Microsoft

Czemu nie używam usług Microsoftu, chociaż uważam, że Windows to dobry system

Jan Rybczyński

Z wykształcenia psycholog zajmujący się ludzką str...

73

Microsoft ma w swoim portfolio cały szereg usług i programów. Część z nich jest niewątpliwie liderem w tym co oferuje, np. pakiet biurowy Office. Część jest równie dobra co konkurencja, jak SkyDrive w stosunku do innych serwisów oferujących synchronizację, ale w systemie Windows wygrywa integracją z...

Microsoft ma w swoim portfolio cały szereg usług i programów. Część z nich jest niewątpliwie liderem w tym co oferuje, np. pakiet biurowy Office. Część jest równie dobra co konkurencja, jak SkyDrive w stosunku do innych serwisów oferujących synchronizację, ale w systemie Windows wygrywa integracją z innymi usługami firm trzecich. Mimo, że Windows jest systemem mojego wyboru i uważam go za bardzo dobry produkt pod wieloma względami, staram się unikać innych usług Microsoftu i w tym felietonie postaram się wyjaśnić dlaczego.

System Windows to dobry produkt

Część zapewne przestała już czytać po tym nagłówku. Cóż, sam mam okres buntu wobec Windows za sobą. Kiedyś chciałem znaleźć cokolwiek innego, mniej mainstreamowego, najlepiej jakieś otwarte oprogramowanie. Mam za sobą parę ładnych lat z Linuksem. Zainstalowałem Linuksa swojej przyszłej żonie, jeszcze jak mieszkała w akademiku, oraz rodzicom i dziadkom. W niektórych sytuacjach się sprawdził i sprawdza nadal. Ja jednak z wielu powodów wróciłem do Windows i nie żałuję. Wyszło w praktyce, a nie w wojnie przekonań, że sprawdza się u mnie (podkreślam, u mnie!) najlepiej.

Powody dla których tak się dzieje są dobrze znane, ale dla porządku je pokrótce przypomnę. Numerem jeden jest oczywiście największa baza wszelkich programów. Jeżeli potrzebuję program, żeby zrobić jakąś nietypową rzecz, na Windows na 95% go znajdę. Bardzo, ale to bardzo rzadko zdarza się, żeby na Windows nie było dostępne coś, co jest na inne systemy. Mam z resztą od lat bazę programów działających na systemie MS, chociażby Photoshopa. Często też dany program pojawia się najpierw na Windows, np. Google Chrome.

Chcę grać na komputerze, nie na konsoli. Nikt nie musi podzielać mojego punktu widzenia, ale konsole mnie w ogóle nie interesują. Preferuje strzelanki na zestawie klawiatura plus mysz, gry strategiczne, gry niezależne, takie jak recenzowany niedawno Gunpoint. Windows do gier bez cienia wątpliwości nadaje się najlepiej, jeżeli chodzi o systemy operacyjne. Nie mam ochoty na dual boot, bo zwyczajnie szkoda mi na to czasu, tym bardziej, że...

Windows po prostu działa. Zwłaszcza Windows 7. Być może mam szczęście, ale używałem Windows 7 od pierwszych publicznie dostępnych wersji testowych i na niektórych komputerach używam go do dzisiaj. Nie zdarzyło mi się ani jeden raz, aby zawiesił się, wyświetlił BSOD czy sprawiał inne problemy. A poddawałem go ciężkim testom np. renderowałem obrazy lub kompresowałem wideo po kilkadziesiąt godzin ciurkiem i nie spotkałem żadnego problemu. Nie mam aż tak dobrego zdania o poprzednich wersjach systemu, a do Windows 8 nie przekonałem się jeszcze w pełni, chociaż z niego korzystam obecnie najczęściej, ale od czasu siódemki, po prostu Microsoft nie dał mi powodu, żebym miał za wszelką cenę szukać gdzie indziej.

Czemu nie korzystam z usług MS - przywiązanie do ekosystemu

Mimo, że uważam Windows za dobry system, nie znaczy to jednak, że chcę się do niego przywiązać tak mocno, że ewentualna zmiana systemu spowoduje trzęsienie ziemi. Tym bardziej, że (nie licząc niektórych programów i gier), większość usług z których korzystam jest dostępna na niemal każdej platformie. Pierwszym przykładem niech będzie przeglądarka. Chrome mogę używać na Windows, Mac i Linuksie, a także na Androidzie czy iOS. W ten sposób synchronizują mi się zakładki i hasła, ale również historia wyszukiwania czy słownik. Przeglądarka IE10 jest niezła, działa szybko, ale jest tylko na Windows. Sytuacja powtarza się w przypadku Dropbox, który występuje na wszystkich platformach i SkyDrive, który co prawda wpiera platformy mobilne, ale nie inne duże systemy operacyjne. To w zasadzie stało się domyślną sytuacją i jak się nad tym zastanowić, to aż dziwne byłby, gdyby Microsoft zaczął udostępniać aplikacje i usługi na Linux i Mac, nie licząc takich wyjątków jak Office dla Maka.

Co równie istotne, decydując się na usługi innych dostawców, którzy mniej więcej równo traktują wszystkie platformy, bo sami są z zewnątrz, nie czuję, że coś tracę, jeżeli chodzi o funkcjonalność. Raczej zyskuję, niezależność i świadomość, że ktoś rozwija daną usługę jak umie najlepiej, bo to jego główny i jedyny biznes. Dlatego uruchamiając Dropbox na Androidzie, iOS czy na Linuksie wiem, że dostaje pełnoprawny produkt. Microsoft ma raczej skłonność do wyjątkowego traktowania aplikacji skierowanych na własną platformę.

Zapędy Microsoftu do ograniczania, niekorzystne zmiany licencji

Mam wrażenie i jednocześnie wielką nadzieję, że szeroko zakrojone zapędy do narzucania użytkownikom ograniczeń się powoli kończą, w każdym razie ich skala jest miejscami mniejsza. Coraz mniej zabezpieczonych e-booków czy audioboków czymś innym niż watermarkiem. Nawet jeżeli coś ma swoje poważne ograniczenia, to niesie ze sobą równie poważne korzyści. Przykładem niech będzie strumieniowanie muzyki z sieci za pomocą Deezer czy Spotify. Niby nie mam żadnej muzyki na własność, ale mogę wszędzie posłuchać ponad 20 milionów piosenek za śmiesznie niską kwotę. Podobnie z cyfrową dystrybucją gier - nie mogę odsprzedać kupionych gier, ale ściganie jest wygodne i często tańsze, synchronizacja save'ów, automatyczne patche itp. Oczywiście nie każdy musi się na taki model decydować, ale przede wszystkim chodzi o to, że za ograniczeniami idą realne, konkretne korzyści, które są istotne dla wielu użytkowników. Nowy model mówi: w erze cyfrowej nie wszystkie swobody z ery analogowej są możliwe, ale pojawiły się też nowe zalety.

W tym samym czasie Microsoft nie wykonał żadnego ruchu na przód w kierunku liberalizacji ograniczeń, wręcz przeciwnie, miejscami stają się one jeszcze bardziej restrykcyjne i dopiero sprzeciw klientów powoduje, że firma z Redmond się z nich wycofuje. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów jest Office. Z początku bardzo drogi, nie posiadał wersji domowej, był w zasadzie niedostępny w swojej legalnej postaci dla użytkownika domowego. Wraz z Office XP pojawiła się wersja dla uczniów, znacznie tańsza, ale trzeba było spełnić szereg warunków, żeby jej używać. O ile mnie pamięć nie myli, nie była to wersja dla użytkowników domowych, więc jak ktoś nie był uczniem bądź nauczycielem nie mógł jej używać. Do tego, jak kończył edukację licencja przestawała być ważna. Potem pojawiła się najkorzystniejsza wersja w historii - Office 2007. Kosztował najmniej ze wszystkich - w pewnym momencie poniżej 200 złotych, mogła go kupić każda osoba prywatna i zainstalować na 3 komputerach w ramach jednego gospodarstwa domowego. Nie było żadnych ograniczeń czasowych licencji ani ograniczeń przenoszenia instalacji pomiędzy komputerami.

Kiedy mogło się wydawać, że Office stał się wreszcie dostępny dla mas, Microsoft ponownie zaczął podnosić ceny i ograniczenia. Zaczęło się od Office 2010, a apogeum, przynajmniej jak do tej pory (nie wiemy co przyniesie przyszłość), nastąpiło wraz z wprowadzeniem Office 2013. Nie dość, że cena dla użytkowników domowych w stosunku do wersji 2007 skoczyła ponad trzykrotnie, to jednocześnie zdjęto możliwość zainstalowania na trzech komputerach. Mało tego, w pierwszej chwili Microsoft narzucił ograniczenie, że pakiet będzie przypisany tylko do jednego komputera i po jego zmianie nie będzie możliwa reinstalacja. Szerzej psiałem o tym w osobnym artykule.

Ostatecznie, pod naciskiem niezadowolonych klientów firma z Redmond się wycofała z tego ograniczenia, łaskawie dając możliwość jednorazowego przeniesienia Office 2013 na inny komputer. Podobno Office 2013 jest najlepiej sprzedającym się Officem w historii. Być może dla Microsoftu to wystarczy, ale dla mnie wycofywanie się z bardziej liberalnej licencji w kierunku bardziej restrykcyjnej to istotny sygnał, że tak naprawdę w firmie nie nastąpiła zmiana myślenia, że to było jedynie chwilowe zawirowanie, bo teraz licencja jest bardziej restrykcyjna niż kiedykolwiek wcześniej, a cena dla użytkowników domowych była wyższa chyba tylko wówczas, gdy takiej wersji w ogóle nie było na rynku i trzeba było kupować taką jak dla firm, za 2 tysiące złotych.

Nie o to chodzi, że nas nie stać, a innych na świecie na droższego Office stać. Nie chodzi też o to, że Microsoftowi nie wolno decydować o swoich produktach. Chodzi o to, że ja jako klient nie chce się przywiązywać do ekosystemu, w którym nie jestem pewien jak będą wyglądały zmiany przy okazji kolejnego produktu, tym bardziej, że nie muszę tego robić. W swoich skromnych zastosowaniach mogę z powodzeniem poradzić sobie w dowolnym on-line'owym edytorze tekstów. Skoro przy nim jesteśmy, Office 365 nie jest lepszy - jego roczna licencja jest dwukrotnie droższa niż nieograniczona czasowo licencja Office 2007, dodatkowo można go przypisać do 5 komputerów, podczas go większość produktów dostępnych on-line nie ma żadnych ograniczeń co do komputerów z jakich korzystamy.

Jeśli jeden przykład to za mało, wystarczy przypomnieć najbardziej aktualną sprawę dotyczącą Xbox One i sprzeciwu wielu potencjalnych klientów wobec narzuconych ograniczeń. Nie chce wdawać się w dyskusję, czy ograniczenia były faktycznie aż tak dotkliwe, czy teraz gdy Microsoft się ugiął, to jest lepiej czy gorzej, bo w końcu gier przez sieć nie będzie można sobie nawzajem pożyczać. Istotne jest dla mnie, że powtarza się sytuacja - nowe ograniczenia, silny sprzeciw, utrzymywanie, że wszystko jest ok i nie wiadomo o co klientom chodzi, wreszcie ugięcie się pod naporem krytyki. Skoro jest krytyka i ugięcie się pod nią, to znaczy, że początkowe zapędy firmy były niewłaściwe dla odbiorców i tyle. Każdy popełnia błędy, gorzej jak za tymi błędami kryje się konkretna motywacja i nie są one przypadkowe. To raczej sprawdzanie na ile można sobie wobec klienta pozwolić.

Oczywiście ktoś może powiedzieć - dobrze, że Microsoft słucha swoich klientów. Pewnie lepiej, gdyby ich całkiem nie słuchał. Dla mnie jako klienta potencjalnych usług, do których się przywiążę i będę korzystał latami, jest to sygnał, że gdyby nie protesty, firma z Redmond najchętniej dałaby najbardziej rygorystyczne ograniczenia, jakie jest w stanie zaprojektować i wdrożyć. Ponieważ mam komfort i mogę wybierać usługi, które działają na wszystkich platformach i pozbawione są większości takich ograniczeń, to właśnie takiego wyboru dokonuję. Nie licząc gier i Photoshopa, wszystkie pozostałe programy mogę instalować gdzie chcę, jak chcę i ile razy chcę. Mam komfort psychiczny, że nie będę musiał dzwonić na infolinię, żeby aktywować kolejną aplikację. Z resztą nawet Photoshop ma mechanizm dezaktywacji i nigdy nie miałem problemu z ponowną instalacją na innym komputerze, chociaż robiłem to kilkanaście razy. Ile razy dzwoniłem do Microsoftu, żeby aktywować produkt to moje. Mam też poczucie, że w każdej chwili mogę przesiąść się na inny system, gdy zdecyduję, że zaczął spełniać moje wymagania i nie będzie to oznaczało wielkiej rewolucji. Dlatego właśnie używam Windows, ale nie przywiązuje się do reszty ekosystemu Microsoftu.

Podkreślam, że jest to felieton, moje prywatne zdanie na dany temat. Proszę wziąć to pod uwagę podczas komentowania tego tekstu. Nie uważam również, aby inne wielkie korporacje były wolne od podejścia, jakie reprezentuje Microsoft. Wreszcie, nie widzę nic złego w korzystaniu z produktów Microsoftu, jeśli komuś to dopowiada.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu