Fotografia

Leica M Edition 60 - cyfrowy aparat bez... wyświetlacza

Jan Rybczyński
Leica M Edition 60 - cyfrowy aparat bez... wyświetlacza
7

Część osób powiązanych z fotografią uważa, że technologia cyfrowa zabiła ducha fotografii. Kiedyś fotograf musiał liczyć się z tym, że film ma tylko 36 klatek, a efekty swojej pracy widział dopiero po wywołaniu filmu, co nakładało konieczność dobrej znajomości swojego fachu. Wydawać by się mogło, że...

Część osób powiązanych z fotografią uważa, że technologia cyfrowa zabiła ducha fotografii. Kiedyś fotograf musiał liczyć się z tym, że film ma tylko 36 klatek, a efekty swojej pracy widział dopiero po wywołaniu filmu, co nakładało konieczność dobrej znajomości swojego fachu. Wydawać by się mogło, że te czasy minęły bezpowrotnie. Dziś możemy już nawet ostrość ustawiać po zrobieniu zdjęcia. Leica postanowiła przywrócić część ducha fotografii analogowej i na 60 rocznicę swojego bardzo znanego modelu Leica M3 wydała cyfrowego następcę, który jest pozbawiony jakiegokolwiek ekranu.

Tak, dobrze przeczytaliście, Leica M Edition 60 to cyfrowy aparat fotograficzny pozbawiony jakiegokolwiek wyświetlacza, czy to w formie ekranu na tylnej ściance, czy cyfrowego wizjera. Siłą rzeczy, tak jak w czasach fotografii analogowej, fotograf pozna efekty swojej pracy w momencie skopiowania zdjęć na komputer. Nie ma możliwości podglądu czy kasowania zdjęć w terenie. Jedyne czego brakuje, to ograniczenia do 36 klatek - ilość zdjęć wciąż ograniczona jest pojemnością pamięci.

Leica szczyci się, że podczas fotografowania Leica M Edition 60 trzeba poświęcić temu zajęciu tyle uwagi co w aparacie analogowym. Na korpusie znajdziemy tylko dwie regulacje: u góry pokrętło regulacji czasu otwarcia migawki, a na tylnej ściance, tam gdzie normalnie znajdowałby się ekran, jest pokrętło regulujące czułość ISO. Oczywiście obiektyw - Summilux 35mm f/1.4, pozwala regulować przysłonę i ustawić ostrość na określoną odległość, tak jak w klasycznych aparatach dalmierzowych. Tak jak w minimalistycznych edytorach tekstu, które nie rozpraszają podczas pisania, ma to pozwolić artyście pracować w skupieniu nad fotografowanym obiektem, bez rozpraszania uwagi zbędnymi bajerami.

Pomysł jest ciekawy i chętnie spróbowałbym jak dobrze radzę sobie z robieniem zdjęć bez asysty elektroniki. Mimo wszystko uważam, że choć faktycznie aparaty mają wiele bajerów, jak wykrywanie twarzy, czy o zgrozo, automatyczne kadrowanie, to jednak rozwój technologi daje nowe możliwości. Dla przykładu, przejście z filmu na technologię cyfrową pozwala regulować czułość ISO dla każdego zdjęcia osobno. Pozwala to traktować tryb manualny M jak automatyczny, dzięki funkcji Auto ISO - chociaż czas otwarcia migawki i przysłona pozostają bez zmian, aparat dobiera czułość w szerokim zakresie tak, że ekspozycja w różnych warunkach pozostaje taka sama. Daje to nowe możliwości, zarówno podczas fotografowania jak i filmowania.

Z tego względu nie zdecydowałbym się na zakup Leica M Edition 60, chociaż aparat wygląda pięknie. Z resztą, z pewności nie grozi mi to ze względu na cenę, która chociaż nie jest znana, z pewnością nie będzie niska, oraz ze względu na fakt, że aparat zostanie wydany w limitowanej serii 600 egzemplarzy. Jest to więc raczej eksperyment, niż potraktowanie braku wyświetlacza jako nowy trend w fotografii. Jeśli jednak wśród czytelników AntyWeb są chętni, to sprzedaż rozpocznie się od października.

Źródło: The Verge

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

fotografia