Budynek przyszłości będzie się oczywiście wpisywał w większą przestrzeń, w miasto przyszłości. A to może być np. supermiastem, terenem zamieszkiwanym przez kilkadziesiat, a może i sto milionów ludzi. W takim miejscu szybko pojawi się głód ziemi i drapacze chmur będą wyrastać niczym grzyby po deszczu. Ale to mogą być już drapacze w innej skali, mierzące np. jedną milę albo łączące się w całe kompleksy wieżowców. Taki budynek (takie budynki) pewnie będą żyły swoim życiem. Niczym mrowiska. Część mieszkańców nie opuści tych struktur przez naprawdę długi czas.
Jak to się robi w Polsce
Kilka lat temu szukałem w Katowicach mieszkania do wynajęcia. Trafiłem do Superjednostki, jednego z największych budynków mieszkalnych w naszym kraju (posiada status osiedla). Zainteresowanych odsyłam do Wikipedii, tutaj napiszę, że mieszkań znajdziemy tam ponoć ponad 760. Ciekawa konstrukcja, w której z pewnością można się zgubić. Potem dowiedziałem się, że kiedyś było to miasto w mieście: na jednym piętrze funkcjonował sklep, na drugim szewc i krawcowa, na kolejnym załatwiało się sprawę X, a piętro niżej działało domowe przedszkole. Nie wiem, jak jest dzisiaj, ale podejrzewam, że ten model będzie wykorzystywany w kolejnych dekadach. Tylko na znacznie większą skalę.
Miasto przyszłości, czyli budynek przez duże „B”
Trafiłem na tekst, w którym wymienia się kilka prognoz dotyczących miast przyszłości. Wśród nich pojawiają się superbudynki, miejsca, w których znajdziemy wszystko. To nie będzie jedynie przestrzeń wypełniona mieszkaniami, korytarzami schodami i szybami windowymi. Ten organizm będzie żył przez całą dobę. Przez cały rok. Deweloperzy i architekci umieszczą w nich biura, sklepy, miejsca rozrywki, punkty usługowe, a nawet boiska, parki i ogrody. W takiej konstrukcji człowiek może spać, żyć, pracować, odpoczywać. Rano zmienia piętra lub skrzydła, by udać się do biura albo sklepu, w którym pracuje, wieczorem biega po „zielonych” kondygnacjach. Na noc wraca do mieszkania. Albo odwiedza puby i kawiarnie ulokowane na wielu piętrach. Te lokale mogą być czynne przez całą dobę.
Taki budynek będą zamieszkiwać tysiące ludzi. Grube tysiące. A spora ich część może nie mieć powodu, by wychodzić. Niemożliwe? Będę szczery: gdybym się postarał, to ze swojego domu nie musiałbym zbyt często wychodzić: praca na miejscu, zakupy mogą przyjechać, rozrywkę też można dzisiaj załatwić „na odległość”. Brak ruchu? Wstawiam bieżnię i sprawa załatwiona. To jest możliwe już dzisiaj, nie zdziwię się, jeśli przybywa ludzi, którzy żyją w ten sposób. Niczym w odległej przeszłości, gdy w jakiejś części budynku znajdował się warsztat, a w innej mieszkała rodzina rzemieślnika.
Wyobrażam to sobie i widzę tysiące ludzi aresztowanych na własne życzenie. Kiedy zabraknie im widoku gór/morza/jeziora, skorzystają z wirtualnej rzeczywistości albo interaktywnych ścian, które mogą imitować te miejsca. Szum fal poleci z głośników, specjalne systemy zraszające zapewnią nawet bryzę. A skoro tak, to po co wychodzić? Zakładam, że to pytanie będzie powracać: po co wychodzić…?
Więcej z kategorii Felietony:
- Uwielbiam i nienawidzę życia online - praca i hobby stały się po prostu dziwne
- "Signal? Taka pasta do zębów?" - najważniejszy problem alt-komunikatorów
- Odkrycia roku 2020 na YouTube. Te kanały mnie wciągnęły
- Codzienne granie ze znajomymi w sieci to moja namiastka normalności w czasie pandemii
- Granie na konsoli zaczęło przypominać PC Master Race. Gdzie ta zabawa i ta swoboda?!