Chrome

Google wypowiada wojnę wielofunkcyjnym rozszerzeniom dla Chrome

Jan Rybczyński
Google wypowiada wojnę wielofunkcyjnym rozszerzeniom dla Chrome
28

Głównym zadaniem przeglądarki jest jak najszybsze wyświetlanie stron internetowych, które same w sobie zapewniają treści i funkcjonalność. Z drugiej jednak strony ilu użytkowników, tyle różnych potrzeb na funkcje dodatkowe. Aby pogodzić prostotę z dogodzeniem najróżniejszym potrzebom powstał system...

Głównym zadaniem przeglądarki jest jak najszybsze wyświetlanie stron internetowych, które same w sobie zapewniają treści i funkcjonalność. Z drugiej jednak strony ilu użytkowników, tyle różnych potrzeb na funkcje dodatkowe. Aby pogodzić prostotę z dogodzeniem najróżniejszym potrzebom powstał system rozszerzeń do przeglądarek, które potrafią robić najdziwniejsze rzeczy np. podmienić wszystkie obrazy na stronie na zdjęcia Ryana Goslinga. Czy zatem można mieć ciastko i zjeść ciastko?

Nie do końca, okazuje się bowiem, że rozszerzenia często są przyczyną spowolnienia działania przeglądarki, zapychania pamięci, zajmowania coraz większej przestrzeni na ekranie. Problem dotyczył zwłaszcza pasków narzędziowych, które z czasem mogły zając większą część miejsca na ekranie, zwłaszcza jeżeli instalowały się przy okazji instalacji innego oprogramowania.

Firefox jako pierwszy dorobił się pokaźnej bazy rozszerzeń do swojej przeglądarki, dlatego jako pierwszy próbował uporać się z tym problemem. Swojego czasu opublikował listę rozszerzeń najbardziej spowalniających przeglądarkę, wersja 7 Firefoksa wprowadziła ulepszenia w zarządzaniu pamięcią, dotyczące rozszerzeń. Chrome bardzo szybko dogonił i wręcz przegonił Firefoksa pod względem wyboru rozszerzeń. Coraz częściej zdarzało się, że rozszerzenie wydane przez określony serwis dostępne było najpierw dla Chrome, albo tylko dla Chrome. Siłą rzeczy musiały pojawić się typowe problemy, czyli mówiąc ogólnie, zamulenie przeglądarki i zaśmiecenie interfejsu, gdy użytkownik przedobrzył w dodawaniu nowych funkcji.

Google postanowił rozwiązać problem za pomocą zaostrzenia ograniczeń dotyczących rozszerzeń dla przeglądarki. Każde rozszerzenie ma spełniać jedną, dobrze określoną funkcję i zajmować najwyżej pojedyncze miejsce w interfejsie w postaci jednego guzika tzw. single visible UI "surface". Oznacza to koniec rozszerzeń, które mają bardziej złożony interfejs niż zwykły guzik czy spełniających wiele różnych funkcji jednocześnie.

Zanim przejdziemy dalej, warto zwrócić uwagę, że Google ustanowił takie reguły już na samym początku. Doskonale demonstruje to film instruktażowy dotyczący rozszerzeń z 2009 roku. Jest w nim mowa dokładnie o takich warunkach jak powyżej. Różnica polega na tym, że Google jak dotąd nie trzymało się bardzo restrykcyjnie tych zasad. Chociaż od początku wszelkie toolbary były zakazane, twórcy mieli możliwości techniczne aby je tworzyć, co często robili, a rozszerzenia tego rodzaju nie były automatycznie wyrzucane z Chrome Web Store. To się właśnie zmieniło. Albo rozszerzenie będzie spełniać warunki, albo wyleci ze sklepu.

Chcąc uniknąć nadmiernej fali krytyki Google daje czas do czerwca przyszłego roku, aby twórcy rozszerzeń dostosowali się do bardziej restrykcyjnych wymagań. Może to oznaczać na przykład podzielenie jednego dużego rozszerzenia na kilka mniejszych, zmianę interfejsu czy stworzenie rozszerzenie od nowa.

Powstaje pytanie czy to jest słuszny krok? Jeden z komentarzy pod wpisem na blogu Chromium zwraca uwagę, jak bardzo Google kontroluje Chrome Web Store narzucając nawet sposób konstruowania interfejsu, jednocześnie będąc bardzo otwartym w sklepie Play, zawierającym aplikacje dla Androida. Jak zwykle nic nie jest czarno białe i zawsze można przedstawić argumenty za i przeciw.

Z jednej strony rozszerzenia od samego początku polegały na sztuce wyboru i użytkownik sam decydował, czy chce zaśmiecić sobie interfejs i spowolnić przeglądarkę, dodając nowe funkcje. Decyzja Google odbiera deweloperom tę swobodę, przy okazji odbierając ją także użytkownikom. Z drugiej strony, to nie do końca tak działa, że pełną odpowiedzialnością można obarczyć użytkowników, mówiąc, że wszystko od nich zależy. Najlepszym przykładem jest Apple ze swoim restrykcyjnym App Store. Swobody tam nie ma, ale przy okazji również wielu różnych problemów, które dotyczą Androida i sklepu Play. W tym aplikacji robiących różne dziwne rzeczy, niekoniecznie na korzyść użytkownika. Nie ma więc złotego środka.

Osobiście staram się ograniczać używanie rozszerzeń do minimum i zwykle mi się to udaje. Szybkie i niezawodne działanie przeglądarki jest dla mnie najważniejsze. Jestem zdania, że jeżeli jakieś rozszerzenie na danej stronie jest potrzebne, to równie dobrze daną funkcjonalność można wdrożyć po stronie samego serwisu, ewentualnie wykorzystać do tego inny, niezwiązany z przeglądarką program. Tym nie mniej osoby korzystające z rozbudowanych rozszerzeń musza przygotować się na rewolucję w swoim korzystaniu z sieci.

Ostatni obraz pochodzi z serwisu FailDesk.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu