Felietony

E-wangeliści - tak to wszystko się zaczęło

Grzegorz Ułan
E-wangeliści - tak to wszystko się zaczęło
3

Przyznam, że pierwszy raz mam okazję prezentować Wam w miejsce nowych serwisów, programów czy nowinek ze świata technologii, książkowe wydanie traktujące o początkach Internetu w Polsce, ale zapewniam, że osobiście warto było się z nią zapoznać. Sam swoją przygodę z Internetem zaczynałem od pierwsze...

Przyznam, że pierwszy raz mam okazję prezentować Wam w miejsce nowych serwisów, programów czy nowinek ze świata technologii, książkowe wydanie traktujące o początkach Internetu w Polsce, ale zapewniam, że osobiście warto było się z nią zapoznać. Sam swoją przygodę z Internetem zaczynałem od pierwszej styczności z nim dzięki Wirtualnej Polsce. Nie na własnym komputerze, jak zapewne większość z Was, ale w specjalnie przygotowanych namiotach, z którymi WP jeździła po kraju. Coś na wzór Inwazji mocy RMF FM:).

Jeszcze w szkole średniej zawitali do mojego rodzinnego miasta Głogów. Pamiętam to jako nie lada przeżycie. Nowoczesne komputery, jak na tamte czasy (nie czarne ekrany z pulsującym znakiem zachęty z zajęć informatyki) i do tego dostęp do globalnej sieci. Główną atrakcją była oczywiście możliwość skorzystania z usługi czatu na WP (kto dziś, w czasach FB, jeszcze z tego korzysta?). Takie były początki, powstawały coraz to nowe serwisy, nowe twarze i twórcy, którzy przeszli do historii polskiego Internetu. W książce tej znajdziecie 15 niezwykle ciekawych wywiadów z wybranymi twórcami, którzy wywarli największy wpływ na obecny kształt i funkcjonowanie sieci w Polsce.

Wybrałem, w formie zachęty dla Was, fragmenty wywiadu z Jackiem Kawalcem, który był współzałożycielem Wirtualnej Polski. Jeśli w jakiś sposób Was to zachęci do zapoznania się z tą pozycją, na końcu wpisu znajdziecie linki do jej zakupu, zarówno do wydania w twardej okładce jak i w postaci ebooka.

Na początek kilka słów o bohaterze wywiadu:

Jacek Kawalec — urodzony dawno temu w Lublinie. Studiował psychologię na KUL-u (podobnie jak Maciej Grabski i Piotr Wilam), ale jej nie skończył. Był tłumaczem, asystentem reżysera teatralnego, programistą i kierownikiem projektu. Pracował najpierw w Holandii, później w Polsce, w USA i ponownie w Polsce. Był u początków Centrum Nowych Technologii i Wirtualnej Polski. W Wirtualnej Polsce odpowiadał za rozwój technologii. Później walczył lojalnie razem z Maciejem Grabskim o prawa akcjonariuszy mniejszościowych Wirtualnej Polski z TP SA. I wygrał!

Jacek Kawalec: Przyszłość to coraz większy wpływ technologii na człowieka

(…) Pamiętasz, kto wymyślił nazwę Wirtualna Polska?

Ta nazwa funkcjonowała wcześniej i nie mogę jednoznacznie przypisać komuś autorstwa. Później wszystko było własnością Centrum Nowych Technologii. Wszystkie znaki towarowe, adresy internetowe były własnością CNT…

…ale nie kojarzysz momentu, w którym ktoś przyszedł i powiedział: „Słuchajcie, mam nazwę — Wirtualna Polska, tylko musi być przez duże P”?

Nie pamiętam. W którymś momencie ktoś robił znaki graficzne. Niezbyt dobrze o to zadbaliśmy od strony prawnej. U nas nie było zapisu, że akurat ten konkretnie znak, wszystkie prawa do niego przejmujemy w związku z tym, że za niego zapłaciliśmy. Dostaliśmy znak. Później ktoś mówił: „Ja mam do niego prawa autorskie”. Takie były początki firmy, mam wrażenie, że to był gospodarczo Dziki Zachód w Polsce pod względem prawnym. Nie, nie było takiego momentu, że ktoś wszedł i powiedział: „Słuchajcie, jest nazwa Wirtualna Polska”. Na początku serwis był tworzony przez wielu ludzi, powiedziałbym — społecznie.

Jesteśmy zatem w 1999 roku i Leszek Bogdanowicz odchodzi do konkurencyjnej Areny…

Odszedł i zaczęła się jawna wojna. Oczywiście zawsze człowiek stara się unikać spersonalizowania typu: ja przeciwko tobie. Faktycznie, było — nie ukrywajmy — dużo emocji. Bo ludzie byli młodzi, mieli dużo testosteronu. Siedzieliśmy na wulkanie i przyszłość mogła być albo świetlana, albo można było zniknąć z rynku. Pracowało wtedy wiele zaangażowanych osób rozwijających projekty, widzieliśmy też, że rynek jest bardzo mały. Leszek Bogdanowicz w tamtym czasie wszedł w porozumienie z wyszukiwarką Infoseek. Nadal chciał być udziałowcem w Wirtualnej Polsce i chciał być udziałowcem w konkurencyjnej Arenie. Nie dało się tego pogodzić. Powstał konflikt prawny, ale w miarę pokojowo się rozwiązał. W którymś momencie Leszek sprzedał udziały w CNT i dostał, wydaje mi się, zupełnie sensowne pieniądze jak na tamte czasy. Na początku miał tendencję, by przyznawać sobie prawo do tego, że jest właścicielem wszystkiego w CNT. Od strony formalno-prawnej było tak, że Maciek Grabski wszedł do naszej spółki jako inwestor finansowy, a dwa tygodnie później Leszek mówił mu: „Tak, tak, ale ten serwis Wirtualnej Polski to jest mój prywatny”.

Leszek Bogdanowicz sprzedał swoje udziały Prokomowi czy Wam?

To była transakcja wiązana. Każdy z nas uważał, że warto zachować jakiś parytet. Nie pamiętam dokładnie, musiałbym sięgnąć do dokumentów. W każdym razie był Prokom, który został najistotniejszym finansowo partnerem. Parytet został zachowany. W 2000 roku Leszek odsprzedał swoje udziały. Ktoś tam później mówił: „O, Leszek wtedy tworzył portal, ale na tym nie zarobił”. Tak naprawdę nikt wtedy nie wiedział, w którą stronę cała historia się potoczy. Każdy miał nadzieję na wielki sukces. Jeżeli Leszek zdecydował się sprzedać udziały i pracować na inne przedsięwzięcie… to sądzę, że dostał za to zupełnie przyzwoite pieniądze. Na tamtym etapie rozwoju.

A jaka była w tym Twoja rola?

Wróciłem do pracy w CNT, czyli do Wirtualnej Polski. Przejąłem całą schedę IT. Trudną — moim zdaniem. Miałem wtedy mnóstwo rzeczy do zrobienia, bo środowisko internetowe było bardzo niedojrzałe, a przy tym to byli bardzo zdolni ludzie, wyjątkowo zaangażowani. Podjąłem się współtworzenia spółki, zatrudnialiśmy ludzi, tworzyliśmy struktury, kupowaliśmy sprzęt. Kroczyliśmy po takiej cienkiej linii typu: hardware się nie wyrabia… To był problem w skali światowej. Od banalnych kłopotów w rodzaju: podłoga w tym domu nie wytrzymuje 50 komputerów, do skomplikowanych spraw, na przykład: jaki wybrać router, jak rozwijać software, w jakiej technologii. Bardzo dużo było takich zagadnień. Ale mieliśmy wielu zdolnych ludzi. Takimi pionierami byli: Wojtek Zwiefka (nick wojtekz), Michał Kołodziejczyk (nick miko), Tomasz Baczyński (nick bul), Andrzej Butkiewicz (nick scoot), Grzegorz Łapanowski (nick sin), Andrzej Kosmol (nick ejki)… To oni de facto, na systemie Linuksa, tworzyli podwaliny serwisu. Nie mówię, że byli jedyni, ale ich wkład był znaczący. Każdy się mocno zaangażował. To byli ludzie o dużych umiejętnościach, to dzięki nim się udało. Zresztą w ogóle Wirtualna Polska wykreowała fajne środowisko, była tam taka innowacyjność, przyzwolenie na to, by robić coś ciekawego. Porównywarkę cen Nokaut przecież zrobił człowiek, który wcześniej pracował w WP. Marek Składanowski od serwisów Joe Monster i Demotywatorów pracował wcześniej w Wirtualnej. Autor Ivo, czyli założyciel spółki od syntezatora mowy — Ivonny, pracował w dziale IT w WP. Mógłbym podać jeszcze pięć czy sześć takich projektów. W Gdańsku zawsze panowała atmosfera przedsiębiorczości, a WP to była taka fajna spółka, w której ludzie mają wrażenie, że robią coś wartościowego. Oczywiście później stała się korporacją.

Opowiedz o przełomowych momentach w rozwoju Wirtualnej Polski.

Poza samym powstaniem portalu przełomowym momentem w rozwoju była kawiarenka internetowa. To pierwszy taki duży mechanizm napędzający ruch i towarzyszyło temu przeświadczenie, że ta networkingowa, społecznościowa część jest w zasadzie bardzo ważna. Wtedy było wiadomo, że fora są bardzo, bardzo często odwiedzane. I czaty. Że to jest motor rozwoju. Że jeśli zrobisz część społecznościową, to będziesz mieć ludzi, którzy współbudują ci ten internet. Myśmy mieli za sobą wiele spotkań. Przegadane godziny, masę prezentacji w Power Poincie o agregacji treści. O tym, że powinniśmy się rozwijać jako agregator treści, a nie jako medium jako takie. Z drugiej strony był nacisk na komercję, pośrednictwo. Pamiętam, to było chyba Maćka hasło: „Łączymy ludzi i transakcje”. To hasło mi się wtedy nie podobało, choć dobrze oddaje stan rzeczy. Druga rzecz, która — jak się wydaje — była ważna, to innowacyjność. U mnie w dziale IT pracował chłopak, który specjalizował się w syntezie mowy. W 2001 czy 2002 roku skończyliśmy produkt i nie za bardzo to wypaliło. W 2000 roku zrobiliśmy coś takiego jak poczta na telefon. Dzwoniłeś, system otwierał ci e-mail i czytał. Ale to nie cieszyło się powodzeniem. Pytanie, czy w ogóle to nie jest atrakcyjne, czy nie trafiliśmy w czas z tym projektem. Podobnie było z zakupami grupowymi, mieliśmy to już wtedy. W 2003, 2004 roku dogadywaliśmy się z kolegami z IT, że będziemy robić gry mobilne. I to na długo przedtem, zanim pojawił się iPhone! Ale osoby, które to robiły, były w innej sytuacji niż pod koniec lat 90. Panowie mieli już rodziny, dzieci, inne zainteresowania. Stworzyliśmy kilka dokumentów, powstał prototyp gry przestrzennej i na tym sprawa umarła, zapał osłabł. Można mieć najlepsze pomysły, ale często okazuje się, że one naprawdę są dobre, tylko akurat jest jeszcze na nie za wcześnie. Spotykam pomysły, które my już w Wirtualnej Polsce wdrażaliśmy i one się wtedy nie nadawały. To znaczy: nie miały powodzenia, był mały rezonans na nie. Trafiały gdzieś na półkę. Dzisiaj przychodzą ludzie i mówią: „Proszę pana, odnieśliśmy sukces, a robimy to samo, co wy kiedyś bez powodzenia”.

A inne przełomowe momenty?

Kolejnym kamieniem milowym było powstanie wersji portalu Wirtualnej Polski w 1999 roku. To była długo budowana wersja, trochę jakby na nową inaugurację. W 2001 roku wszystko ustąpiło rozwojowi treści. Moim zdaniem niezupełnie słusznie… Później — jeśli nadal mówić o rozwoju portalu — kamieniem milowym były komunikatory. Negocjowaliśmy zakup Gadu-Gadu. Wielokrotnie…

Proponowaliście pracę Łukaszowi Foltynowi?

To on nam zrobił Wpinacza. W związku z tym prowadziliśmy negocjacje. Foltyn nie mógł się zdecydować, nie wiedział, jaka cena sprzedaży byłaby odpowiednia dla niego. Komunikatory były tematem, który nam uciekł. Portal, który miałby swój komunikator, taki jak Gadu-Gadu, zdominowałby wtedy rynek. Można było wygrać walkę z Onetem. Po 2003, 2004 roku zaczęła się pojawiać coraz większa multimedialność. Parametry korzystania z internetu zmieniły się w takim momencie, w którym serwisy społecznościowe miały odpowiednią masę krytyczną, by się rozwijać same w sobie. Kiedy dziś patrzy się na serwisy społecznościowe, widać, że są bardzo silne. Mają innowacyjność.
(…)

Zakup online z dostawą książki.
Zakup E-booka.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu