To mnie drażni.

E-book isn't a book, czyli o głupocie ustawodawcy

Marcin M. Drews

Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...

74

. Elektroniczna książka to nie książka. Logiczne, prawda? A przynajmniej tak to wynika z przepisów podatkowych. Jeśli wydam teraz swoją powieść na papierze, wycinając w tym celu sporą połać lasu i zanieczyszczając środowisko toksyczną farbą drukarską, za sprzedaż papierowego wydania zapłacę pięć...

.

Elektroniczna książka to nie książka. Logiczne, prawda? A przynajmniej tak to wynika z przepisów podatkowych. Jeśli wydam teraz swoją powieść na papierze, wycinając w tym celu sporą połać lasu i zanieczyszczając środowisko toksyczną farbą drukarską, za sprzedaż papierowego wydania zapłacę pięć procent podatku (a były czasy, gdy podatek VAT na książki wynosił 0).

Kiedy w trosce o środowisko naturalne tę samą powieść zdecyduję się sprzedawać w sieci jako plik cyfrowy z przeznaczeniem na czytniki, muszę zapłacić... 23 procent podatku VAT. Bo moja powieść przestała być książką, a zaczęła być usługą!

Zanim rzucicie zbukami w polski rząd, przypomnę, że owo fantastyczne rozwiązanie to standard unijny. Poniekąd, bowiem wysoki VAT to faktycznie wymóg, ale prawo europejskie żąda dla usług minimalnej stawki podatku VAT w wysokości 15%. Sporo mniej niż 23%. No ale w Polsce jest 23 i nie ma zmiłuj się.

Francja i Luksemburg próbowały obniżyć podatek od e-booków. Efekt?

Komisja Europejska skarży się na Francję i Luksemburg, ale w jednocześnie ogłasza, że do końca roku 2013 ma zamiar przedstawić propozycje przepisów, które zredukują VAT na e-usługi. Obniżki mogłyby mieć zastosowanie od roku 2015. Władze Unii wiedzą zatem o zawyżonym podatku VAT na e-booki, mają zamiar go obniżyć, ale ukarzą każdego, kto odważy się to zrobić przed ukończeniem prac nad nowymi przepisami. (źródło)

Mamy więc sytuację kuriozalną, a jeśli chcecie się pośmiać, to dorzucę jeszcze jeden wątek. Otóż e-książka to nie książka i dystrybuowana w sieci staje się usługą. Ale jeśli dystrybuujemy ją na nośnikach optycznych czyli np. na CD-Romach, e-book z powrotem przestaje być usługą. Monty Python by tego nie wymyślił...

walENIE rządU po rogach

No dobrze, ale miało być o głupocie. Dlaczego rządy są głupie? Bo są chciwe. A chciwość, moi drodzy, nie popłaca. Najlepszym dowodem jest to, jak wszyscy, kolokwialnie mówiąc, rąbiemy ustawodawcę po rogach w kwestiach podatkowych.

Unia chce wyższego podatku na e-booki, tak? Jest w tym logika? Nie. Chyba, że uznamy, iż wzrost e-czytelnictwa pobudził czyjąś chciwość. Skoro e-książki się sprzedają, to je wyżej opodatkujmy. To troszkę jak z prawem podaży i popytu. Większy popyt, wyższe ceny. I cześć pieśni.

Czyli ustawodawca nałożył wyższy podatek i cieszy się wpływami - niekoniecznie większymi, bo tu z kolei działa tzw. krzywa Laffera, o czym powinien wiedzieć nawet średnio rozgarnięty ekonomista.

Tymczasem ten sam ustawodawca daje się cyckać na podatki jak dojna krowa. I żeby było śmieszniej, właśnie w dziedzinie książek i czasopism. Niemożliwe? A jednak!

Ten tzw. legalny wałek wymyślono w czasach, gdy stawka VAT na produkty wynosiła 22%, na czasopisma 7%, a na książki 0%. Proceder walenia głupiego ustawodawcy po rogach jest wręcz poetycki i zasadza się na arcyprostej logicznej zasadzie.

ZA WYSOKI PODATEK? OBNIŻ GO SAM!

Powiedzmy, że chcesz sprzedać produkt. Jakikolwiek. Kolczyki, damską torebkę, buty, film na płycie DVD, pierdzącą poduszkę (sam sobie taką kupiłem!) czy gryzak dla psa. To są, bracie, produkty, ergo VAT 23% i nie ma zmiłuj się. Ale czy na pewno?

Otóż okazuje się, że prawo to możesz obejść w sposób banalnie prosty, nie brudząc śnieżnobiałych rękawiczek. Bo Ty myślisz, a ustawodawca już nie.

Niemalże każdy produkt możesz z powodzeniem sprzedać jako... darmowy gadżet dołączany do czasopisma albo książki. Przy poprzednich stawkach VAT spadał więc z 22 do 7, a nawet 0%. Proste?

Oczywiście takie rozwiązanie wymaga trochę wysiłku, jednak nawet przy dzisiejszych stawkach wynoszących odpowiednio 8 i 5%. Wciąż jest to znacznie mniej niż 23.

SŁUCHAJ I SIĘ UCZ!

Jak to zrobić? Otóż w sądzie rejestrujesz tytuł prasowy i otrzymujesz ISSN (International Standard Serial Number). Niech to będzie miesięcznik. Teraz najważniejsze są druk i konfekcja. Czasopismo może mieć tylko osiem stron i mikroformat, powiedzmy, A6. Ważne, by na stronach znalazło się coś więcej niż tylko reklamy. Piszesz więc od niechcenia dwa artykuły, wklejasz zdjęcia et voila!

Teraz konfekcja. Powiedzmy, że masz do upłynnienia cały magazyn filmów DVD. Rzucając je na rynek, płacisz VAT od produktu, czyli 23%. Ale gdy połączysz pudełka DVD ze swoimi mikrogazetkami (pamiętaj, by na okładce dodać hasło "film gratis!") za pomocą termokurczliwej folii, otrzymujesz pełnoprawne czasopismo, ergo płacisz nie 23, tylko 8% VAT. Łatwo walić ustawodawcę po rogach? Bułka z masłem!

Oczywiście możesz posunąć się dalej. Parę lat temu wypraktykowano rozwiązanie wręcz doskonałe. Pewna firma miała do upłynnienia sporo horrorów na DVD, prawdopodobnie pochodzących z tzw. zwrotów.

Wydrukowano gazetki, podobnie jak to opisałem wyżej, ale... opatrzono je ISBN (International Standard Book Number), który nadaje się publikacjom książkowym! Czy to oszustwo? Przeciwnie. Pomysł był perfekcyjne wręcz legalny.

Na stronach gazetki znalazły się bowiem opowiadania Stefana Grabińskiego, mistrza nurtu grozy w polskiej literaturze międzywojennej. A że do tych tekstów wygasły prawa autorskie i każdy może je drukować w dowolnej formie, pomysłodawca nie poniósł poza drukiem i konfekcją żadnych dodatkowych kosztów. Całość natomiast z powodzeniem sprzedał, odprowadzając ZEROWY podatek VAT! Co to ja opowiadałem o waleniu po rogach? No właśnie...

Jeśli myślicie, że to rzadki proceder, rozejrzyjcie się uważnie. Warto zadać sobie pytanie, dlaczego w niektórych pubach dodają Wam do piwa gratis pszenne paluchy, ale gdy weźmiecie paragon, okaże się, że wypiek jest droższy od napoju, a ten drugi bardzo podejrzanie tani. Chcecie więcej? Przypomnijcie sobie samochody Cinquecento z zamontowaną w środku kratką, które tym samym zyskiwały status aut ciężarowych...

NA GŁUPOTĘ NIE MA RADY

Rachunek jest prosty. Rząd, który próbuje zarabiać na skandalicznym podatku od e-booków, więcej traci niż zyskuje. Primo, krzywa Laffera, o której już wspominałem. Secundo, co rząd zyska na zawyżonym podatku od e-książek, straci na stawkach od książek i czasopism z gadżetami "gratis". Nie będąc ekonomistą i nie mając wglądu w statystyki mogę powiedzieć, że rachunek dla władz korzystny nie jest. Amen.

Czy można to było rozwiązać inaczej? Oczywiście! Problem w tym, że władza i w Polsce, i w UE jest bardzo apodyktyczna i, niestety, mocno NIEDOKSZTAŁCONA. Za takie luki w przepisach prywatna firma wyrzuciłaby prawnika na zbity pysk. Rządy natomiast bawią się własną niekompetencją, a dziury budżetowe próbują łatać chciwością. Efekt jest opłakany, bo im bardziej zaciskają pięść, tym więcej osób przeciska się przez palce. Efekt widoczny jest aż nadto - z powodu bezdennej głupoty ustawodawcy mordujemy czytelnictwo, bo e-book to nie książka w przeciwieństwie do filmu DVD z doklejoną na siłę 8-stronicową minigazetką. I jakoś nikomu tam na górze to nie przeszkadza...

Fot. w nagłówku: sxc.hu

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

ebookksiążkie-book