Technologie

INTEL CORE I5-4690K PLUS ASUS MAXIMUS VII rozdany

Grzegorz Marczak
INTEL CORE I5-4690K PLUS ASUS MAXIMUS VII rozdany
13

Z jednodniowym opóźnieniem ale mamy zwycięzcę konkursu w którym do wygarnia był za pierwsze miejsce Intel Core i5-4690K + płyta główna Asus MAXIMUS VII RANGER, za drugie i trzecie Dysk SSD Intel SSD530 120. Na początku jednak chciałem serdecznie podziękować za wszystkie przesłane historie odnośni...

Z jednodniowym opóźnieniem ale mamy zwycięzcę konkursu w którym do wygarnia był za pierwsze miejsce Intel Core i5-4690K + płyta główna Asus MAXIMUS VII RANGER, za drugie i trzecie Dysk SSD Intel SSD530 120.

Na początku jednak chciałem serdecznie podziękować za wszystkie przesłane historie odnośnie waszych pierwszych komputerów. Świetnie się to czytało dlatego mamy zamiar część z nich opublikować na AW jako osobne wpisy.

Przechodząc jednak do zwycięzców.

Pierwsze miejsce i główną nagrodę zdobywa :

Czytelnik galtom

Moje zgłoszenie do konkursu :-)
Mam nadzieje,
że Szanowna Młodzież wybaczy iż „stary pryk” startuje w konkursie, ale nagrody
tak zacne, że odpuścić szkoda. Jednocześnie fajna okazja, by przypomnieć sobie
stare dobre czasy ;-). Zanim rozpocznę opowieść dwie ważne informacje. Po
pierwsze, jako to z opowieściami dotyczącymi odległych czasów bywa, przygotujcie się na
przynajmniej kilka dygresji. Po drugie od razu uprzedzam, że z uwagi na wiek historia będzie
długa (z brodą), a dodatkowo część faktów może być lekko przekręcona (rozmyta mgłą dekad).
Oczywiście postaram się opisać je jak najdokładniej potrafię i pamiętam. A zatem, kto odważny
i ma czas, niech czyta.

Drodzy
czytelnicy, musicie wiedzieć, że „overclocking” był „w dawnych czasach”
zjawiskiem dużo bardziej powszechnym i popularnym niż dziś. Wiem, wiem… wydaje się
to niemożliwe ale dokładnie tak było, co zaraz Wam udowodnię. Musicie wiedzieć,
że wiązał się też z o wiele wyższym ryzykiem niż dziś. Bądźmy szczerzy, obecnie do
„overclockingu” potrzeba głównie środków finansowych. Oczywiście wiedza,
wyzwanie, itd. też są ważne – w końcu bez nich nie ma postępu. Czym innym jednak
jest ryzyko utraty sprzętu a czym innym ryzyko utraty wolności. Po tym ciut
przydługim wstępie, przejdźmy do zasadniczej części mojej opowieści.

Cofamy się w
czasie do roku ok. 1986/87 – na świecie IBM XT, protoplasta Waszego
dzisiejszego blaszaka właśnie przechodzi do historii. Komputer ten pracował w
oparciu o procesor Intela
8088 i mógł poszczycić się kosmiczna prędkością zegara, czyli 4.77 MHz.
Nie licząc innych cudownych dodatków na jego wyposażeniu był też dysk twardy o
kolosalnej pojemności 10MB produkowany przez firmę Seagate. Jednak, komputery
te praktycznie nie występowały w prywatnych domach. Sam pamiętam, że oglądałem
(i po kryjomu dotykałem obudowę XT’ka) gdy odwiedzałem rodziców w pracy, na
uczelni. Monitor, klawiatura (tyle przycisków i część z nie do końca jasnymi
funkcjami), lampki na klawiaturze…. Nie ważne, że człowiek nie miał zielonego
pojęcia co to właściwe ma robić i jak – na pewno warto byłoby mieć takie coś w
domu!!! Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że dokładnie tak będzie. A teraz cofnijmy
się jeszcze troszkę.

Pod Polskie strzechy masowo zaczynają trafiać Amstrady,
Atari 800XL (potem kremowe XE), Commodore 64 (potem 128) i wreszcie Amigi 500.
Ten cały 8 bitowy sprzęt był początkiem Pierwszej Wojny Światowej w temacie –
co jest lepsze. Jeśli skorzystacie z Google, to drobne ogniska ten wojny tlą
się w sieci do dziś bo podobnie jak konflikt iOS vs Android vs Windows Phone do
dziś nie znalazły finału. Obie platformy zostały pokonane przez „trzeciego
wroga” czyli wspomnianego IBM’a i jego następców. Jednak to właśnie 8 bitowym
komputerom ówczesna młodzież i dzieci mogły poznać smak „overclockingu”.

Musicie wiedzieć, że
(przynajmniej w naszym kraju) posiadanie takiego komputera było czymś bardzo
ekskluzywnym. Za czasów mojej podstawówki, Commodore lub Atari można było zakupić
najpierw głównie w Pewexie (sklepie, który dokonywał tzw. eksportu wewnętrznego).
Dziś zakupy z zagranicy kupuje się cyfrowo – online. W czasach mojego
dzieciństwa, takie produktu, kupowało się analogowo (o ile miało się dolary/marki/bony
PKO – czyli coś co było uznawane, za znacznie lepszą walutę niż złotówka) w
fizycznym sklepie. Tak więc, przynajmniej na początku gdy nie było jeszcze
Media Marketów, Saturnów, itd… Ba, w czasach gdy giełda komputerowa w dużym mieście
to było kilka stanowisk posiadanie komputera było olbrzymią nobilitacją wśród
znajomych. Wtedy też pojawił się zakazany owoc…
Overclocking….

Mianowicie, gdy człowiek miał szczęście i wśród
dobrych znajomych był ktoś kto posiadał takie cudo jak Atari czy Commodore była
to automatyczna, praktycznie pewna szansa, że overclocking się wydarzy. Tu
kolejna dygresja. Tym z nas który własnego sprzętu nie posiadali, było
praktycznie wszystko jedno na czym grają choć oczywiście, w zależności od tego
jaki sprzęt posiadał nasz kolega ten oficjalnie uważaliśmy za najlepszy! Potajemnie
jednak każdy z nas marzył o komputerze jakimkolwiek! Byle to coś komputerem
było - już byłoby cudowne. Ja sam gdy otrzymałem w prezencie używany komputer o
tajemniczej nazwie Vic-20 byłem w niebo wzięty. Był obraz na ekranie, można było
przepisywać z Bajtka (taki analogowy protoplasta Antyweb) linie kodu Basic, był
to już krok na przód. Choć na moim sprzęcie nie dało się grać i nikt u mnie
overclockingu nie dokonywał, mogłem już aspirować do malutkich, super
elitarnych grup posiadających komputer. Lepsze to niż nic!

Wracając jednak do tematu. Jak pisałem, część z
kolegów miała „prawdziwe” komputery czyli wspomniane Atari, Commodore, itd...
To właśnie Oni, mogli decydować kto z chętnych śmiałków znajdzie się w gronie
ich osobistych overclockerów.

Jak wyglądał overclocking? Gdy nie było szkoły a
rodzice byli w dobrych humorach mogliśmy się umawiać na wspólne granie – River Raid,
Road Race, Montezuma’s Revenge, Summer Olympics to jedynie część z tytułów,
które pamiętam. Oczywiście granie było obwarowane zasadami. Po pierwsze
mieliśmy ściśle określone okno czasowe na granie (tak, tak - już wtedy rodzice byli na tyle sprytni, by
ograniczać destrukcyjny wpływ gier na młode umysły). Po drugie, w zależności od
ilości uczestników takiego „game – party” była kolejka grających + konkretnie określony
limit czasowy „na głowę”.

Jak się domyślacie czasu na granie, na trzymanie joystick’a
(zwracam uwagę na wprost CUDOWNIE!!! dobraną nazwę kontrolera – JOY = radość!
STICK = kijek/patyk) zawsze było zbyt mało. Gdy przychodziła godzina ZERO,
czyli czas w którym nasze stopy właśnie miały przekraczać próg rodzinnego „M3”
(nie chodzi o auto) najodważniejsi z nas (albo najbardziej uzależnieni)
rozpoczynali – „over-clocking” - czyli świadome i dokonywane z premedytacją
naginanie a potem łamanie fizycznych barier czasu i przestrzeni.

Tu wracam do wspominanych wcześniej konsekwencji „over
clockingu”. Dziś to spalenie procesora, płyty głównej, w najgorszym wypadku
straty finansowe. Wtedy, pobijanie kolejnego rekordu w „over clockingu” wiązało
się z bardzo poważnymi sankcjami. Zakaz dostępu do telewizji, zakaz wychodzenia
z domu, zdecydowanie większy nadzór nad zadaniami domowymi. Najgorszą z możliwych
kar było rzucone przez złych rodziców – „Oj, Kochany…. Na swój komputer to Ty
teraz dłuuuugo poczekasz”.

Ale powiadam Wam, za każdym razem było
warto!!!! Kolejny zniszczony na rzece
most, kolejny zakręt w Road Race i dojazd do miasta w pełni chwały! Tego nikt
nam nie odbierze. Pamiętam też, że „over clocking” w tamtych czasach miał wyraźny
wpływ na fizykę czasu i przestrzeni.

W ekstremalnych przypadkach, po delikwenta, który
uprawiał „over clocking” przychodził do kolegi jeden z rodziców. To były
najsmutniejsze przypadki. Nie działały wtedy żadne tłumaczenia i konsekwencje
O/C były najpoważniejsze.

Ale… zdarzał się tez czasem O/C zakończony pełnym
sukcesem. Otóż (jeśli ktoś był naprawdę zdeterminowany) robiło się to tak. Gdy
upływał czas, w którym już bezwzględnie musieliśmy być w domu, dokładaliśmy do
tego czasu jeszcze 5 min (najlepsi z nas 10 min). A potem następowało
zakrzywianie przestrzeni i cofanie czasu. Drogę od kolegi do domu należało pokonać
tak szybko, by odzyskać przynajmniej kilka straconych minut.

Jak dziś pamiętam, że potrafiłem biec do domu tak
szybko, że z 12 minut spóźnienia robiły się trzy. Potem trzeba było puścić
wodze fantazji. Zasypać rodzicieli gradem informacji z przebiegu całego eksperymentu
oraz tego jak zbawienny wypływ ma to na naszą przyszłość…. I czasem się
udawało.

A potem nastąpił rok 1989/90 i pod strzechami
zagościły prawdziwe PC-ty – 286, 386, 486 – część z nich fabrycznie
przystosowana do takiego overclockingu jaki znacie – z klawiszem TURBO na
obudowie. To wtedy overclocking zaczęto utożsamiać ze zmiana ilości Mhz, które
taktują procesor.

Ale to już temat na kolejna część opowieści….

A żeby wymaganiom konkursu stało się zadość....
Po VIC-20 miałem Commodore 128 a zaraz potem pierwszego, wielgachnego IBM XT.
Na tym sprzęcie prace zacząłem od jedynej komendy DOS, którą znałem czyli format c:/ - ENTER. Komputer oczywiście zapytał -Are You sure? (Y/N) I oczywiście wybrałem klawisz "Y". Efektem była utrata DOS na dysku C...

Potem było 486DX - z TURBO, potem pierwsze Pentium...
Potem była seria procesorów AMD K, po drodze pierwsze ATI + akcelerator VooDoo...
Jedyny prawdziwy O/C skończył się spaleniem plyty głównej.
Od tego czasu staram się tak dobierać sprzęt by O/C nie był konieczny a F1 i Battlefield zawsze chodziły płynnie. Choć człowiek na starość powinien zdobywać nowe doświadczenia ;-) Szczególnie, że w domu rośnie nowe pokolenie graczy....

Drugi i trzecie miejsce to kolejno teksty zdobywają:

Tomasz Czlapski:

Moja historia z
komputerami zaczęła się pewnego słonecznego dnia, kiedy to wraz z
rodzicami udaliśmy się do lokalnego Pewexu. Tam za zachodnie
dewizy, kupiliśmy wspaniałe Atari 65XE wraz z pierwszą grą
komputerową w moim życiu – Pole Position. Gra zapisana była na
kartridżu, więc jej uruchomienie było błyskawiczne. Jeszcze tego
samego dnia pobiegłem z dwukasetowym magnetofonem do kolegi by
przegrać całe 60 minut gier. Był tam między innymi River Raid -
gra z rewelacyjnym stosunkiem czasu oczekiwania do czasu grania -
wgrywała się raptem 90 sekund, a później dostarczała
wielogodzinnej rozrywki dla całej rodziny. Rodziny, znajomych,
znajomych znajomych itd. ;) Niewątpliwą wadą posiadania komputera
było to, że zawsze było wielu chętnych chcących zweryfikować
swoje umiejętności w pilotowaniu odrzutowca czy kierowaniu rajdówki
(która bardziej przypominała kolorowy prostokąt ;) ). To natomiast
wiązało się z jeszcze jedną prawidłowością posiadania
komputera - częstotliwość wyłamywania styków w joystickach
rośnie wykładniczo do liczebności rodziny i znajomych. Atari
bardzo dobrze nauczyło mnie cierpliwości, pokory i poruszania się
cicho i niepostrzeżenie niczym wojownik ninja ;). Wszystko to za
sprawą sposobu wczytywania gier, które to potrafiło trwać nawet
kilkadziesiąt minut, a nawet najmniejszy szelest czasem potrafił
zniweczyć całość pracy. Czy to siostra skacząca na skakance w
pokoju obok, mama wołająca na obiad czy też zaplątanie się w
kabel od joysticka mogło zburzyć harmonię oczekiwania na pierwszy
kadr wyczekanej gry. Ten obraz kiedy licznik magnetofonu wybija czas
końca ładowania gry, a na ekranie wyświetla się jedynie komunikat
błędu nadal wraca do mnie w sennych koszmarach.

Po jakimś czasie
wysłużonego Atari postanowiłem przyśpieszyć poprzez montaż
„Turbo”. Była to chyba jedyna możliwość poddania Atari
lekkiemu overclocking'owi. Cały proces polegał na oddaniu sprzętu
w ręce „specjalisty”. Po powrocie Atari było uzbrojone w
przełącznik „Turbo” i specjalny tajemniczy kartridż. Od teraz
każda gra wgrywała się w kilka minut. To było coś, OC rzędu
300%.

Po takim
doświadczeniu z overclockingiem, długo nie wahałem się z
przystąpieniem do przetaktowania mojego następnego komputera –
Pentium 100 z 16MB RAM i dyskiem twardym o wielkości 1,6GB i kartą
graficzną S3 Trio64. Wszystko zamknięte w obudowie big tower z
wyświetlaczem i przyciskiem turbo. Taka fanaberia z mojej strony w
myśl powiedzenia „Duży może więcej” i wspomnienia „Atarowego
Turbo”. Przycisk i wyświetlacz pełnił funkcję jedynie wizualną,
gdyż w tym komputerze nie miał najmniejszego praktycznego
zastosowania. Procek nie miał żadnych blokad mnożników i
spokojnie dało się go przetaktować ze 100Mhz na 133Mhz, bez
wymiany chłodzenia, a jedynie poprzez poprzestawianie zworek na
płycie głównej. Poprawiło to zdecydowanie szybkość wykonywania
fatality w Mortal Kombat 3.

Kolejny komputer
złożyłem już własnoręcznie z wybranych przeze mnie części.
Był to Athlon 1000 (Thunderbird z FSB o częstotliwości 133Mhz),
płyta główna Shuttle AK31 (jedna z pierwszych płyt z obsługą
pamięci DDR), 256MB RAM, GeForce 4 MX i czterdziesto gigabajtowy
dysk twardy. Nauczony doświadczenie, że jednak duże nie zawsze
oznacza lepsze, całość zmieściłem w obudowie midi tower.
Przeżyłem wtedy niezły skok wydajnościowy. Ale szybko znudziło
mi się fabryczne taktowanie. Zacząłem od zakupu nowego coolera by
zastąpić box'owy. Wybór padł na Spire Whisperrock, aluminiowy
radiator z miedzianym rdzeniem i w miarę cichym wentylatorem. Ołówek
w rękę i do roboty – dwa maźnięcia po płytce procesora by
odblokować mnożnik i po chwili procesor wesoło kręcił się około
20% szybciej. Niby nie wiele, ale satysfakcja ogromna – to była
pierwsza ingerencja fizyczna w procesor. W międzyczasie dostałem
nową „wypasioną” kartę graficzną – GeForce 4Ti. To było
coś, karta miała oprócz wyjścia D-Sub także DVI, niestety w erze
monitorów CRT nie było jak go sprawdzić. Zacząłem zabawy z OC
karty. Próby podkręcania karty na stockowym chłodzeniu nie
przynosiły zadowalających rezultatów. Postanowiłem działać.
Kupiłem ogromny pasywny radiator Zalman'a z system heat-pipe i
najprostsze radiatory na kości pamięci. Radiatory okazały się za
wysokie i nie mieściły się pod Zalmanem. Ale chwila z
brzeszczotem, lekka szlifierka i po problemie. Całość zostałą
zmontowana z dodatkowym 80 milimetrowym wentylatorem u boku karty.
Efekty były bardziej niż zadowalające, wszystko pięknie chodziło
i bez żadnych artefaktów. Już wtedy moją ulubioną grą był
3dMark ;).

Koniec końców
przyszła pora na modernizację sprzętu. Już jako „specjalista”
w dziedzinie OC zabrałem się za gromadzenie selekcjonowanego
sprzętu. Na początek w miarę porządny zasilacz i obudowa (Huntkey
i Modecom) oraz królowa OC płyta Abit NF7-S. Kolejne tygodnie
mijały na poszukiwaniu podatnego na OC procesora i pamięci. Po
kilkunastu przetestowanych „Dzikach”, „Bykach” itp. znazłem
go – Athlon 1700XP+, słynny Thoroughbred z serii DLT3C - pogromcą
zwany ;). Szybko okazało się, że zasilacz nie trzyma stabilnie
napięć do moich potrzeb. Szybko został wymieniony na 450-watowy
Topower.

Pamięci troszkę
blokowały mnie z częstotliwością FSB, aż tu nagle na jednym z
forów jest cynk – niedrogie pamięci RAM, które kręcą jak
głupie ;) - TwinMos. I zaczęło się od nowa – do ulubionych gier
oprócz 3dMark'a dołączył SuperPi i Prime95 :)

Z takim zestawem
udało się wykręcić procesor taktowany fabrycznie na 1,46GHz na
stabilne 2.2 GHz (po lekkim dowoltowaniu). To był dopiero efekt WOW.
Co prawda co niektórzy bawili się już w chłodzenie wodne i ciekły
azot, ale ja jako tradycjonalista zainwestowałem w przewiewną
obudowę firmy Antec i cooler Thermaltake z systemem heatpipe i
dwunasto-centymetrowym wentylatorem. Płyta główna też zyskała
nowe chłodzenie na mostkach i mosfetach. Z ilością wentylatorów
jakie wtedy posiadałem można było zbudować mały poduszkowiec ;).
Ktoś mógłby rzec, że pewnie wszystko huczało niczym startujący
helikopter. Nic z tych rzeczy – obudowa została wyciszona gąbką,
dyski spięte w raid zyskały radiatory z piankowymi nóżkami, a
wszystkie wentylatory zostały podłączone pod regulatory napięcia.
Komputer przy normalnej pracy był niesłyszalny.

Taki zestaw działa
do dzisiaj, aczkolwiek jest wykorzystywany sporadycznie – jego
miejsce zajął ultrabook, energooszczędny nettop jako media box i
xbox 360 jako centrum rozrywki.

Z miłą chęcią
sprawdzę jakie możliwości OC daje nowe mobo Asusa w połączeniu z
procesorem i5. Tym razem oprócz 3dMark'a, Prime'a i SuperPi
pograłbym chętnie w nowe Diablo, Risen'a czy Assasin'a.

Pozdro dla
wszystkich oc-maniaków.

Piotr Wajszczak

Podkręcanie… podkręcanie jest banalnie proste.
Aplikacja, nic się nie spali, nic nie przepali… tak mamy XXI
wiek.

Minęło ledwie około 30 lat a postęp, jaki wykonał INTEL jest
porównywalny do przeskoczenia całej ery. Swoją drogą, kiedy powstawał pierwszy procesor Intela Asusa nie było jeszcze na świecie?

Napiszę więc krótką historię upadłego ;) overclokera haha!

Podkręcanie rozpoczęło się od słuchania w radiu programów!
Żadnych tam m jak coś tam, czy kolejnej serii Idola. Podkręcanie w Polsce
zaczęło się w czasach, kiedy piraci byli korsarzami, kiedy jeszcze nikt nie
miał pojęcia, co to prawa autorskie, a wynalazki na miarę Steama nie śniły się
jeszcze naukowcom, ba Internet dopiero startował… to były czasy, kiedy oglądało
się Sondę a słuchało dziwnych pisków puszczanych poprzez różne stacje FM. Te
piski nagrywało się na taśmę. W cudowny sposób te piski konwertowały, w ZX
Spectrum na cudne monochromatyczne gry. Wtedy to narodziło się podkręcanie!

Podkręcało się własne zwieracze, bo każde puszczenie bąka
powodowało zakłócenia we wgrywaniu, a wgrywało się i po 30 minut. Nastała era
śrubokręta. Tak. Mały śrubokręt był kamieniem milowym dla każdego overclokera.
Kiedyś overcloking to było wgranie czegoś bez błędów, najlepsi po nagraniu
programu z radia potrafili wgrywać program za pierwszym razem! Kręciło się śrubokrętem
i poszukiwało „Edenu” było się odkrywcą perfekcyjnego sygnału, maestro pisków
przeradzających się w Epsylon ;) … już wiem, dlaczego uwielbiam SETI. Tam też z równą precyzją nastawia się teleskopy i nasłuchuje najmniejszych anomalii. Nie wspomnę jak ładnie SETI działa na I5 z TAAAKĄ płytą :)

Nauczyłem się, że do podkręcania należy mieć narzędzia.

Po erze, overclokingu za pomocą śrubokręta, nastała era
klawisza TURBO, przez 4 lata zbierałem forsę na komputer, prawdziwy PC z cudnym pomarańczowym herkulesem. EGA kosztowała krocie, i wygrywało się ją w liceum na święta :) do zwrotu po świętach. Pamiętam jak taszczyłem przy pomocy MPK i PKP 25kg monitor, aby pograć w PREHISTORYKA i F19 w kolorze!

Wtedy pierwszy raz zauważyłem, do czego służy podkręcanie.
Otóż mając jedynie 12Mhz jedno sekundowe filmiki z terminatora w grze
terminator, rwały się. Były klasyczne lagi. Podkręcenie za pomocą TURBO
powodowało brak lagów. Były to czasy, kiedy delete powodowało 30km wycieczki po DOS, a cała Mosina zlatywała się oglądać FILM na KOMPUTERZE! Tak ta 1 sekunda to było wydarzenie na miarę lądowania na księżycu. Pamiętam jak kolega powiedział „Pewnie nasze dzieci będą oglądać całe filmy na komputerach”. Wszyscy chcieli się wtedy dowiedzieć, co palił bo dobre to zioło było ;). To fakt facet był
wizjonerem, jego wizje się spełniły i przerosły najśmielsze oczekiwania. Jego
dzieci nawet nie dorosły a mogą oglądać filmy na swoich telefonach, a tysiące
dyskietek mieszczą się w objętości mniejszej niż paznokieć.

Nauczyłem się wtedy, że zwiększenie taktowania potrafi realnie zwiększyć wydajność sprzętu.

Następny komputer to dziecko firmy internetowej, nie minęło kilka lat a dzięki pewnemu serwisowi aukcyjnemu udało mi się sprzedać dziesiątki tysięcy hełmów, masek gazowych itp.… dziwów z wojska. Nastał czas zakupu potężnej maszyny. Nie pamiętam, co to było, ale kosztowało prawie 5 tysięcy i miało wentylator… kolejny kamień milowy, znacznik nowych czasów. Wiatrak chłodził procesor, bo jak coś było tak samo duże jak w AT12Mhz, ale 100 razy szybsze to produkowało 50x więcej ciepła.

Wtedy też odkryłem, że na płycie głównej jest taki fajny BIOS. Nieco inny niż poprzednio. Odkryłem, że można tam zmieniać mnożnik i komputer jakby stawał się szybszy. Odkryłem także brutalną prawdę, że radosne wpisywanie coraz większych cyferek doprowadzało końcowo do rozpiździenia procesora. Nagle robił się taki fajny syk a potem czarny ekran. Nie powiem, że doświadczenie to było bezcenne, otóż było bardzo cenne, bo procesor też pamiętam kosztował prawie 800 zł. Były to czasy, kiedy 1500 zł się zarabiało na miesiąc.

Nauczyłem się wtedy, że odpowiednia walka z pastą radiatorami,
a do tego inwestycja w termometry pozwala na realne oszczędności.

Wtedy to, kiedy na rynek wychodziło Call of Duty, moja pierwsza
sieciowa gra, najlepsza gra, w jaką w życiu wtedy grałem, w jakimś polskim
garażu, genialny wynalazca konstruktor wpadł na pomysł, że to, co się sprawdza
w Porsche i trochę gorzej w Kaszlu 126P jest całkiem do dupy w komputerach.
Odkrył także jak za 10% ceny zachodnich zestawów zrobić coś WYJĄTKOWEGO.
Chłodzenie wodne za pomocą bloków miedzianych oraz pompki akwariowej. Człek ten stał się Jezusem polskiego wodnego overclokingu a dzięki Allegro także majętnym człowiekiem. Każdy mądry człowiek kupował sobie taki zestaw.

Nauczyłem się wtedy, że woda to cisza, niestety nie do końca
dobra, bo wtedy nie było bajerów i czasami człowiek włączał włączony komputer
jeszcze raz to on złośliwie się wyłączał. Powodowało to „szlag trafił robotę”.

Nauczyłem się wtedy także, że woda to większe możliwości, ALE gdzieś trzeba odprowadzić to ciepło.

Wtedy też wkroczyłem na międzyplanetarny overcloking. Nastała
era używania mojego zasilacza do CB radia, jako zasilacza do płytki Peltiera.
Płytka ta miała taką małą wadę, że była bardzo gorąca z jednej strony, ale
miała też cudną zaletę, z drugiej strony „piździło (jak mawiają brutale)” jak
na biegunie północnym :D. Taką płytkę przyklejało się do aluminiowego radiatora
od transformatora ulicznego (taki 40cmx100) a z drugiej strony przyklejało blok
miedziany i puszczało chłodziwo.

Nauczyłem się wtedy, że overcloking to duże rachunki za prąd.

Dzięki Borygo, które niektórzy pili a ja wolałem je, jako
chłodziwo i płytce podkręciłem procesor i grafikę o jakieś 100% i żyło.

Pojawiły się większe płytki, większe radiatory i zasilacz
35A. Do tego rachunki poszybowały równie mocno jak taktowanie procesora.

Nauczyłem się wtedy, że overcloking potrafi kosztować drugie tyle, co komputer.

Nastała era optymalizacji, pewnie nikt w to nie uwierzy, ale
jak potrzeba było mocy, zamiast Peltiera używało się zamrażarki. Wsadzało się
do zamrażarki blok przykręcony do w/w radiatora. Dzięki temu cała rodzina była kosmicznie „wurwiona” na mnie, bo trzymanie lodówko-zamrażarki w pokoju tylko z powodu chłodzenia komputera było nie do pojęcia.

Dla mnie było, na dole się chłodziło, na górze było piwo.

Nauczyłem się wtedy, że overclokerzy są serio szurnięci!
Potrafią do pokoju dziennego wsadzić lodówkę, żeby im komputer lepiej chodził od wiosny do jesieni, bo zimą chłodzenie było za oknem. :)

Nauczyłem się także tego, że im chłodniej tym lepiej. W zimie chłodziwo potrafiło być poniżej zera.

Niestety ze względu na pewne życiowe sprawy, musiałem sprzedać
komputer, kupić laptopa i tak już z 8my rok męczę się na maszynach, które nie
nadają się do kręcenia.

Boszee… przecież ja przeszedłem całą overclokową drogę, jak
cudnie by było ZNOWU nie używać autopodkręcania, tylko żmudnie powoli zwiększać taktowanie… no tak, brakuje mi tylko dobrego procesora i płyty. Fajnie by to wygrać było, zawsze w domu by był koronny argument, że ZNOWU powinien stanąć komputer koło biurka, no nie ukrywam, że stałby niedaleko lodówki! Znowu bym uruchomił moje konto na SETI i używał mocy nie tylko do grania ale i pożytecznego przeszukiwania nieba.

Cóż marzenie ściętej głowy a może i nie? Decyzja należy do Jury!

Zwycięzcom serdecznie gratulujemy i prosimy o kontakt z redakcją (na mail grzegorz.marczak(na)gmail.com). W mailu proszę przesłać dane adresowe oraz numer telefonu

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu