Felietony

Sprawdziłem japońskie karaoke i... odkryłem nowy wymiar tej zabawy

Kamil Świtalski
Sprawdziłem japońskie karaoke i... odkryłem nowy wymiar tej zabawy
12

Karaoke do niedawna kojarzyło mi się przede wszystkim ze studenckimi czasami, kiedy to w wybranych pubach odbywały się konkursy. Rzutnik, midi, fałszowanie i... wspólne biesiadowanie. Drugie skojarzenie to zabawy przy serii gier Sing Star. Po kolejnym obejrzeniu fenomenalnego Między Słowami (trafił na Netflix, nie mogłem odpuścić, sami rozumiecie) pozazdrościłem bohaterom filmu i obiecałem sobie, że przy najbliższej okazji też sprawdzę się w tokijskim karaoke. Co prawda w Tokio jeszcze nie miałem okazji, ale kilkaset kilometrów dalej, w Sapporo, owszem. I to co zastałem na miejscu naprawdę mnie zszokowało -- i to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu!

Japońskie karaoke to nieco ina bajka niż wariant, który pamiętam z czasów studenckich. Alkohol? Można, jak ktoś chce -- są nawet zadymione salki dla palących. Tutaj jednak nie ma jednej wielkiej sali z widownią, a niewielkie pokoiki wynajmowane na godziny. Płatne od osoby (w popularnej sieciówce zapłaciliśmy niespełna 20 złotych od głowy za godzinę zabawy), w cenie oferujące cały zestaw napojów. Ale gościnność to jedno: pod tym względem Japonia już dawno przestała mnie szokować. Tym jednak co bardzo mnie zaskoczyło, był sprzęt peeeełen opcji, który zastaliśmy w środku.

Dwa mikrofony, trzy ekrany, dużo krzaczków i najnowsze hity

Pokoik który dostaliśmy był malutki, ściany -- nie tak dźwiękoszczelne jak to sobie wyobrażałem (pozdrawiam sąsiadów którym szło równie kreatywnie co naszej wesołej gromadce ;), ale największym wyzwaniem okazała się obsługa tamtejszego sprzętu. Wszyscy co nieco na temat elektroniki użytkowej wiemy, niestraszne nam żadne nowinki techniczne, ale kiedy nie znasz języka ukrytego pod "krzaczkami" i stawiają przed tobą urządzenie pełne opcji: sprawy się komplikują. Szybko w ruch poszły smartfony i tłumaczenia ze zdjęć -- raz szło im lepiej, raz gorzej, ale po kilku minutach mogliśmy zabrać się za przekrzykiwanie się w ulubionych hitach.

Dusza odkrywców dała nam się jednak we znaki i szybko zaczęliśmy dociekać do czego służą poszczególne opcje, przekładnie, suwaki i gałki. Większe echo śpiewającego, lepszy odsłuch, ustalanie jak głośno ma być serwowana muzyka -- te elementy były na wyciągnięcie ręki. W ustawieniach jednak można było zmieniać wysokość i tempo utworów. Nie ukrywam: zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, tym bardziej, że na tamtejszą bibliotekę składały się setki (tysiące?) utworów. Zarówno tych od lokalnych artystów, jak i lepiej nam znane zagraniczne hity. Wow!

Karaoke jakiego nie znałem

Pokoiki może były trochę ciasne, ale zabawa -- przednia. I nie dziwię się, że karaoke cieszy się w Japonii tak ogromną popularnością. Z tego co rozumiem, tam nikt nie traktuje tego jak konkursu talentów ani miejsca by się popisać. Tak jak u nas umawiając się z przyjaciółmi na kręgle, bilard czy łyżwy nie oczekujemy, że będziemy na poziomie profesjonalistów. To tylko (i aż) popularna forma spędzania tam wolnego czasu, a popularne sieci mają swoje lokale niemal na każdym kroku. Jeżeli będziecie mieć okazję: polecam spróbować. Nawet jeżeli nie czujecie się mistrzami mikrofonów, zajrzyjcie na pół godziny by zobaczyć jak to w ogóle działa i jak zaawansowane są tamtejsze systemy!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu