Felietony

Jacek Artymiak: Dwa miesiace na brytyjskiej prowincji

Grzegorz Marczak
Jacek Artymiak: Dwa miesiace na brytyjskiej prowincji
20

Autorem tego tekstu jest Jacek Artymiak mieszkający w sieci pod adresem artymiak.com. Chwilę nie pisałem. I'd been busy. Ale dziś pozwolę sobie na dłuższą refleksję na temat tego jak technologia oplata nasze życie na przykładzie kraju innego niż Polska. To nie będzie kolejny tekst o tym jak to tr...

Autorem tego tekstu jest Jacek Artymiak mieszkający w sieci pod adresem artymiak.com.

Chwilę nie pisałem. I'd been busy. Ale dziś pozwolę sobie na dłuższą refleksję na temat tego jak technologia oplata nasze życie na przykładzie kraju innego niż Polska. To nie będzie kolejny tekst o tym jak to trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie płotu. Bo nie zawsze jest. Ale odcień ma inny.

Spędziłem w 2012 trochę czasu w Wielkiej Brytanii. Większość z nas przyjeżdżając tam tak naprawdę przyjeżdża do Londynu. Nie mamy czasu na poznawanie okolic, między innymi dlatego, że sam Londyn ma do zaoferowania tak wiele iż szukanie czegoś poza jego granicami nie ma większego sensu. Ale czasem warto wyjechać poza jedną ze stolic świata żeby sprawdzić co słychać na brytyjskiej prowincji. A jeszcze lepiej trochę tam pomieszkać bo to pozwala nam doświadczyć tego osobiście.

Patrzę na to co się tam dzieje z perspektywy ponad dwudziestu lat podróży na Wyspy. Na pierwszy rzut oka zmieniło się niewiele. Ludzie mieszkają w domach, których wygląd nie zmienił się przez ostatnie 20-40 lat. Domy są tak samo niedogrzane co kiedyś a ich wnętrza z wąskimi i stromymi schodami są tak samo klaustrofobiczne. Zresztą, czego można się spodziewać po konserwatywnych Brytyjczykach? Drastycznych zmian w życiu codziennym?

Wygląd ulic również nie zmienił się w jakiś zauważalnych sposób. Może brakuje tylko sklepów sieci Dixons, które były kiedyś celem pielgrzymek młodych fanów technologii jak dziś sklepy Apple. Jednak nawet mniejsze miasta mają swój lokalny Apple Store albo sklep sieci Currys/PC World, który poza pecetami sprzedaje wszystkie modele Kindle, Kobo a także produkty Apple. Reszta oferty elektronicznej jest tak samo uboga co wszędzie w Europie. To chyba znak czasu--niegdyś olbrzymie sklepy kurczą się bo ludzie kupują większość sprzętu w sklepach internetowych. Albo tam gdzie są mile widziani czyli zwykle niedaleko, w przestronnym Apple Store gdzie wita nas uśmiechnięty sprzedawca słowami, 'Hello, my friend! How are you today?'

To jak wielki wpływ na handel i obsługę klienta wywarło Apple widać chodząc po centrum małego miasta. Banki Barclays, HSBC, Santander czy Metro otwierają oddziały, które przypominają swoim wyglądem i podejściem do klienta sklepy z logo z nadgryzionym jabłkiem. Duże, jasne, przestrzenne lokale, budynki w kształcie szklanego sześcianu, uśmiechnięci pracownicy obsługi klienta oraz pozytywne nastawienie do każdego kto przychodzi przyjęło się tu na dobre.

Pomysł na Apple Store naśladuje też Vodafone, jeden z brytyjskich operatorów mobilnych. Mają nawet coś na wzór Baru Geniuszy. A to, że się starają widać nie tylko po uśmiechniętych twarzach pracowników, ale po podejściu do klienta. Pracownik salonu spędził ponad pół godziny zmieniając plan na mojej karcie SIM w piątek wieczorem przed zamknięciem sklepu. A więc to nie tylko powierzchowne zmiany, ale poważne podejście do zmiany korporacyjnej kultury. Żaden klient, żaden problem nie są nie warte uwagi pracowników.

Zupełnie inne podejście mają sprzedawcy pecetów. Oni mają klientów w nosie. Wiedzą pewnie, że peceta kupić większość z nas musi, więc nie starają sie wcale. Premiera Windows 8 to żenujący spektakl. W sklepach widać na monitorach zawieszonych na wystawach ekrany z komunikatami błędu o braku możliwości połączenia się z usługą Xbox Live albo zacinające się demo nowego interfejsu, które już kiedyś widziałem ...dwadzieścia lat temu w sklepie Dixons, przy okazja promocji Windows 3.11. Widocznie sprzedawcy uważają, że ten trick działa i nie trzeba go zmieniać.

Z kronikarskiego obowiązku zaszedłem do sklepu żeby dotknąć "nowego" Windowsa. Znalazłem komputer z ekranem pełnym kafelków i odruchowo dotkąłem kafelka z logo Amazon.com. Moim oczom ukazał się ekran logowania do konta w serwisie Amazon. Ponieważ nie zamierzałem logować się do własnego konta na komputerze stojącym w sklepie chciałem powrócić do ekranu głównego, ale żaden ze znanych mi gestów nie zadziałał. Na półce pod monitorem leżała bezprzewodowa klawiatura. Próbowałem naciskać Esc, Alt+F4, Ctrl+C, ale nic nie działało. Za żadne skarby nie mogłem powrócić do ekranu głównego. Zdałem sobie sprawę, że klawiatura nie jest sparowana z komputerem.

Dla kontrastu, wszystkie urządzenia pokazowe w Apple Store są podłączone do sieci z dostępem do internetu, sprzedawcy są mili, ale nie namolni i cierpliwie odpowiadają na pytania najmniej rozgarniętych klientów.

No, ale to są chwile uwodzenia klienta, moment sprzedaży a potem technologia musi sobie poradzić w miejskiej dżungli, nawet jeśli ta dżungla przypomina bardziej zagajnik.

Czasem zwyczajnie ta technologia sobie nie radzi. Jeszcze nie. Chociaż Wi-Fi jest dostępne prawie wszędzie, w kawiarniach, bibliotekach, autobusach, portach lotniczych, logowanie do tych sieci to ciągle czynność czasochłonna a sieci często nie działają.

Mieszkańcy Wysp Brytyjskich przyzwyczaili się już do tego, że znane z Japonii tablice informujące o czasie pozostającym do przyjazdu kolejnego autobusu nie muszą pokazywać czasu rzeczywistego. Słowa "terrible traffic" wyjaśniają to najlepiej. Podobnie też nie zawsze działają tablice informacyjne wewnątrz autobusów, które powinny informować o zbliżaniu się do kolejnego przystanku. Czasami są wyłączone, czasami kierowca zapomni włączyć dźwięk; czasami słychać zapowiedzi, ale tablice nie są włączone. Nie zawsze też tablice synchronizują się z rozkładami odjazdu pociągów, kiedy autobus zbliża się do stacji kolejowej i to po części frustruje a po części jakoś uczłowiecza bezduszny system.

To, że tablice lub sygnalizacja nie działają nie jest zresztą problemem. Telefon z Androidem albo iPhone wystarczą do zlokalizowania się na mapie, sprawdzenia rozkładu pociągów, metra, samolotów. Wyszukiwarka Google staje się w tym przypadku niezastąpiona.

W podróży po Londynie przydaje się też karta stykowa Oyster, więc mniejsze miasteczka też chcą mieć takie systemy, ale kto próbuje z nich korzystać i wie cokolwiek o bezpieczeństwie systemów sieciowych nie będzie zachwycony. Strony wyglądają jak zrobione przez rokiem 2000 a pieniądze są przelewane na konto karty dopiero po 48 godzinach od dokonania transakcji. To nie jest coś, co można nazwać nowoczesnym, bezpiecznym i wygodnym rozwiązaniem.

Jest jeszcze gotówka, ale czasami trudno się w ten sposób płaci, przynajmniej w autobusach. Kierowcy nie wydają reszty, kasa ląduje w pancernym pudełku i jeżeli nie mamy dokładnie odliczonej kwoty, nie dostaniemy reszty. W porównaniu z tym jak działa system Oyster, jest to średniowiecze.

O ile jednak od gotówki da się uciec i za wszystko płacić kartą to jednak nie da się jeszcze uciec od nadawania (i odbierania) przesyłek. Chociaż email wykończył listy, to rozwój sklepów internetowych daje zarobić całkiem dobrze poczcie i firmom kurierskim. Można by więc oczekiwać jakiś rewolucyjnych zmian, ale tak się nie stało. Automatyczne kasy, które sprawdzają się w supermarketach nie sprawdzają się przy nadawaniu poczty i ciągle są potrzebne okienka z uśmiechniętymi paniami i panami, którzy potrafią poruszać się w labiryncie taryf i przepisów dotyczących wysyłki paczek.

A dopóki istnieje poczta, będą istniały czerwone skrzynki pocztowe. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o budkach telefonicznych, które cicho umierają i znikają z ulic.

Wszystkie te zmiany zachodzą w sposób, który trudno na pierwszy rzut oka zauważyć, ale są nieuniknione, także na prowincji, daleko od Londynu. Zresztą, prowincja jest dla wielu firm polem do eksperymentów. Tak postępuje na przykład sieć Now, która oferuje bezprzewodowy szerokopasmowy dostęp do internetu bez konieczności podpisywania długoterminowych kontraktów z możliwością przeniesienia routera do pod inny adres bez konieczności zmiany umowy. A więc możemy np. przynieść swój internet do pracy ...

No, to jest rewolucja, przynajmniej jak na konserwatywne dominium Jej Królewskiej Mości ...

Zdjęcie.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Wielka Brytanialondyn