Filmy

Do premiery kolejnej części Gwiezdnych Wojen jeszcze kilka tygodni, a ja już jestem nią zmęczony

Maciej Sikorski
Do premiery kolejnej części Gwiezdnych Wojen jeszcze kilka tygodni, a ja już jestem nią zmęczony
43

O ty niewierny! Zgiń, przepadnij! Podejrzewam, że część fanów gwiezdnej sagi, nie tylko tych najwierniejszych, może zareagować na mój wpis właśnie takimi słowami. Gwiezdne Wojny się nie podobają? Odpowiem zatem szybko: podobają, nawet bardzo i zacieram ręce na myśl o kolejnej odsłonie tej historii....

O ty niewierny! Zgiń, przepadnij! Podejrzewam, że część fanów gwiezdnej sagi, nie tylko tych najwierniejszych, może zareagować na mój wpis właśnie takimi słowami. Gwiezdne Wojny się nie podobają? Odpowiem zatem szybko: podobają, nawet bardzo i zacieram ręce na myśl o kolejnej odsłonie tej historii. Od kilku kwartałów cieszę się niczym małe dziecko na widok worka słodyczy, gdy tylko przypomnę sobie, że Star Wars wracają na wielki ekran. Jednocześnie jednak muszę napisać, że machina marketingowa zaczyna już drażnić i męczyć. A tu jeszcze kilka tygodni czekania...

Spokojnie, nie będę pisał, że Gwiezdne Wojny są nudne, że to bajka dla dzieciaków z podstawówki, że nie ma się czym zachwycać i wokół czego robić szumu. To fenomen, który ekscytuje i mnie - od pierwszego obejrzenia, które miało pewnie miejsce kilkanaście lat temu. Nie jestem tak zagorzałym fanem, by przebierać się w dniu premiery za bohatera filmu, gadżetów z tego uniwersum nie znajdziecie w moim domu (chociaż tego sam nie jestem pewien), nie byłbym w stanie godzinami rozprawiać o historii Republiki. Chcę po prostu pójść do kina i bawić się przez kilka godzin jak dziecko. A wcześniej przez tydzień cieszyć się na myśl, że już za kilka dni wielka premiera. I z tym ostatnim mam pewien problem.

Gwiezdne Wojny są już wszędzie

Pisząc "wszędzie" nie przesadzam. Temat poruszają wszystkie możliwe media, w sklepach widać ofensywę Star Wars, w social media nie jest lepiej (chyba jest najgorzej), tego tematu dotyczą gry, przybywa gadżetów związanych z obrazem. O kinach nie ma sensu wspominać, bo to akurat ich naturalne środowisko. Przebudzenie mocy próbuje mnie podejść na różne sposoby, zbliża się z wielu stron, wygląda z wózka zakupowego, z gazety, telewizji, rozmowy ze znajomym, porannej prasówki branżowej. Tak, w branży jest to temat nakręcany od dłuższego czasu. Każdego dnia z serwisów technologicznych dowiaduję się nowych rzeczy na temat filmu. Zazwyczaj mało istotnych - na początku człowiek śledził to z zapartym tchem, potem zainteresowanie osłabło.

Nie od dzisiaj wiadomo, że co za dużo... To dotyczy wszystkiego, nawet Star Wars czy innego filmu uważanego za kultowy. Każdy temat można przedawkować i zacznie on wzbudzać niechęć, a przecież nie o to chodzi twórcy przekazu. Tymczasem patrzę na kalendarz i widzę, że został nam jeszcze tydzień listopada, potem blisko trzy tygodnie grudnia i dopiero wybierzemy się do kin. W tym czasie walec o nazwie Star Wars zdąży po nas przejechać kilka razy. Zastanawiam się, jakie asy z rękawa wyciągną jeszcze twórcy, jakich lepów użyją, by podkręcić zainteresowanie obrazem. Twórcy czy marketingowcy?

To jest marketingowy blitzkrieg

Na dobrą sprawę ta machina ruszyła już kilka lat temu, gdy okazało się, że Gwiezdne Wojny przechodzą pod skrzydła korporacji Disney. Jedni się śmiali, inni cieszyli, wszyscy zastanawiali się, co z tego będzie. A spece od marketingu podsycali zainteresowanie. Pociąg z napisem Gwiezdne Wojny przyspieszał i do 18 grudnia nie może wyhamować. Prezentowano go już na milion różnych sposobów i z wielu perspektyw, słabsze jednostki (jak ja) zdążyły się tym zmęczyć. Powtórzę: to trwa od kilku lat, zbyt długo. Zaczęto zbyt wcześnie, przesadzono z tempem podkręcania zainteresowania. Z nachalnością, rozmachem, podnoszeniem każdego wątku do rangi bardzo istotnego. Mundial czy Igrzyska Olimpijskie nie doczekały się takiej machiny marketingowej.

Przez najbliższe trzy tygodnie z kawałkiem muszę uważać, omijać doniesienia na temat filmu, starać się nie zwracać na niego uwagi. Jeśli tego nie zrobię, to oczekiwanie na ten obraz zamieni się w irytację. Najgorzej będzie, gdy wielkie nadzieje, rozbudzone apetyty zderzą się z przeciętną odsłoną sagi. Pojawi się wówczas solidny kac. I pytanie o to, czy spektakl, jaki oglądamy teraz przy okazji Star Wars jest jakimś ewenementem czy też należy się przyzwyczajać do takich zabiegów, do marketingowego walca, który coraz częściej będzie przejeżdżał po naszej rzeczywistości?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu