Google

Eric Schmidt przestanie być prezesem Alphabet. Bez niego Google nie wyrosłoby na giganta

Maciej Sikorski
Eric Schmidt przestanie być prezesem Alphabet. Bez niego Google nie wyrosłoby na giganta
5

Mogłoby się wydawać, że przed samymi świętami, końcem roku, nie pojawią się "duże newsy", ale decydenci korporacji Alphabet postanowili namieszać w tych dniach: poinformowali, że Eric Schmidt, człowiek, który stworzył potęgę Google, przestanie pełnić funkcję prezesa Alphabet. Jego rola w firmie ma być poważnie ograniczona, chociaż nadal będzie członkiem zarządu i doradcą giganta. Co stoi za tą decyzją? Chyba nie należy się doszukiwać drugiego dna - top menedżer po prostu może chcieć odpocząć, zająć się innymi rzeczami. Na emeryturę już zarobił...

Eric Schmidt to postać, którą musi znać każda osoba związana z IT, interesująca się tym sektorem. Twórcami Google byli Larry Page i Sergey Brin, ale przez kilkanaście lat to właśnie Schmidt im "matkował", to jemu powierzyli na długi czas stery w firmie, a ten szansy nie zmarnował i uczynił z internetowego startupu kolosa, drugą (dzisiaj) pod względem kapitalizacji korporacji na globie.

Eric Schmidt to postać, którą musi znać każda osoba związana z IT, interesująca się tym sektorem. Twórcami Google byli Larry Page i Sergey Brin, ale przez kilkanaście lat to właśnie Schmidt im "matkował", to jemu powierzyli na długi czas stery w firmie, a ten szansy nie zmarnował i uczynił z internetowego startupu kolosa, drugą (dzisiaj) pod względem kapitalizacji korporacji na globie.

Oświadczenie, w którym poinformowano o zmianach, nie jest zbyt długie, ciekawostek próżno tam szukać. Top menedżer napisał jednak, że w ostatnich latach poświęcał sporo uwagi nauce, technologii oraz filantropii, a teraz zamierza skupić się na tym w jeszcze większym stopniu. Jednocześnie wciąż będzie członkiem zarządu Alphabet i doradcą technicznym firmy. Przypomina to ruchy Billa Gatesa, który kilka lat temu ogłosił, że wycofuje się z aktywnego zarządzania Microsoftem. Pod innym względem Schmidt nawiązuje do Steve'a Ballmera: obaj dorobili się fortun zarządzając firmami, których nie założyli. Według Forbesa, Eric Schmidt dysponuje obecnie blisko 14 mld dolarów. Oczywiście trzeba mieć na uwadze, że duża część majątku to akcje Alphabet, więc jego wartość zależy od notowań i kondycji firmy.

Owa kondycja jest jednak bardzo dobra, wystarczy zajrzeć do ostatnich wyników kwartalnych korporacji: co trzy miesiące informuje ona o dorzuceniu do skarbca kilku miliardów dolarów. Czy byłoby to możliwe bez Schmidta na pokładzie? Tego się nie dowiemy, ale jestem skłonny przyjąć, że Google nie rozrosłoby się do takich rozmiarów bez tego człowieka. Duet Brin-Page powierzył mu stery w firmie w 2001 roku. Biznes wciąż raczkował, do giełdowego debiutu droga była daleka. A dwaj panowie, chociaż mieli ciekawy produkt, nie znali się na biznesie i potrzebowali wsparcia. Przypomnę, że chwilę wcześnie chcieli sprzedać startup za grosze (z dzisiejszego punktu widzenia). I gdyby trafili na człowieka bez wizji oraz umiejętności, mogliby paść albo stać się nabytkiem kogoś większego.

Eric Schmidt przez lata był ceniony m.in. za to, że łączył w sobie dwie cechy: bardzo sprawnego menedżera, człowieka umiejącego budować biznes, ale też świetnego inżyniera. Nie brakuje głosów, że Ballmer czy Tim Cook nie mają tej "technicznej smykałki" i to był/jest problem obu firm. Schmidt przez lata patrzył nie tylko w tabelki z wynikami finansowymi, ale też nakręcał rozwój technologiczny firmy. A to zaowocowało potęgą usługi pocztowej, Androida, Chrome, przejęciem i ekspansją YouTube. Pewnie, były też wpadki, wystarczy wspomnieć sieci społecznościowe, lecz podsumowanie zdecydowanie jest na plus. Warto przypomnieć, że przez jakiś czas Eric Schmidt pracował dla Google i Apple, wtedy firmy były przyjaciółmi. Potem nadeszła jednak era mobilna, zaczęły konkurować, top menedżer musiał wybierać, z kim chce zostać. Wskazał na Google, co rozwścieczyło Steve'a Jobsa.

W roku 2011, po dekadzie pełnienia funkcji CEO, Schmidt przekazał pałeczkę Page'owi. Ten ostatni może i był gotowy do rządzenia firmą, ale nie chciał wysuwać się na pierwszy plan. W jakimś stopniu były już CEO pozostał twarzą korporacji. I to on pełnił rolę emisariusza, gdy trzeba było coś załatwić w Waszyngtonie czy Brukseli. Odnajdywał się w tym środowisku bardzo dobrze. Dzisiaj mówi się o tym, że rolę szefa zarządu po zejściu z fotela dyrektora generalnego miał grać krótko. Stanęło na tym, że ustąpi po siedmiu latach. To pokazuje, że nadal był potrzebny w Mountain View. Najwyraźniej jednak przyszedł czas, gdy można uciąć pępowinę. Ciekaw jestem, czy "stary wyjadacz" jeszcze nas czymś zaskoczy?

Grafika tytułowa: twitter.com

Oświadczenie, w którym poinformowano o zmianach, nie jest zbyt długie, ciekawostek próżno tam szukać. Top menedżer napisał jednak, że w ostatnich latach poświęcał sporo uwagi nauce, technologii oraz filantropii, a teraz zamierza skupić się na tym w jeszcze większym stopniu. Jednocześnie wciąż będzie członkiem zarządu Alphabet i doradcą technicznym firmy. Przypomina to ruchy Billa Gatesa, który kilka lat temu ogłosił, że wycofuje się z aktywnego zarządzania Microsoftem. Pod innym względem Schmidt nawiązuje do Steve'a Ballmera: obaj dorobili się fortun zarządzając firmami, których nie założyli. Według Forbesa, Eric Schmidt dysponuje obecnie blisko 14 mld dolarów. Oczywiście trzeba mieć na uwadze, że duża część majątku to akcje Alphabet, więc jego wartość zależy od notowań i kondycji firmy.

Owa kondycja jest jednak bardzo dobra, wystarczy zajrzeć do ostatnich wyników kwartalnych korporacji: co trzy miesiące informuje ona o dorzuceniu do skarbca kilku miliardów dolarów. Czy byłoby to możliwe bez Schmidta na pokładzie? Tego się nie dowiemy, ale jestem skłonny przyjąć, że Google nie rozrosłoby się do takich rozmiarów bez tego człowieka. Duet Brin-Page powierzył mu stery w firmie w 2001 roku. Biznes wciąż raczkował, do giełdowego debiutu droga była daleka. A dwaj panowie, chociaż mieli ciekawy produkt, nie znali się na biznesie i potrzebowali wsparcia. Przypomnę, że chwilę wcześnie chcieli sprzedać startup za grosze (z dzisiejszego punktu widzenia). I gdyby trafili na człowieka bez wizji oraz umiejętności, mogliby paść albo stać się nabytkiem kogoś większego.

Eric Schmidt przez lata był ceniony m.in. za to, że łączył w sobie dwie cechy: bardzo sprawnego menedżera, człowieka umiejącego budować biznes, ale też świetnego inżyniera. Nie brakuje głosów, że Ballmer czy Tim Cook nie mają tej "technicznej smykałki" i to był/jest problem obu firm. Schmidt przez lata patrzył nie tylko w tabelki z wynikami finansowymi, ale też nakręcał rozwój technologiczny firmy. A to zaowocowało potęgą usługi pocztowej, Androida, Chrome, przejęciem i ekspansją YouTube. Pewnie, były też wpadki, wystarczy wspomnieć sieci społecznościowe, lecz podsumowanie zdecydowanie jest na plus. Warto przypomnieć, że przez jakiś czas Eric Schmidt pracował dla Google i Apple, wtedy firmy były przyjaciółmi. Potem nadeszła jednak era mobilna, zaczęły konkurować, top menedżer musiał wybierać, z kim chce zostać. Wskazał na Google, co rozwścieczyło Steve'a Jobsa.

W roku 2011, po dekadzie pełnienia funkcji CEO, Schmidt przekazał pałeczkę Page'owi. Ten ostatni może i był gotowy do rządzenia firmą, ale nie chciał wysuwać się na pierwszy plan. W jakimś stopniu były już CEO pozostał twarzą korporacji. I to on pełnił rolę emisariusza, gdy trzeba było coś załatwić w Waszyngtonie czy Brukseli. Odnajdywał się w tym środowisku bardzo dobrze. Dzisiaj mówi się o tym, że rolę szefa zarządu po zejściu z fotela dyrektora generalnego miał grać krótko. Stanęło na tym, że ustąpi po siedmiu latach. To pokazuje, że nadal był potrzebny w Mountain View. Najwyraźniej jednak przyszedł czas, gdy można uciąć pępowinę. Ciekaw jestem, czy "stary wyjadacz" jeszcze nas czymś zaskoczy?

Grafika tytułowa: twitter.com

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu