Felietony

Chciałem być inny niż wszyscy, a wpadłem w tę samą pułapkę co każdy

Krzysztof Rojek
Chciałem być inny niż wszyscy, a wpadłem w tę samą pułapkę co każdy
16

Dzisiaj będzie nieco o tym, w jaki sposób stałem się osobą, której zachowaniu dziwiłem się jeszcze niedawno i jak kapitalizm dopadł mnie z najmniej spodziewanej strony. Jestem przekonany, że nie jestem w tym osamotniony.

Każdy z nas wychowuje się w innych warunkach i na każdego do wychowanie ma inny wpływ. Jedną z rzeczy, którą nauczyli mnie moi rodzice, jest coś, co nazywam "rozsądnym gospodarowaniem pieniędzmi". Jeżeli ktoś przyglądałby się temu z boku, łatwo mógłby pomylić to ze skąpstwem, jednak to zdecydowanie nie jest to samo. W moim podejściu chodzi o to, że zanim przeznaczę na coś pieniądze, siedem razy upewnię się, że na pewno jest mi to potrzebne i że będzie mi to dobrze służyć. Po prostu moje krótkie życie nauczyło mnie, że chytry traci dwa razy, więc jeżeli wiem, że coś będzie mi służyło przez lata, to zawsze staram się, by było to wysokiej jakości, co jest raczej odwrotnością skąpstwa.

W tym duchu właśnie przez wiele lat decydowałem o tym, na co wydam pieniądze

Można by się spodziewać, że podejście "kupuję tylko to, czego potrzebuję" wykluczałoby z listy wszystkie rzeczy związane z rozrywką, bo przecież łatwo wrzucić gry wideo czy filmy do kategorii "fanaberie", ale jest dokładnie odwrotnie. Uważam, że rozrywka jest bardzo ważną częścią życia, tym bardziej, że muzyka to moja największa pasja. Przez lata zgromadziłem całkiem sporą kolekcję płyt, kaset i winyli, czy złożyłem od zera swoją gitarę. Wielu uznałoby to za zbędne wydawanie pieniędzy, ponieważ wszystko jest na Spotify, a wiosło o podobnych parametrach można by dwa razy taniej dostać na Aliexpress. No ale właśnie - dla mnie każdy element mojej kolekcji jest ważny i unikatowy, lubię na nią patrzeć, lubię wrzucić co jakiś czas któryś z krążków do odtwarzacza, a na wspomnianym składaku gram prawie codziennie. W żadnej mierze nie uważam więc wydanych pieniędzy za zmarnowane.

Tak samo było z grami - jeżeli udało mi się kupić tytuł na który długo czekałem, wsiąkałem w niego na dobre.

Niedawno jednak coś zaczęło się zmieniać

Jeszcze parę lat temu, kiedy kupiłem jakąś grę, poświęcałem jej naprawdę sporo czasu. Zagłębiałem się w lore, czytałem o niej, czy też sprawdzałem chociażby osiągnięcia na Steam, żeby dany tytuł "wymaksować". Głupie podejście? Może. Ale co poradzę, że sprawiało mi to frajdę. I przy tych osiągnięciach chciałem się na chwilę zatrzymać. Jeżeli ktoś przespał ostatnie 10 lat, to spieszę donieść, że współczesne gry lubią dawać osiągnięcie za wykonanie najprostszej czynności, czy też - przejście pierwszej misji. Czemu? Żeby gracz czuł się doceniony i chciał grać dalej. Dzięki temu można też sprawdzić, ile osób po zakupie w ogóle odpaliło taką grę. I ku mojemu (wówczas) zaskoczeniu, licznik osób z takim osiągnięciem często oscylował nawet w okolicach 60 proc.

Oznaczało to, że w niektórych przypadkach prawie połowa osób, które wydały na dany tytuł pieniądze nawet do niego nie usiadła. Było to dla mnie nie do pojęcia, jak ktoś może kupić grę i nawet do niej nie usiąść. Nie do pojęcia aż do wczoraj, kiedy odpaliłem swojego klienta Steam.

Każdy z nas ma swój prywatny cmentarz

Pozwólcie, że wymienię tylko niektóre z tytułów. Deus Ex - wszystkie pięć części, Hard West, Mafia III, Metro 2033, Spintires, Car Mechanic Simulator 2015, GTA 5 czy Monster Hunter: World. To wszystko są gry, które kupiłem i w które co prawda zagrałem, ale nie na tyle, by poznać cokolwiek więcej niż podstawy rozgrywki. Nie mam z nimi nawet na tyle doświadczenia, by powiedzieć, czy mi się podobają, czy nie, ponieważ nie dałem im szansy zabłysnąć. Gdybym chciał je wszystkie ograć, musiałbym zwolnić się z pracy w Antywebie i nie robić nic innego przez 11 godzin dziennie, a i tak zapewne zajęłoby to masę czasu. Co więcej - jest praktycznie zerowa szansa na to, że kiedykolwiek jeszcze znajdę na nie w ogóle czas, ponieważ w kolejce czekają kolejne tytuły - od chociażby urodzinowe prezenty w postaci, Mad Max i Wreckfest.

Bardzo podobnie jest z serialami. Jako, że oglądam ich niewiele, nie wyobrażałem sobie kiedyś, jak można nie "doobejrzeć" serialu do końca i zaczynać kolejny. Teraz jednak nie mam pojęcia, gdzie skończyłem np. Miami Vice, a gdybym chciał wrócić do tej historii, zapewne musiałbym zacząć od nowa.

Wpadłem w pułapkę, w którą wpaść jest bardzo łatwo

Nigdy nie sądziłem, że stanę się tą osobą, której kiedyś tak nie rozumiałem. Warto jednak taką samoświadomość wykorzystać i odpowiedzieć na pytanie, co się stało, że wszystkie te gry zostały porzucone, chociaż niektóre z nich kosztowały naprawdę niemałe sumy. Według mnie wszystko jest kwestią inwestycji czasu w daną rozrywkę. Kiedy miało się jedną grę, można było poświęcić jej sporo uwagi, przechodząc ją, kolokwialnie mówiąc, "liżąc ściany". Teraz jednak czasy się zmieniły i nawet kupując grę, na którą bardzo, bardzo się czeka (w moim przypadku był to np. MH: World), nigdy nie wiemy, kiedy za zakrętem pojawi się coś lepszego. Być może za tydzień RDR2 będzie za 10 zł, albo kilka gier w bundle'u będzie tańszych niż jedna z nich.

W taki właśnie sposób biblioteka naszych tytułów rośnie często poza naszą kontrolą. Niestety, wpadłem w tę samą pułapkę, w którą wpada wiele osób. Konsumpcjonizm mnie podszedł i zaatakował ze strony, z której się nie spodziewałem. Dał mi wszystko to, co chciałem i pokazał, że w sumie to wcale nie jest to, czego naprawdę chciałem. Bo wszystkie te produkcje zapewne mają świetną fabułę i wciągającą rozgrywkę, której nigdy nie doświadczę, ponieważ zawsze będzie za rogiem coś nowego, coś, co akurat będzie przyciągało uwagę. I wiele z tych nowych gier również kiedyś wyłączę w połowie, by nigdy ponownie jej nie uruchomić.

Ja zmykam. Liczę, że uda mi się skończyć Mad Maxa przed tym, jak wyjdzie Cyberpunk 2077.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu