Polska

"Boję się ciemności" - akcja poważną skazą dla internetowego pomagania

Jakub Szczęsny
"Boję się ciemności" - akcja poważną skazą dla internetowego pomagania
12

Rozwój internetu, przybranie przez niego społecznościowego charakteru i masowość spowodowały, że również te piękne idee - wzajemnej pomocy, uczulania na krzywdę innych znajdują się w dużo lepszej sytuacji ułatwiając potrzebującym uzyskanie wsparcia, a darczyńcom jego przekazanie. Niestety, takie ułatwienia są również wykorzystywane przez oszustów.

Głośna akcja - zbiórka "Boję się ciemności" miała stać się dla małego Antosia sposobem na uwolnienie się od okowów choroby, która mogła spowodować, że chłopczyk już więcej nie zobaczy nic własnymi oczyma. Złośliwy nowotwór oka dawał małe szanse na wyleczenie, czas również nie był jego sprzymierzeńcem. Jedyny ratunek to kosztowna terapia, na którą rodzice dziecka nie mają pieniędzy. Dlatego też, internauci są proszeni, by w miarę możliwości pomogli Antosiowi w rozprawieniu się z chorobą.

Historia Antosia tak bardzo chwyciła za serce internautów, że nawet celebryci spontanicznie włączali się do akcji, publikowali linki do zbiórki w serwisie Zrzutka.pl. Robert Lewandowski przekazał na ten cel naprawdę sporą sumę, co potem odbiło się szerokim echem w mediach. Wydawałoby się, że po zebraniu pół miliona złotych jeżeli o Antosiu usłyszymy, to pewnie w kontekście kolejnego małego istnienia, które zostało uratowane przed śmiercią lub kalectwem dzięki ludziom dobrej woli. Tak się jednak nie stało i... się nie stanie.

"Boję się ciemności" to "fake"

Usystematyzujmy fakty - Antoś Rudzki prawdopodobnie nie istnieje. Prawdopodobnie też nie istnieją jego rodzice. Nie wiadomo, czy zdjęcie ze Zrzutka.pl, na którym widnieje uśmiechnięte dziecko to w ogóle jakikolwiek Antoś. Gdzie zatem trafiły pieniądze? Organizator zbiórki, Michał Siniecki w rozmowie z Wirtualnemedia.pl zagwarantował, że wszystkie pieniądze od darczyńców zostaną zwrócone - jednocześnie przeprasza za całą sytuację. Bardzo niejednoznacznie odpowiada na pytania, które dotyczą tego, czy w ogóle istnieje takie dziecko jak Antoś i czy w całej sprawie istnieje choć odrobina prawdy.

Jakkolwiek by się Pan Michał w tym momencie nie tłumaczył, pewne jest jedno. Tej sprawy w ogóle by nie było, gdyby na Zrzutka.pl istniała mocniejsza weryfikacja zbiórek. Tam wystarczył tylko przelew weryfikacyjny z konta bankowego oraz... skan dowodu osobistego. Akcja była tak dobrze zaplanowana, że nikt nie zwrócił uwagi na to, że organizator nie przedstawia żadnych dokumentów, które dotyczyłyby Antosia (np. historii choroby, korespondencji z lekarzami, itp.). Co ciekawe, inny serwis zbiórkowy akcję "Boję się ciemności" odrzucił. Jak widać - słusznie.

Nie wiem także, czy Pan Michał zdaje sobie sprawę z tego, że choć swoim nieetycznym działaniem otworzył sobie dostęp do maszyny produkującej pieniądze (czego zgodność z prawem zbada sąd), to przy tym również bardzo niekorzystnie wpłynął na wizerunek innych akcji tego typu. Mam nadzieję, że się tak nie stanie, ale istnieje ryzyko, że po głośnej aferze z równie głośną akcją zbiórkową w tle, internauci mogą być mniej skorzy do pomagania w tej formie. A przecież pomagać trzeba, dobrze by było, by platformy do tego przeznaczone lepiej weryfikowały zakładane zbiórki.

Sprawą najpewniej zajmie się teraz sąd. Co ciekawe, Pan Siniecki ma do dyspozycji opcję w Zrzutka.pl, która pozwala na oddanie pieniędzy wszystkim darczyńcom. Jak na razie z niej nie skorzystał, zwrócił fundusze tylko Robertowi Lewandowskiemu. Kto jest winny? Oczywiście organizator, choć właściciele Zrzutka.pl mogli się bardziej postarać w kwestii weryfikowania zbiórek.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu