Drodzy dystrybutorzy, Internet nie ma granic, musicie to zrozumieć
Sytuacja ta przypomina okoliczności kinowej premiery VII epizodu Gwiezdnych Wojen. Wtedy również nasz kraj nie znajdował się początkowo wśród grona tych, gdzie pokazy kinowe będą odbywały się w pierwszej kolejności. Spore oburzenie i odpowiednia reakcja ogromnej rzeszy fanów przyniosła skutek i my również mogliśmy się wybrać 18 grudnia do kin, by obejrzeć najnowsze przygody z odległej galaktyki. Tym razem możemy być pewni, że nic się nie zmieni i te 16 dodatkowych dni będzie trzeba odczekać. Albo nie.
Wpis ten nie jest (kolejną) szansą na wyrażenie swojego niezadowolenia z zaistniałej sytuacji, ponieważ z takim, a nie innym scenariuszem trzeba się po prostu pogodzić. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, który nadal pozostaje najwyraźniej poza zasięgiem zrozumienia dystrybutorów. Rzeczą normalną i w pełni zrozumiałą jest to, że pragną oni w miarę możliwości zwiększać swoje zyski – co do tego nie ma wątpliwości. Dlaczego więc wykonują działania, które temu przeczą? Nie chciałbym szufladkować ogólnie widzów, czy w tym wypadku fanów Gwiezdnych Wojen, ale chyba każdy się ze mną zgodzi, że istnieje pewna grupa osób, która nie będzie zamierzała odczekać tych 16 dni i zdecydowałaby się na zdobycie kopii filmów w inny sposób, niż jego zakup. Można śmiało przypuszczać, że nawet równoległa premiera nie powstrzymałaby pewnego grona widzów przed takim krokiem, ale w mojej ocenie opisywana powyżej sytuacja przyczyni się jedynie do zwiększenia liczby „niecierpliwych”.
Sprawa, bądź co bądź, opóźnionej premiery Star Wars na DVD/Blu-Ray w naszym kraju nie jest komentowana przez dystrybutora. Być może przyczyna takiego stanu rzeczy leży jeszcze „wyżej” niż nasz regionalny oddział, co wydaje się dla mnie najbardziej prawdopodobne. Podejrzewać też można, że te kilkanaście dni jest potrzebne na przygotowanie polskiej wersji dodatków, których ma pojawić się naprawdę sporo – dlaczego więc tego wprost nie zakomunikowano? Możemy jedynie snuć przypuszczenia i (nie)cierpliwie czekać do 17 kwietnia, gdy film trafi do iTunes, Google Play i innych cyfrowych sklepów, a kilka dni później na płytach DVD i Blu-Ray na zwykłe sklepowe półki.
Netflix doskonale zrozumiał, co trzeba zrobić, by zyskać sympatię widzów (aka klientów). Należy dostarczyć im treści w taki sposób, by mogli sami zdecydować kiedy, jak i gdzie zechcą konsumować multimedia. Firma ta może nie jest najlepszym przykładem jeśli chodzi o kwestie dostępności treści w różnych regionach, ale dąży do tego, by te niezwykle odczuwalne dziś granice zniknęły jak najszybciej lub zostały zredukowane do minimum. Tymczasem, szeroko pojęte Hollywood tkwi w epoce, w której mogło dyktować warunki klientom i narzucać im nienaruszalne ograniczenia. Stara się walczyć na wszelkie sposoby, by utrzymać „stary ład”, zamiast dostosować się do realiów i je po prostu wykorzystać. Każde takie działanie, jak opisane powyżej, szkodzi gigantom, którzy są najczęściej w efekcie zaskoczeni marną sprzedażą i ogromną popularnością nielegalnych kopii krążących po sieci.
Nie pochwalam oczywiście takich praktyk, ale to dystrybutor istnieje dla nas, a nie my dla dystrybutora i to on powinien dostosować się do panujących okoliczności, wprowadzać film na rynki bez sztucznie wykreowanych granic, udowadniając że stara się dotrzeć do każdego, kto jest zainteresowany konkretnym filmem czy albumem. Takich dowodów nadal mamy jednak jak na lekarstwo.
Więcej z kategorii Felietony:
- Jak Reddit pokonał Wall Street i dlaczego z tego powodu rośnie CD Projekt
- Facebook mógłby dla mnie zniknąć. Jest kilka "ale"...
- Spędziłem kilkanaście dni na TikToku - to najdziwniejsza podróż, jaką ostatnio odbyłem
- Macie to swoje Post-PC. Już dawno temu mówiłem, że to kaszana
- Albicla. Serwis tak dobry jak wybory, które się nie odbyły