Felietony

Facebook dba o naszą prywatność, jego moderatorzy niekoniecznie

Wojciech Usarzewicz
Facebook dba o naszą prywatność, jego moderatorzy niekoniecznie
7

Miesiąc bez afery związanej z prywatnością na Facebooku to nie miesiąc. FB ma to do siebie, że w punkcie A ma dziurę, za to obiecuje naprawić dziurę w punkcie B, tymczasem ktoś odkrywa dziurę w punkcie C. W ten sposób na trzy dziury w systemie, wszystkie pozostają dziurawe, a tylko jedna jest obieca...

Miesiąc bez afery związanej z prywatnością na Facebooku to nie miesiąc. FB ma to do siebie, że w punkcie A ma dziurę, za to obiecuje naprawić dziurę w punkcie B, tymczasem ktoś odkrywa dziurę w punkcie C. W ten sposób na trzy dziury w systemie, wszystkie pozostają dziurawe, a tylko jedna jest obiecaną do naprawienia. Właśnie wyszło na jaw, że nasze „pilnie strzeżone” dane mogą sobie spokojnie wypływać na świat np. przez Indie...

Choć Facebook ma na stałe zatrudnionych moderatorów, to przy takiej ilości użytkowników korzystających z serwisu, musi zatrudniać armię modów na zewnątrz – głównie w krajach trzeciego świata. Takim pracownikom płaci dolara za godzinę – ja nie wiem czy to mało, jeśli się żyje w kraju trzeciego świata, ale nie będę się czepiał. W każdym razie, Facebook zapewniał, iż „żadna informacja poza moderowaną treścią nie jest udostępniana moderatorom”. Czyli taki moderator widzi tylko np. zdjęcie, które jest niezgodne z regulaminem Facebooka i nic poza tym.

Tymczasem The Telegraph dotarł do informacji, według których możemy stwierdzić, że Facebook mija się z prawdą, a moderatorzy np. w Indiach widzą nazwisko osoby, która zdjęcie czy sporną treść dodała do serwisu, widzą też nazwiska osób otagowanych na zdjęciach. I za pomocą tych danych mogą sobie spokojnie daną osobę w sieci potem wyszukać samemu. Co więcej, systemy moderacji nie mają odpowiednich zabezpieczeń, przez co moderowana treść może wylądować na screenshocie, a ten może wylądować w sieci.

To ja już teraz wiem, skąd się biorą te wszystkie „sexy amateurs, hacked facebook accounts” :P.

Co ciekawe, gdy The Telegraph dopadł rzeczniczkę Facebooka, ta sprawę skomentowała prosto:

„Na Facebook, zdjęcie samo w sobie nie jest treścią (do moderacji). W ocenianiu prawdopodobnego naruszenia zasad naszego serwisu, niezbędnym jest analiza kto otagował kogo, potrzebna też jest dodatkowa treść taka jak komentarze (…).”

Czyli jednak Facebook podaje na tacy moderatorom znacznie więcej, niż samo sporne zdjęcie. Amine Derkaoui, były moderator Facebooka (zatrudniony „na zewnątrz”) powiedział, że przeglądanie systemu moderacji było „niczym przeglądanie strony mojego znajomego na Facebooku”, tyle informacji o użytkowniku można było tam znaleźć. I to właśnie Derkaoui udowodnił, że "da się", dostarczając dla The Telegraph screenshoty z danymi użytkowników, których moderował.

Co ciekawe, Facebook nie widzi potrzeby usuwania zdjęć urwanych członków tak długo, jak nie widać zbyt dużej ilości wnętrzności, ale jeśli Twoja dziewczyna miała zbyt ciasne bikini, to pewnie jej zdjęcie usuną. Po wcześniejszym skopiowaniu i wrzuceniu do sieci, ma się rozumieć...

Indyjscy moderatorzy patrzą więc na Twoje porno-zdjęcia, Twoje znęcanie się nad kotem, czy dowód na Twoje przestępstwo gospodarcze – w połączeniu z danymi, które można wykorzystać do odnalezienia delikwenta na Facebooku, jest to duże pole do nadużyć i szantaży. A Facebook milczy i się na ten temat nie wypowiada.

Ot, kolejny powód, dla którego trzeba uważać, co się wrzuca na Facebooka, bo potem można się nieprzyjemnie zdziwić. Bowiem idee Facebooka to jedno, a jego pracownicy to niestety zupełnie inna bajka.

Źródła: 1, 2, 3

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Facebookprywatność