Filmy

Netflix dał nam 15 minut zmysłowego widowiska. Anima - recenzja

Weronika Makuch
Netflix dał nam 15 minut zmysłowego widowiska. Anima - recenzja
0

Anima jest muzycznym filmem krótkometrażowym. Warto poświęcić te 15 minut na jego obejrzenie.

Przepis na eliksir błogości jest dość prosty. Najpierw bierzemy Paula Thomasa Andersona. Tak, to ten sam reżyser, który pracował przy Magnolii, Aż poleje się krew i Nici widmo. Następnym składnikiem jest Thom Yorke - lider znanego na całym świecie Radiohead (muzyk zdążył też wydać dwie solowe płyty). Na koniec prosimy o wsparcie jakąś znaną platformę, niech to będzie Netflix. Wrzucamy to wszystko do jednego rondla, doprawiamy tancerzami i czekamy, aż się ze sobą wymiesza. Gotowe danie podajemy na ciepło. Porcja nie jest duża, połkniecie ją w niecałe 15 minut.

Kwadrans dla Animy powinien znaleźć każdy

Anima to projekt wyjątkowy. Zacznijmy od tego, że był wyświetlany w niektórych IMAX-ach, zanim trafił na Netfliksa. Od dzisiaj dostępny jest na platformie dla każdego abonenta. Po drugie, produkcja bezpośrednio odnosi się do płyty Anima, którą (również dzisiaj) wydał Yorke. Została już bardzo ciepło przyjęta przez krytyków i słuchaczy. W Animie znalazły się trzy piosenki z tego albumu. Po trzecie, to film muzyczny. Przez kilkanaście minut mamy okazję obserwować działania samego wokalisty, Dajany Roncione (Wielkie marzenie, Io sono Mia) oraz towarzyszących im tancerzy.

Spotify chce zabić radio – mają genialny pomysł, ale klasyczne radio przetrwa

W Animie płyniemy wraz z bohaterami. Choreografia rozpoczyna się w metrze. Yorke jest sam pośród tłumu. Tańczy, ale nie z nimi. Jego próby solowych wyczynów zostają odrzucone. Ostatecznie jednak daje się porwać tłumowi. Wyraźnie nie chce w tym uczestniczyć, układ mu nie pasuje. Jednak stare przysłowie pszczół mówi: jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one. Yorke staje się częścią tańczącej masy. Funkcjonuje jak zdrowa komórka społeczna, pośród wszystkich i ze wszystkimi. Na jego drodze pojawia się jednak ktoś wyjątkowy. Dostrzega kobietę, która staje się dla niego ważniejsza niż cały tłum razem wzięty. Yorke i Roncione pomagają sobie nawzajem odnaleźć siebie w tym nieprzychylnym środowisku. Tańczą w duecie, wreszcie czując, że znaleźli się tam, gdzie być powinni.

Google i Radiohead współpracują przy premierze teledysku

W Animie nic nie jest przypadkowe. Film jest doświadczeniem bardzo zmysłowym. Widz powoli zatapia się w muzykę, rozkoszuje się przyjemnymi dźwiękami, które idealnie splatają się z obrazem. Świat przedstawiony momentami wydaje się nierealny. Sprawia wrażenie nocnej mary, dziwnego snu. Przez większość seansu możemy odczuwać narastający niepokój. W każdy kolejny kadr wchodzimy z pewną dozą niepewności. Nie powinno nas tu być. Odczuwamy to samo, co Yorke. W momencie pojawienia się Roncione czujemy chwilową ulgę, która jednak po chwili zostaje podsycona kolejną dozą niewygody. W przyjemny sposób zamknięto nas w nieprzyjemnym środowisku. Na koniec możemy się tylko bać, czy na pewno będzie nam dane wciąż tańczyć wedle własnego rytmu, a nie tak, jak nam zagrają.

Najlepsze filmy, aktorki, aktorzy i twórcy – nominowani do Oscarów 2018

To specyficzne widowisko, które na pewno nie spodoba się każdemu. Oczywiście, jeśli Yorke i / lub Anderson przemawia do was poprzez dotychczasową działalność artystyczną, nie zastanawiajcie się wcale. Po prostu obejrzyjcie Animę. Co z tymi wszystkimi, których jednak ich wyraz artystyczny dotychczas odrzucał? A może po prostu wolicie proste kino, w którym jest dużo akcji, a nie czasu na zastanawianie się nad sensem życia? Dajcie spokój. To tylko 15 minut. Znajdźcie chwilę i dajcie Animie szansę. A nuż się wam spodoba?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu