Technologie

775% wzrostu obciążenia Azure w czasie pandemii. Nawet najwięksi nie są w stanie nadążyć i przycinają funkcje

Krzysztof Kurdyła
775% wzrostu obciążenia Azure w czasie pandemii. Nawet najwięksi nie są w stanie nadążyć i przycinają funkcje
8

Microsoft ogłosił, jak pandemia wpłynęła na obciążenie jego usług opartych o infrastrukturę chmury Azure. Krótko mówiąc, nie jest dobrze, ruch na serwerach firmy wzrósł prawie 8-krotnie, zbliżając się do granicy, którą firma uznaje za bezpieczną. W komunikacie podano sporo szczegółów, dzięki nim wiemy, że bardzo wyraźnie wzrosło obciążenie związane z obsługą Teams. Narzędzie do pracy grupowej w krótkim czasie osiągnęło wynik 44 milionów użytkowników dziennie. Praca zdalna spowodował też trzykrotny wzrost popularności Windows Virtual Desktop. Narzędzie analityczne Power Bi, które zostało zaprzęgnięte do liczenia różnych parametrów związanych z epidemią, w ciągu tygodnia wygenerowało o 42% większe obciążenie niż zazwyczaj. Dużo większy ruch notują także usługi dla graczy.

Jedziemy po krawędzi?

Microsoft, podobnie jak wcześniej kilka innych firm, zdecydował się wprowadzić ograniczenia, które mają zapewnić płynność działania usług. Jak ogłoszono na blogu Azure, najwyższy priorytet i ciągły nadzór mają usługi przeznaczone dla sfer rządowej, zdrowotnej i biznesowej, w tym Teams. Na chwilę obecną obostrzenia w tym ostatnim dotyczą mniej priorytetowych funkcjonalności, obcięto rozdzielczość materiałów video, zmniejszono częstotliwość odświeżania statusu użytkownika.

Na poziomie samego Azure zdecydowano się obciąć parametry darmowych usług oraz ich bazowego poziomu dostępnego dla nowych subskrypcji. Te ostatnie zorganizowano jednak w taki sposób, aby klient, dla którego obniżone wartości okażą się nie wystarczające, mógł je uzyskać na żądanie. Tak czy inaczej, drobnych „optymalizacji” powinni spodziewać się użytkownicy wszystkich usług Microsoftu. Wydaje się, że może to dotknąć szczególnie Europę, w której na przykład dziś Teams ma spore problemy.

Usługi dla graczy też mogą zwolnić

„Cięcia” nie ominą też graczy korzystających z XBoxa, Twitcha i innych serwisów. Jak podano na blogu XBox Live, już wyłączono możliwość dodawania nowych avatarów graczy i klubów, chociaż to akurat ma spowodować mniejsze obciążenie… ekipy moderatorów. Jednocześnie rozpoczęto pracę z dostawcami gier nad zoptymalizowaniem przepustowości potrzebnej do działania i aktualizowanie gier, tak aby wyższe prędkości były dostępne poza godzinami dużego obciążenia sieci. Można przypuszczać, że jeżeli sytuacja się pogroszy, w tym dziale będą największe rezerwy do wpowadzania kolejnych ograniczeń.

Jednocześnie firma zapowiedziała znaczne powiększenie ogólnej przepustowości swoich usług w ciągu nadchodzących tygodni. Pozostali wielcy gracze na chmurowym rynku, Google i Amazon na chwilę obecną nie podali własnych statystyk, ale jak wiemy, już jakiś czas temu obcięta została rozdzielczość YouTube i Amazon Prime. Biorąc pod uwagę, że narzędzia Google są podstawą do pracy zdalnej wielu firm i instytucji, można się spodziewać, że i tutaj w najbliższym czasie może stać się podobnie.

Mogło być gorzej

Na podstawie danych Microsoftu i obserwacji tego co dzieje się obecnie w internecie można wyciągnąć kilka wniosków. Po pierwsze potentaci rynku okazali się, mimo wszystko, nieźle przygotowania do skalowania usług. Pomimo drobnych zgrzytów takich jak choćby dziś, przyjęcie nagłego, wielokrotnego wzrostu obciążenia bez zapaści całego systemu, jest dla tych firm powodem do zadowolenia. Dzięki temu mogą teraz trochę spokojniej poszerzać możliwości infrastruktury, bez konieczności gaszenia dużych pożarów.

Jednocześnie widać wyraźnie, że firmy i instytucje generalnie są w powijakach, jeśli chodzi o nowe sposoby pracy. To zdecydowanie powolna ewolucja, a nie rewolucja, jak jeszcze nie dawno można było przeczytać w branżowych periodykach i portalach. Wiele firm nie miało procedur ani przetrenowanej metody pracy zdalnej, ale gdy sytuacja je do tego zmusiła, w miarę sprawnie udało się dużej części z nich dostosować.

Widać, że tym co głównie nas ogranicza to przyzwyczajenia i strach przed zmianą rytuałów w firmach i u pracowników a nie technologia i możliwości sieci. Ciekawe, czy te wymuszone zmiany utrzymają się, gdy kryzys minie, a jeśli tak, to w jakim stopniu. Wydaje się, że nawet tym bardziej opornym możliwe oszczędności na powierzchni biurowej w zestawieniu z nadchodzącym kryzysem gospodarczym mogą przemówić do wyobraźni.

Prowizorki ucierpią

Niestety równocześnie widać, że o ile dostawcy usług serwerowych generalnie udźwignęli sytuację, duża część mniejszych serwisów nie miała i cały czas nie ma ani wystarczających rezerw przepustowości, aby udźwignąć zwiększony ruch użytkowników, ani odpowiednio zoptymalizowanych serwerów do ich obsługi. Szczególnie boleśnie przekonujemy się przy okazji nauczania on-line, gdzie większość serwisów edukacyjnych regularnie wykłada się w godzinach tradycyjnie uznanych za szkolne. Pomimo że ich usługi bazują głównie na przesyłaniu informacji tekstowej, nie udało się dotąd wyskalować ich możliwości do wymagań, jakie nakłada kryzys. Miejmy nadzieję, że podobnie jak Microsoft już nad tym pracują, a nie liczą na szybki koniec epidemii, bo już widać, że w parę tygodni to się raczej nie skończy.

Pozostaje też pytanie, jak utrzymanie się tego ruchu w dłuższym przedziale czasowym wpłynie na wydajność całej infrastruktury, w której przecież ważnymi elementami są nie tylko dostawcy infrastruktury i usług, ale także dostawcy internetu. Jeśli Ci ostatni nie wyrobią, może okazać się, że nawet dynamiczna rozbudowa Azure i innych usług tego typu nie uchroni nas przed kolejnym cięciami. Na pewno koronawirusowy „stress test” obnaży wszystkie wąskie gardła sieci internetowej na każdym możliwym poziomie.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu