Świat

Druzgocąca recenzja hitu z Kickstartera. Robi się nieciekawie

Maciej Sikorski
Druzgocąca recenzja hitu z Kickstartera. Robi się nieciekawie
30

Kilka godzin temu, w tekście poświęconym inteligentnym bombkom, wspominałem, że projekt nie jest skazany na sukces - może się ziścić scenariusz, w którym na rynek nie trafi cud techniki, lecz zwyczajny rupieć. Bezużyteczny już na wstępie. Takich wpadek nie brakowało wcześniej na Kickstarterze, ostat...

Kilka godzin temu, w tekście poświęconym inteligentnym bombkom, wspominałem, że projekt nie jest skazany na sukces - może się ziścić scenariusz, w którym na rynek nie trafi cud techniki, lecz zwyczajny rupieć. Bezużyteczny już na wstępie. Takich wpadek nie brakowało wcześniej na Kickstarterze, ostatnio zrobiło się głośno o kolejnej - okazuje się, że innowacyjny Ring do sterowania gestami pozostawia u użytkownika uczucie niedosytu. A właściwie totalnie wyprowadza go z równowagi.

Ring pojawiał się już w naszych wpisach. Poświęciłem mu tekst kilka tygodni temu, gdy produkt trafiał na rynek. Nie będę ponownie opisywał, do czego to służy, bo wystarczy kliknąć. Ważniejsze jest teraz to, jak twórcy wywiązali się ze swoich deklaracji oraz obietnic sprzedanych społeczności Kickstartera. Od paru dni w Sieci krąży film, z którego wynika, że wywiązali się słabo. Zresztą, jeśli ktoś jeszcze nie wiedział, to wrzucam krótką recenzję:

Co oceniono pozytywnie? Nic. Recenzji nie ma sensu rozbijać na części i wskazywać wad oraz zalet produktu, bo jedna z rubryk pozostanie pusta. Autor nie pozostawił na tym urządzeniu suchej nitki. Jest niewygodne, duże, a co najgorsze, nie działa. Przynajmniej nie tak, jak powinno. To spory problem, jeśli weźmie się pod uwagę, że mowa o gadżecie za 270 dolarów. Cena wydawała się wysoka już na wstępie, gdy można było zakładać, że produkt będzie funkcjonalny. Teraz koszt urządzenia robi się po prostu kosmiczny, a klienci-testerzy mogą zgrzytać zębami i rwać włosy z głowy.

Najbardziej w całej sprawie zastanawia mnie to, że na stronie producenta pojawiła się informacja o nagrodzie przyznanej za innowacyjność. Pojawia się przy tym marka CES, a zatem dość rozpoznawalny brand. Jeśli jury wielkich targów elektroniki uznało pierścień za ciekawy produkt godny uwagi, a nawet wyróżnienia, to pojawia się pytanie: o co tu chodzi? Nagroda przyznana na wyrost przez ludzi, którzy kierowali się kampanią na Kickstarterze i nie mieli do czynienia z urządzeniem czy recenzent przesadził i na siłę chciał zdyskredytować sprzęt?

Wspomniana recenzja szybko zyskuje na popularności i z pewnością będzie miała wpływ na wyniki sprzedaży pierścienia. To pokazuje, jak szybo można zakończyć lub przynajmniej podkopać młody biznes w dzisiejszych czasach - wystarczy jeden film na YT i lawina rusza. Wcześniej nie brakowało głosów zachwytu nad projektem Ring, teraz ludzie pukają się w czoło i pytają, kto uwierzył, że to będzie działać. Nie jest nawet potrzebna druga recenzja, a najlepiej cały ich szereg, na podstawie, którego wypada wyciągnąć ostateczne wnioski.

Czy ja bronię produktu Ring? Nie. Przypominam po prostu, że nie można przekreślać produktu po jednej recenzji, bo to może prowadzić do niebezpiecznych sytuacji. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że recenzent nie musiał zbytnio przesadzać i pierścień naprawdę jest kiepskim urządzeniem. Społeczność finansująca produkt i obecni klienci mogą czuć się oszukani. Obiecano cuda, a na rynek trafił chłam. Takie projekty są coraz większym zagrożeniem dla Kickstartera i idei crowdfundingu. Od pewnego czasu zwracam uwagę na to, że źle się zaczyna dziać w tym biznesie i chyba trudno będzie opanować negatywne zjawiska. Użytkownikom można wytłumaczyć wpadkę raz i drugi, ale gdy większość produktów będzie wybrakowana lub bezużyteczna, to może się okazać, że z tego biznesu pieniądze odpłyną naprawdę szybko.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

KickStarterRecenzjaRing