To mnie drażni.

Embargo na publikację? Sorry, takie mamy realia

Tomasz Popielarczyk

Jestem dziennikarzem z wykształcenia, pasji i powo...

18

Branżę gier obiega dziś seria wymierzonych w Ubisoft felietonów, w których dziennikarze i blogerzy nie zostawiają na firmie suchej nitki. Przyczyna? Embargo na publikację wszystkich recenzji nowego Assassin's Creed: Unity, które mijało dopiero 12 godzin po oficjalnej premierze gry. I pewnie wszystko...

Branżę gier obiega dziś seria wymierzonych w Ubisoft felietonów, w których dziennikarze i blogerzy nie zostawiają na firmie suchej nitki. Przyczyna? Embargo na publikację wszystkich recenzji nowego Assassin's Creed: Unity, które mijało dopiero 12 godzin po oficjalnej premierze gry. I pewnie wszystko rozeszłoby się po kościach, gdyby tytuł spełnił oczekiwania, ale tak nie jest.

Embargo na publikację to dość obszerny temat, o którym można pisać i pisać. Dla niezorientowanych, instrument ten jest wykorzystywany przez producentów oraz wydawców do sprawowania kontroli nad czasem publikacji. Chodzi o to, żeby żadne materiały nie pojawiały się przed premierą produktu, co mogłoby mu zaszkodzić. Z drugiej strony embargo pozwala na sprawiedliwe traktowanie wszystkich mediów, dzięki czemu nikt nie może mieć pretensji do producenta, że faworyzuje któreś z nich. Inna korzyść to brak recenzji "pisanych na kolanie", bo dziennikarze nie muszą się śpieszyć z recenzją - jeden termin obowiązuje wszystkich. A skoro idziemy tym tropem, to embargo eliminuje również ściąganie i opieranie się na recenzjach konkurencji. W teorii zatem jest ono korzystne zarówno dla dziennikarzy/blogerów, wydawców/producentów jak i samego produktu, który może być przez to rzetelnie oceniony.

Embarga są różne. Niektóre mają formę pisemnej umowy, w której pojawia się informacja o wysokiej kwocie (a czasem nawet bardzo wysokiej), jaką będzie trzeba zapłacić w razie złamania warunków. Inne to po prostu umowa dżentelmeńska, którą każdy przestrzega. Jej złamanie grozi bowiem trafieniem do "padołu potępionych" i bycie pomijanym przy okazji kolejnych premier, spychanym na koniec kolejki (lub całkowicie ignorowanym) podczas walki o sample/kopie recenzenckie oraz ogólnym wyklęciem (o konkurencji patrzącej wilkiem na konferencjach nie wspomnę). Dlatego embargo to rzecz święta w całej branży - niezależnie czy mówimy o nim w kontekście Polski czy też całego świata.

Można o tym narzędziu napisać kilak gorzkich słów. Media, które nie podpisują embarga lub nie korzystają z sampli recenzenckich i na własną rękę zdobywają sprzęt lub gry (w serwisach pirackich często są one dostępne już kilka dni przed premierą), mają przewagę nad tymi, którzy chcą być uczciwi. Otwartą kwestią pozostaje, czy na dłuższą metę to się opłaca. Jednak przypadki, w których jedni czekają do "godziny zero", kiedy inni w najlepsze publikują artykuły bazujące na zagranicznych przeciekach (swoją drogą trafnych i prawdziwych) są nagminne.

Embargo może równie dobrze być polem do nadużyć ze strony producenta. Szczególnie jest to widoczne w przypadku Ubisoftu, który w przypadku swoich ostatnich premier ustalał jego datę na 12 godzin po oficjalnej, sklepowej premierze. Nie muszę chyba tłumaczyć, czym to skutkowało. Brak recenzji to brak informacji o tym, z jaką grą mamy do czynienia. Jasne, istnieją fora dyskusyjne, Metacritic i komentarze użytkowników, ale nie mają one aż takiej wartości merytorycznej, a ich zróżnicowanie sprawia, że czasem naprawdę trudno wyciągnąć jednoznaczne wnioski. Zresztą, nie mamy pewności, czy komentarze te pochodzą od faktycznie zadowolonych użytkowników czy zostały opłacone, co w internecie jest dość powszechną praktyką.

Dotąd francuski gigant wychodził obronną ręką z tej sytuacji, bo gry zwyczajnie okazywały się dobre. Obroniło się Watch Dogs, obroniły się poprzednie odsłony Assassin's Creed. Nikt nie podnosił lamentu. Tymczasem w przypadku najnowszego Unity posypały się bardzo przeciętne oceny i trudno się dziwić, bo gra nie została po prostu dopracowana. Recenzenci wskazywali na ogromną ilość błędów i braków, które skutecznie odbierały przyjemność z rozgrywki. Cała reszta też nie zachwyciła, bo okazała się po prostu wtórna - mimo nowych realiów. I tu pojawia się problem, bo gracze poczuli się zrobieni w balona (i nie mam tutaj na myśli tych, którzy zdecydowali się na preorder, bo to świadomy wybór i świadome ryzyko - zapewne każdy zdaje sobie z tego sprawę).

Oburzenie graczy nie jest zaskoczeniem. O wiele ciekawiej jednak wygląda reakcja drugiej strony. Największe anglojęzyczne serwisy o grach w publikowanych na swoich łamach komentarzach i felietonach dość mocno krytykują Ubisoft. Na czoło wysuwa się Kotaku. Redaktor naczelny serwisu zapowiedział koniec recenzji publikowanych z opóźnieniem i zagwarantował swoim czytelnikom, że tego typu embarga nie będą respektowane. Najpóźniej gra ma zostać oceniona tego samego dnia, którego ma swój debiut. To również nie jest do końca komfortowa sytuacja dla fanów, bo zmusza ich do czekania, ale z pewnością lepsza niż 12-godzinne opóźnienie.

Wielu producentów i wydawców to rozumie. Dragon Age: Inquisition ma swoją premierę dopiero w przyszłym tygodniu, a od kilku dni w sieci rozlewają się recenzje. Bardzo pochlebne, zresztą, bo gra zgarnia same ósemki i dziewiątki. Na naszym podwórku również nie wygląda to tak źle. Do Lords of the Fallen dostęp otrzymaliśmy dobrych kilka dni przed premierą, a recenzje pojawiły się dokładnie tego samego dnia co sama gra - dosłownie sekundy po północy. Przed wyjściem do sklepu można było zatem sprawdzić, czy nie idziemy wyrzucić pieniędzy w błoto.

Czy cała ta sytuacja wpłynie w jakiś korzystny sposób na branżę? Wątpię. Na igranie z wydawcami mogą sobie pozwolić najwięksi, co z pewnością jest pozytywnym zjawiskiem. Dla mniejszych wytoczenie dział to najczęściej świadome samobójstwo, o czym zresztą pisałem już przy okazji afery z Apple i niemieckim magazynem Computer Bild. Oba te przykłady jasno pokazują, jak wysoką cenę w dzisiejszych realiach ma dziennikarska (blogerska) rzetelność.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu