Microsoft

Decyzja Ballmera - spóźniona, ale własna

Maciej Sikorski
Decyzja Ballmera - spóźniona, ale własna
43

Piątki powoli stają się "dniem Microsoftu". 12 lipca pisałem o zmianach, jakie w firmie zamierza wprowadzić Steve Ballmer, 19 lipca pojawiły się wyniki kwartalne korporacji z Redmond, a wczoraj, czyli 23 sierpnia w branży eksplodowała Microsoftowa bomba: wieloletni szef amerykańskiego giganta rezygn...

Piątki powoli stają się "dniem Microsoftu". 12 lipca pisałem o zmianach, jakie w firmie zamierza wprowadzić Steve Ballmer, 19 lipca pojawiły się wyniki kwartalne korporacji z Redmond, a wczoraj, czyli 23 sierpnia w branży eksplodowała Microsoftowa bomba: wieloletni szef amerykańskiego giganta rezygnuje ze stanowiska. Przyznam szczerze, iż decyzja Ballmera wywołała u mnie spore zaskoczenie (podejrzewam, że nie jestem wyjątkiem), choć na dobrą sprawę ten temat wisiał w powietrzu od wielu lat…

Na początek pewien wykres. To cena akcji Microsoftu. Widać na nim dość wyraźnie, iż najwyższy poziom osiągnęła ona w roku 2000. Czyli wtedy, gdy Bill Gates przekazał Ballmerowi stery w firmie. W kolejnych latach kurs akcji ulegał wahaniom, ale już nigdy nie zbliżył się do szczytu z przełomu tysiącleci. Winę za spadki ponosi nowy szef, który nie był w stanie dorównać swojemu legendarnemu poprzednikowi? Wiele osób uważa, że tak, a najlepszym na to dowodem są inne dane widoczne na grafice: cena akcji zaczęła rosnąć (i to znacznie), gdy poinformowano o decyzji Ballmera. Samodzielnej decyzji.

Ta ostatnia kwestia będzie pewnie szerzej omawiana przez kilka najbliższych dni, tygodni, a może jeszcze dłużej. Już teraz nie brakuje pytań o to, co skłoniło Ballmera do podjęcia wspomnianej decyzji. Najbliższe otoczenie, akcjonariusze, presja mediów i opinii publicznej, Bill Gates (czyli jednocześnie i najbliższe otoczenie i akcjonariusz, a do tego zapewne mentor i być może przyjaciel) – możliwości jest całkiem sporo. Zmusili do odejścia czy sam zrezygnował? Osobiście uważam, że to decyzja Ballmera.

Błędów (prawdziwych, naciąganych lub nawet wyimaginowanych), które przypisuje się szefowi Microsoftu, nie można policzyć na palcach jednej ręki. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że nie wystarczyłyby palce znacznej liczby dłoni. Na przestrzeni kilkunastu lat sporo się tego nazbierało i niejednokrotnie po większej wpadce żegnano Ballmera. Wystarczy wspomnieć o tych najświeższych zarzutach: przepłacenie za Skype’a (pojawiają się pytania, czy w ogóle był im potrzebny), kiepskie postępy w rozwoju Binga, topienie pieniędzy i brak efektów w projekcie Windows Phone, klęska projektu Surface, utopienie miliardów dolarów w przejęciu aQuantive… A to jedynie kilka elementów sporej układanki.

Microsoft pod wodzą Ballmera zarobił grube miliard dolarów, ale nie ulega wątpliwości, że spora część ich środków została wyrzucona w błoto. Stracono też pozycję niekwestionowanego lidera sektora IT, którą firma zajmowała jeszcze pod koniec ubiegłego wieku. Pojawili się (lub urośli w siłę) nowi liderzy branży: Apple, Google, Samsung, Amazon, Facebook (a za ich plecami czają się nowi gracze żądni pieniędzy i wpływów). Korporacja z Redmond chyba nie spodziewała się tego, co zaczęło się w poprzedniej dekadzie i trwa nadal – zmieniły się rynkowe realia, nastąpiła kolejna rewolucja technologiczna, do której Microsoft nie był przygotowany. Korporacja musiała się zderzyć z konkurencją, co pewnie było dla wielu jej pracowników i decydentów sporym szokiem. Podkreślę: zmiany na rynku zaskoczyły zapewne Ballmera, ale nie tylko jego.

CEO Microsoftu przez kolejne lata musiał nie tylko chwalić się zarabianymi miliardami dolarów, ale też przyjmować ciosy za wszelkie niepowodzenia. Nie brakowało drwin, docinków, żądań rezygnacji. Ballmer jednak nadal dzierżył stery firmy i wydawało się, że jest osobą "nie do ruszenia". Stał za nim m.in. Biil Gates, który w wielu kwestiach miał inne zdanie, niż jego następca, ale jednocześnie oficjalnie popierał decyzje Ballmera i przekonywał, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Podejrzewam, że współzałożyciel korporacji z Redmond nie zmienił nagle swojego zdania i nie wycofał swojego poparcia. Być może wspólnie doszli do tej decyzji, ale raczej nie była ona narzucona.

Ballmer mógł po prostu poczuć zmęczenie i niemoc. Możliwe, że zdał sobie sprawę z tego, że nie jest człowiekiem, który przywróci Microsoftowi dawny blask. Firmie potrzebny jest świeży CEO. Niewykluczone, że młodszy i spoza korporacji. W najbliższym czasie czeka nas zapewne giełda nazwisk (już wystartowała) i prognozy dotyczące nowego szefa i jego wizji. Wspomina się m.in. o byłych już pracownikach Microsoftu: pierwszym jest Steven Sinofsky, który opuścił Microsoft w ubiegłym roku (jednym z powodów były podobno wielkie ambicje temperowane przez Ballmera), a drugi to Stephen Elop, czyli obecny CEO Nokii. W Sieci już można trafić na zestawienia wad i zalet powołania na stanowisko szefa Microsoftu któregokolwiek ze wspomnianych panów. Można być pewnym, że to dopiero początek.

Wróćmy do samego Ballmera. Trudno stwierdzić dzisiaj, jak widzi on swoją przyszłość i czy będzie ją wiązał z Microsoftem (pewnie tak, ale nie wiadomo, w jakim stopniu). Szef Microsoftu stał się w ciągu trzydziestu lat pracy w MS niezwykle majętną osobą (trafiłem nawet na informację, iż mamy do czynienia z pierwszym miliarderem, który nie założył firmy lub nie był członkiem rodziny założyciela – fortuny dorobił się jako pracownik z zewnątrz). Majątek wyceniany na kilkanaście miliardów dolarów sprawia, że CEO Microsoftu nie musi się martwić o przyszłość. Być może przyda mu się dłuższy urlop i jeszcze wróci do tego biznesu? Zaginięcie tak barwnej postaci byłoby sporą stratą dla branży. Piszę to z lekkim przymrużeniem oka, ale prawda jest taka, że nadal chętnie oglądam kompilacje dość oryginalnych wystąpień następcy Gatesa. Panów w duecie też.

Niedawno głośno było o zmianach, jakie w najbliższych latach mają być wprowadzane w Microsofcie. Struktura korporacji zostanie zmodyfikowana, co podobno jest autorską koncepcją Ballmera. Nie sposób nie zadać sobie pytania, czy CEO firmy myślał już o opuszczeniu stanowiska w czasie tworzenia projektu restrukturyzacji? Nie brakuje też innych pytań: czy zaproponowane przez niego zmiany będą kontynuowane przez następcę? Nowy CEO może (a nawet powinien) mieć własną wizję rozwoju tego biznesu. Trudno stwierdzić, czy lepszą – raczej nie będzie nam dane porównać ewentualnych efektów. Jedno jest pewne – kolejnego szefa Microsoftu czeka sporo pracy, a zadaniu ponownego rozkręcenia korporacji i postraszenia Google oraz Apple podoła jedynie bardzo zdolny menedżer otoczony sensownym sztabem doradców i współpracowników.

Jak można ocenić 13 lat rządów Steve’a Ballmera? Na rozbudowane podsumowania przyjdzie czas – warto mieć na uwadze, że jeszcze nie żegnamy się z obecnym CEO. Może on rządzić firmą przez okrągły rok. Wstępnie napiszę jednak, iż okresu tego nie można określać jednoznacznie źle. Uważam, że decyzja o odejściu jest słuszna, a nawet spóźniona o kilka lat, ale nie motywuję tego tylko niepowodzeniami Ballmera – nawet, gdyby szło mu lepiej, to i tak powinien zastąpić go ktoś nowy. Ktoś ze świeżym spojrzeniem na branżę i samą firmę. Ujawnia się po prostu potrzeba wpompowania do organizmu dotlenionej krwi.

Z oceną rządów Ballmera może być, jak z oceną jednego z najgłośniejszych projektów ostatnich lat, czyli Windowsem 8. Jedni są nim zachwyceni, inni wyrażają ostrożny entuzjazm, część odbiorców jest obojętna, jest też liczna rzesza krytyków, których można podzielić na mniej lub bardziej radykalnych. Na dobrą sprawę powinniśmy się zabierać za ocenę jego rządów dopiero za kilka lat (a może jeszcze później). Wówczas będziemy mogli wziąć pod uwagę także sytuację firmy po okresie dość burzliwych zmian (restrukturyzacja, przemeblowania w OS, przejęcia i przetasowania personalne).

Źródło grafiki: en.wikipedia.org
Źródło wykresu: finance.yahoo.com

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Steve Ballmer