Felietony

[CES 2015] Wszystkiego i tak nie zobaczysz

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

5

Nie wiem, jak duże są targi CES w porównaniu z innymi imprezami tego typu - podobno IFA jest większa. Nie byłem, więc nie porównam. Mogę jednak napisać, iż wydarzenie w Las Vegas trudno uznać za małe. Biorę w nim udział od niedzieli, poświęcam mu maksymalnie dużo czasu i wiem, że i tak wszystkiego n...

Nie wiem, jak duże są targi CES w porównaniu z innymi imprezami tego typu - podobno IFA jest większa. Nie byłem, więc nie porównam. Mogę jednak napisać, iż wydarzenie w Las Vegas trudno uznać za małe. Biorę w nim udział od niedzieli, poświęcam mu maksymalnie dużo czasu i wiem, że i tak wszystkiego nie zdołam zobaczyć. Ale na całość nie ma sensu się szykować.

Od kilku dni grafik wygląda bardzo podobnie: wczesna pobudka, komputer, wymarsz, zwiedzanie hal, powrót wieczorem. Taka wycieczka oznacza zajrzenie na kilkaset stoisk. Jednym poświęca się więcej czasu, innym kilka sekund, by rzucić okiem, co mają. Jeśli widzę kołpaki albo fotele do masażu, to idę dalej. Na końcu hali skręcam i wchodzę w kolejną uliczkę. Po kilku godzinach skreślam halę na mapce. Ale nadal zostaje ich sporo, część znajduje się w obiekcie, do którego trzeba dojechać.

Pierwszego dnia zapał jest ogromny, drugiego zaczyna opadać, bo pojawiają się zmęczenie, odciski, niechęć do tłumu i niektórych wystawców przekonujących, że trzeba coś zobaczyć, bo to fenomen (potem okazuje się, że chodzi o futerał na smartfon, ale taki z diodą). Nie oznacza to jednak, że człowiek się poddaje - ciekawość i chęć zobaczenia "wszystkiego" sprawiają, że szybko rusza się dalej. Jeśli nie do kolejnej hali w tym obiekcie, to do autobusu, który powiezie w inne miejsce.

Zapewniam, że warto się wysilić i zajrzeć nawet tam, gdzie wcześniej nie ciągnęło. Miałem tak z wystawcami sprzętu audio w hotelu Venetian - temat mnie zbytnio nie interesuje, totalnie się na tym nie znam. Ale wjechałem windą na 30 piętro z czystej ciekawości i zrobiłem wow. Obiekt jest trójramienną gwiazdą, z centrum odchodzą korytarze po obu stronach pokoje. W każdym ciągu jest ich całkiem sporo i w każdym jakaś firma prezentuje swoje produkty. To kameralne pokazy: przychodzisz, siadasz na kanapie, obok kilka osób i zaczyna się słuchanie. Brzmienie? Zazwyczaj fenomenalne, przynajmniej dla takiego laika jak ja. Ceny? Kosmiczne.

To tam widziałem najwięcej dobijanych targów, tam było widać duże lub bardzo duże pieniądze, mniejszą liczbę gości i to takich, którzy wiedzą, po co tu przyszli. Z przypadku i ciekawości byłem chyba jedyny. Zapewniam Was, że jeśli trafi się w takie miejsce w trakcie przemieszczania się z jednej hali wypchanej po brzegi stoiskami, sprzętem i ludźmi do drugiego obiektu tego typu, to natychmiast widać różnicę. Chodzi się od pokoju do pokoju (większość odwiedzających pewnie ma konkretny cel i zmierza do jednego celu, ewentualnie kilku), widzi ludzi skupionych na dźwiękach i czuje się spojrzenia osób, które zastanawiają się, jak tu trafiłeś.

Czy to przyda mi się w pracy? Raczej nie. Czy warto było poświęcić dwie godziny? Zdecydowanie tak, to jedno z najciekawszych przeżyć wyjazdu. Po opuszczeniu takiego miejsca, zaczynasz się zastanawiać, co jeszcze kryją targi i przyspieszasz. Ale też szybko dochodzisz do wniosku, że przebieganie przez hale i korytarze nie ma sensu. Trzeba po prostu przyjąć, iż wszystkiego nie da się zobaczyć w te kilka dni. Na początku trzeba określić priorytety, potem dopchać grafik, jeśli pojawi się czas wolny. Pozostaje liczyć na to, że ostatecznie zrobi się z tego niezła trasa. I nie ma sensu rwać włosów z głowy, bo coś nie zostało odwiedzone: jak nie teraz, to za rok...;)

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

targiCES2015