Gry

Grand Theft Auto umarło na moich oczach...

Rafał Kurczyński

Fan mobilnych okienek, technologii internetowych o...

23

Do tej pory, każda nowa gra z cyklu Grand Theft Auto niosła za sobą masę refleksji i tajemnic poupychanych gdzieś między wiersze, co genialnie kontrastowało z brutalną i efektowną rozgrywką spotykaną na każdym kroku. Po „piątce” spodziewałem się, że i tym razem Rockstar Games stanie na wysokości zad...

Do tej pory, każda nowa gra z cyklu Grand Theft Auto niosła za sobą masę refleksji i tajemnic poupychanych gdzieś między wiersze, co genialnie kontrastowało z brutalną i efektowną rozgrywką spotykaną na każdym kroku. Po „piątce” spodziewałem się, że i tym razem Rockstar Games stanie na wysokości zadania… Myliłem się.

Fabuła Grand Theft Auto V wciągnęła mnie na tyle mocno, że nie mogłem się od niej oderwać przez dobre kilka dni, aż okazało się… że gra się skończyła, a jedyne co mi po niej pozostało, to trudny do opisania niesmak.

Zacznijmy od tego, że akcja w Grand Theft Auto V rozwija się powoli. Jest jednak na tyle wciągająca, że trudno oderwać się od pada, a im bliżej pierwszej połowy gry, tym rozgrywka staje się ciekawsza, trudniejsza oraz bardziej wymagająca – co w tym ostatnim przypadku przenosi się również na obmyślanie każdego, nawet najmniejszego ruchu oraz na ciche, bądź agresywne osiąganie z góry zamierzonych celów. Każdy z trzech bohaterów ma swoje życie, które jest mniej lub bardziej atrakcyjne dla samego gracza – w moim przypadku, najlepiej grało mi się Michaelem i Trevorem, być może z powodu ich cholernie mocnego charakteru, w którym prawdopodobnie zakocha się każdy gracz, który jeszcze nie miał z tą produkcją do czynienia.

Problemy z fabułą zaczynają się pod koniec gry, gdy nagle okazuje się, że wykonujemy ostatnie misje, a finałowe zadanie, przy wybraniu trzeciego (moim zdaniem najlepszego) scenariusza zakończenia, jest po prostu beznadziejne.

Poczynając od trzeciej części cyklu, a kończąc na odsłonie z 2008 roku, każde Grand Theft Auto było grą, która przedstawiała nam niesamowitą opowieść, potrafiącą wciągnąć niemal wszystkich graczy. Zawsze finały gangsterskich opowieści od Rockstara wywoływały we mnie burzę emocji, rozmyślań i potrzebę zgłębienia nieodkrytych tajemnic. Tak było w przypadku San Andreas, gdy rozwiązywałem sprawę zdrady Big Smoke’a, albo odkrywałem zagadkę Victora Vance’a w Vice City. W najnowszej produkcji firmy, zakończenie pozbawione zostało tego „czegoś”, zostając wręcz wykastrowane ze wszystkiego co było najlepsze w serii Grand Theft Auto. Wszystko to dla komunikatu, który pojawia się po zakończeniu wyświetlania się napisów końcowych – „Jeżeli nadal Ci mało, możesz spróbować poprzechodzić parę misji w Grand Theft Auto Online”.

Co prawda, nie chodzi tu o płatny DLC, jednak niesmak pozostaje…

Jeżeli ukończysz fabułę GTA V, zawsze możesz pograć w GTA Online, pamiętając, że kierujesz tam nową postacią, nie znając dalszych losów „świętej trójcy” – jak nazywać ich mawiał Lamar, przyjaciel Franklina. Rzeczą wiadomą jest fakt, że GTA V, jak każda inna gra, musiała się kiedyś skończyć. Brak tu jednak tego czegoś, co czuliśmy po ukończeniu San Andreas, Vice City, GTA IV, a nawet konkurencyjnej Mafii II.

Po ukończeniu głównego wątku fabularnego zostaje nam do wykonania kilka misji pobocznych, które pozwalają nam na jeszcze dokładniejsze odkrycie gigantycznych terenów Los Santos. A co dalej? Na koniec pozostaje nam uczucie znudzenia - stąd też lekarstwo na nasze smutki od twórcy gry.

GTA Online jest receptą Rockstara na przedłużenie żywotności tytułu. Możemy tam wraz ze znajomymi odtwarzać najlepsze akcje, w których braliśmy udział w trybie fabularnym, ścigać się z innymi graczami, brać udział w strzelaninach, rozrabiać w wirtualnym świecie ile tylko się da.

Nie można jednak zapomnieć o tym, że Grand Theft Auto to przede wszystkim fenomenalna fabuła, którą poznajemy grając w trybie Single Player – nie Multiplayer. Odnoszę wrażenie, że twórcy trochę o tym zapomnieli serwując nam finał opowieści znacznie odstający jakością od tego, do czego zostaliśmy przyzwyczajeni choćby w GTA IV, czy Red Dead Redemption.

Czekając na pierwsze DLC

Bardzo prawdopodobne jest, że Rockstar Games prędzej, czy później zdobędzie się na stworzenie pierwszego płatnego DLC do swojej gry. Jak donoszą przecieki – być może będzie nam dane znów pokierować CJ’em. Śmiem w to wątpić. Podejrzewam, że bohater z San Andreas odegra w rozszerzeniu do „piątki” rolę epizodyczną. Mam nadzieję, że podobnie jak w przypadku GTA IV, dodatki będą pokazywać nam przeróżne losy najciekawszych postaci spotykanych w podstawowej wersji gry, pozwalając nam poznać te same uliczki z nieco innej perspektywy – a to Rockstarowi wychodzi najlepiej.

Świat idzie do przodu, podobnie jak gry

Rzeczą niedopuszczalną jest coraz większy wpływ Internetu na gry tego typu, który był powodem do stworzenia genialnej gry, fenomenalnego trybu gry wieloosobowej i tak beznadziejnego zakończenia, które powoduje u nas efekt zaskoczenia swoją płytkością, co przy tak drogiej produkcji jest niewybaczalne.

W świecie gier, powinna być zauważalna różnica pomiędzy tytułami typowo nastawionymi na odkrywanie fabuły oraz na pozycje, w których głównym zadaniem jest przeniesienie nas do wirtualnego świata, gdzie będą czekać na nas nasi znajomi. Rockstar próbował upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, jednak oczekiwałem, że koniec gry będzie przypominał ten z poprzednich części GTA – śmiałe odcięcie tragicznej historii bohatera od jego dalszych losów, oczyszczenie, wyjście na prostą i temu podobne dyrdymały, do których przyzwyczaiła nas ta seria, aby następnie zapoznać się ze światem gry w wersji online.

Trudno jest mi ubrać w słowa uczucia, jakie przyszły wraz z zakończeniem Grand Theft Auto V, ale jestem pewien, że gra w stu procentach odcięła się od tego, do czego przywykłem grając w poprzednie części serii. Wiele postaci, miejsc i powiązań spowodowało, że Rockstar Games musiał wreszcie odciąć się od historii, którą rozpoczął przy okazji Grand Theft Auto III i stworzyć nowy świat, odświeżyć miasta oraz powołać do zycia nowe postacie. Podobnie, jak ich poprzednicy, posiadają oni wiele powiązań z czasem, miejscem i wydarzeniami, których częścią staniemy się również my, za sprawą bohatera (bohaterów?) kolejnej części tej niesamowitej sagi.

Moim zdaniem, czar, który trzymał mnie przy Grand Theft Auto od trzeciej części, zakończył się przy okazji finału w Vice City Stories z 2006 roku. Przez ten czas, kolejne odsłony serii rzucały mnie w „plastikowe” lata osiemdziesiąte, czy nieprzyjazne getta czarnoskórych mieszkańców San Andreas z początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Poznawałem bohaterów i ich motywacje, zaczynałem rozumieć późniejsze decyzje. Grand Theft Auto IV zapoczątkowało nowy rozdział, który kontynuowany był w rozszerzeniach, Chinatown Wars i w końcu w „piątce”. To jednak zupełnie inna historia, która moim zdaniem nie jest już tym, za czym przepadaliśmy jeszcze parę lat temu.

Grafiki: Jawnesny; Stroiza; Egmnow;

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu