśmy w startup X, który dzisiaj jest gigantem." Ewentualnie można się pochwalić “tak, mamy swoje udziały w Twitterze, jesteśmy pro,”. Jak mówi Suster, chodzi tutaj o kolekcjonowanie logosów.

Czyli tak naprawdę na tym polegają inwestycje - inwestować w to, co ma szansę w przyszłości być dochodową firmą. Aktualne inwestycje w startupy technologiczne opierają się na spekulacjach, ale to już przecież element gry - kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje. Można się czepić, że aktualne “spekulacje” nie są poparte konkretnymi liczbami. Ale przecież nawet mając jakieś liczby, to i tak będą to spekulacje. Można też argumentować, że znowu robi się to, co robiono dekadę temu - inwestuje się, bo każdy chce dostać swój kawałek tortu i nie wypaść z gry. I też będzie to racja.

Czy jednak ta bańka, jeśli w ogóle pęknie, spowoduje jakieś wielkie straty? Cóż, wielkie firmy niczego się nie boją, bo ich wartość nie jest spekulowana, a realna. Tymczasem bańka sama w sobie rośnie wokół konkretnej niszy i jeśli pęknie, to na kilka lat jedynie ta nisza ucierpi. Cała reszta rynku pewnie popatrzy, pomyśli i dalej będzie robić swoje.

A dla ciekawskich, film z wywiadem poniżej.

No to mamy tego bubla czy nie? Ee, znaczy się bańkę? Mark Suster w rozmowie dla Business Insider powiedział, że tak, ale ta nowa bańka jest inna, niż bańka sprzed 10 lat. I choć publicznie się o tym nie mówi, to za kulisami, w prywatnym świecie inwestorów, zdaje się, że większość ludzi jest doskonale świadoma istnienia kolejnej bańki internetowej. Tym razem jednak, bańka jest bardziej... specjalistyczna. Czy zaś pewniejsza? No z tym już mam problemy. Ale po kolei...

Dla przypomnienia, z bańką mamy do czynienia w momencie, gdy firma jest wyceniana na więcej, niż tak naprawdę jest warta. To tak w skrócie. I widzimy to na prawie każdym kroku - od Twittera po "Grupony" wszelkiej maści.

Mark Suster z GRP Partners mówi wprost - inwestorzy są gotowi płacić duże sumy ponieważ postrzegają daną firmę, dany startup jako cenniejszy niż jest w rzeczywistości. Cenność ta nie jest jednak umiejscowiona w czasie rzeczywistym, lecz gdzieś w przyszłości. Zamiast więc cenić aktualny przychód i dochód, inwestorzy wyceniają firmę na podstawie oczekiwanych wyników finansowych w przyszłości, a dokładniej, wyceniają firmę na podstawie oczekiwanej skali wzrostu tejże firmy.

Co więcej, Suster podkreśla, że aktualna bańka jest zlokalizowana, nie jest więc globalna. Odnosi się po pierwsze do startupów związanych "technologicznych" (nie mówimy więc o wpompowaniu 10 milionów w serwis o kotach), po drugie, ogranicza się do największych ośrodków startupowych. W przypadku USA mówimy więc o Dolinie Krzemowej, zaś w innych regionach USA się tego nie odczuwa. Podobnie sytuacja wygląda na całym świecie. Można więc powiedzieć, że bańka jest pompowana nie tyle przez dziwne inwestycje, co przez plotki i nagłośnienie konkretnych transakcji w mediach.

No i bańka ogranicza się do początkujących firm. Wielkie firmy nie są przeceniane - ludzie cenią wzrost, a wielkie firmy już nie wzrastają, przynajmniej nie aż tak, są stabilne. Suster podkreśla więc, że nie można mówić o bańce w przypadku gigantów - Microsoftu, Apple, czy choć, dodając od siebie, Amazonu. W te firmy nie pakuje się gigantycznych pieniędzy, bo nie są już “atrakcyjne” dla inwestorów. Za to młode firmy mogą liczyć na rundy finansowania.

W ostatecznym rozrachunku mówimy tutaj o dwóch rzeczach - o spekulacjach i o budowaniu portfolio. Inwestorzy spekulują, że firmy, w które inwestują, będą kiedyś większe. A wtedy miło będzie się pochwalić, że ma się w nich swoje udziały. To taki marketing, portfolio własnego profesjonalizmu, w stylu mówienia przyszłym klientom "patrzcie, mamy takie doświadczenie i wyczucie, że zainwestowaliśmy w startup X, który dzisiaj jest gigantem." Ewentualnie można się pochwalić “tak, mamy swoje udziały w Twitterze, jesteśmy pro,”. Jak mówi Suster, chodzi tutaj o kolekcjonowanie logosów.

Czyli tak naprawdę na tym polegają inwestycje - inwestować w to, co ma szansę w przyszłości być dochodową firmą. Aktualne inwestycje w startupy technologiczne opierają się na spekulacjach, ale to już przecież element gry - kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje. Można się czepić, że aktualne “spekulacje” nie są poparte konkretnymi liczbami. Ale przecież nawet mając jakieś liczby, to i tak będą to spekulacje. Można też argumentować, że znowu robi się to, co robiono dekadę temu - inwestuje się, bo każdy chce dostać swój kawałek tortu i nie wypaść z gry. I też będzie to racja.

Czy jednak ta bańka, jeśli w ogóle pęknie, spowoduje jakieś wielkie straty? Cóż, wielkie firmy niczego się nie boją, bo ich wartość nie jest spekulowana, a realna. Tymczasem bańka sama w sobie rośnie wokół konkretnej niszy i jeśli pęknie, to na kilka lat jedynie ta nisza ucierpi. Cała reszta rynku pewnie popatrzy, pomyśli i dalej będzie robić swoje.

A dla ciekawskich, film z wywiadem poniżej.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

bańka internetowa