Felietony

Największy problem "ACTA 2"? Ludzie, którzy nad nią głosowali

Jakub Szczęsny
Największy problem "ACTA 2"? Ludzie, którzy nad nią głosowali
30

Wczoraj przegłosowana dyrektywa unijna dotycząca praw autorskich, tzw. "ACTA 2" co jest oczywiste nie podoba się internautom. Ci obawiają się artykułów 11 i 13, które według większości uczestników społeczności internetowej mogą sprzyjać cenzurze oraz ograniczeniu wolności słowa, jednocześnie pozwalając na realizowanie własnych interesów dużych koncernów, których działalność opiera się na posiadaniu praw autorskich.

Jednak zamiast skupiać się na postanowieniach wynikających z samej dyrektywy (bo te są już znane, wiemy czego dotyczy "ACTA 2" i czego można się obawiać), zwróćmy uwagę na retorykę, jaka pojawia się w związku z przyjęciem jej. Politycy Platformy Obywatelskiej, którzy głosowali w Parlamencie Europejskim za przyjęciem forsowanego przez Axela Vossa projektu są nazywani "zdrajcami narodu" w niektórych rozmowach. Intencję rozumiem, nie bardzo rozumiem natomiast moc użytych słów. To rozwinę za chwilę, pozwolę sobie na pewną dygresję.

Kompetencje europosłów

Kim są europosłowie? To politycy - czasami ludzie świetnie wykształceni, nierzadko obyci w środowisku biznesu, wytrawni działacze, znakomici mówcy. Powtarzam raz jeszcze: politycy. A polityk w Polsce ma niestety umiejętności związane głównie z... uprawianiem polityki. Spójrzmy na to, kim poza faktem sprawowania urzędu w PE są polscy zwolennicy unijnej dyrektywy:

Kazimierz Ujazdowski (niezrzeszony) - prawnik
Danuta Hübner (PO) - ekonomistka
Agnieszka Kozłowska-Rajewicz (PO) - biolog
Barbara Kudrycka (PO) - prawnik
Julia Pitera (PO) - dokumentalistka
Bogdan Zdrojewski (PO) - badacz społeczny
Tadeusz Zwiefka (PO) - dziennikarz

Oczywiście, bazowanie tylko na wyuczonym / wykonywanym wcześnie zawodzie nie pozwala jednoznacznie ocenić kompetencji dotyczących internetu europosłów, którzy opowiedzieli się za unijną dyrektywą. Z drugiej strony jednak trudno oczekiwań od polityka, który specjalizuje się głównie w uprawianiu polityki (niestety w Polsce to tak wygląda), że będzie doskonale poruszał się po sieci i rozumiał jej mechanizmy. Przed przyjściem jakiegokolwiek legalnie wybranego europosła na urząd nikt nie przeprowadza z nim testu kompetencyjnego dotyczącego dziedzin, którymi może się zajmować. Otrzymuje dokument, nad którym będzie głosował, musi się z nim zapoznać i samodzielnie (he he he) ocenić, czy zgadza się z nim czy nie. Z tą samodzielnością nieco przegiąłem - polityczne gierki bardzo często wymuszają przysposobienie sobie pewnego sposobu myślenia, który pasuje do tendencji całego większego obozu.

Sam Axel Voss, naczelna twarz kontrowersyjnej dyrektywy to "tylko" prawnik. Ale co do niego, byłbym ostrożny w ocenie jego kompetencji (słabo znam tego człowieka, nigdy go na własne oczy nie widziałem) i bardzo możliwe, że ten bardzo dobrze wie czym mogą poskutkować tego typu zapisy. I co więcej, bardzo mądrze tą sprawą steruje.

Niemniej, moje rozważania opierają się na tym, że Europarlament - jedna z manifestacji "demokracji ponad podziałami" nie jest sposobem na uskutecznienie woli ludu europejskiego za pomocą narzędzi jakimi są europosłowie. Nie, nie. To arena rozgrywek politycznych, w których nie liczą się głosy społeczeństwa lecz działania grup interesów. Co więcej, europosłowie nie muszą znać się na wszystkim i nikt od nich tego nie oczekuje - ci są jedynie trybikami w ogromnej machinie, która niestety ma ogromne znaczenie chociażby dla internetu, o którego kondycję tak bardzo się obawiamy.

Leśne dziadki

Wolałbym, żeby kwestiami dotyczącymi stricte internetu zajmowali się ludzie, którzy są praktykami biznesów, które ściśle operują w jego obrębie. Niech będą to więc specjaliści, którzy świetnie poruszają się w tym środowisku, znają jego mechanizmy i są w stanie oceniać jego potrzeby. Oczywiście, w takiej konfiguracji również może dochodzić do patologii: możni biznesmeni związani z internetem mogą próbować wdrażać rozwiązania wygodne dla siebie i swoich przedsiębiorstw (lub grup interesów). Niestety, każda władza deprawuje i z reguły doprowadza do nadużyć. Zawsze.

Nasi europosłowie, w kontekście sprawy dyrektywy pieszczotliwie nazywanej "ACTA 2" są niestety w większości "leśnymi dziadkami" i mówię tutaj również o obozie polskiej partii rządzącej, którzy wszyscy jak jeden mąż głosowali przeciwko projektowi. Tutaj nie upatrywałbym szczerej chęci wypełnienia "woli narodu", lecz zręcznej zagrywki politycznej: zbliżają się kolejne eurowybory, nieubłaganie zbliża się również czas plebiscytu do polskiego parlamentu. Wyborca doskonale zapamięta to, że konkretna partia odrzuciła potencjalnie groźną dyrektywę. To, co będzie działo się potem trudno mu będzie skojarzyć z działaniami lokalnych włodarzy.

A to właśnie to, co zrobią z dyrektywą w Polsce rządzący politycy będzie miało największy wpływ na to, jak będzie działać znany nam internet. Oczywiście, zmiany w innych krajach nie pozostaną dla nas niezauważone, ale warto pamiętać o tym, by za ewentualnie "szkody" dla internetu w Polsce winić tych, którzy na podstawie "ACTA 2" zbudują nowe przepisy. Dyrektywa jeszcze nic nie zmieniła - od wczoraj nie stało się zupełnie nic, co by mogło wywrócić globalną sieć do góry nogami. Niewykluczone jednak, że już wkrótce będziemy zbierać owoce tego, co przyniesie nam ten projekt.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu