Felietony

Welcome to the real world! – moja przesiadka z Wave’a na Galaxy S 3

Karol Kopańko
Welcome to the real world! – moja przesiadka z Wave’a na Galaxy S 3
57

Porównywać dwa telefony wymienione w tytule tego artykułu to jak zestawiać ze sobą staruteńkiego, zakurzonego Poloneza  i „pachnący fabryką” najnowszy model Mercedesa. Jednak gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, a posiadając „Poldka”, po wielokilometrowych eskapadach można się do niego...

Porównywać dwa telefony wymienione w tytule tego artykułu to jak zestawiać ze sobą staruteńkiego, zakurzonego Poloneza  i „pachnący fabryką” najnowszy model Mercedesa. Jednak gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, a posiadając „Poldka”, po wielokilometrowych eskapadach można się do niego przyzwyczaić, a kto wie – może i polubić. Jednak dotykając skórzanej kierownicy „Merca” i wciskając do dechy pedał gazu, można się przenieść do zupełnie innego świata i od tej pory już zawsze darzyć pogardą produkt FSO. Tak było i z moją smartfonową przesiadką, choć co ciekawe – czasami siedzenia z Poloneza okazują się wygodniejsze od tych z Mercedesa…

Po tym motoryzacyjnym wstępie przejdę teraz do przedstawienia bohaterów niniejszego artykułu. A są to dwa Samsungi, które oprócz wiadomego napisu zdobiącego obudowy, nie mają ze sobą praktycznie nic wspólnego. Pierwszy z nich to 3-letni już Wave (GT-8500), a drugi to zaprezentowany rok temu i zakupiony przeze mnie kilka tygodni temu Galaxy S 3 (GT-i9300). Najważniejszą różnicą w przypadku obu słuchawek jest oczywiście system operacyjnym, gdyż „Fala” wyposażona jest w autorski system Samsunga – badę, który jak mogliście niedawno na Antywebie przeczytać dołączył już do (nie)sławnego grona martwych OSów. Swoje rozważania chciałbym jednak rozpocząć od wytłumaczenie dlaczego właściwie pchałem się tak niepewny system, nie chcą dołożyć kilku groszy do pełnoprawnego Androida.

A była to piękna, złota, polska jesień Roku Pańskiego  2010, kiedy to postanowiłem, że dość już obijania się po niewygodnych ericssonowych joystickach i czas na wypróbowanie ekranów dotykowych. Wtedy na rynku bezsprzecznie dominował Apple ze swoim iPhonem 4, natomiast Samsung dopiero co zaprezentował nową, dobrze się zapowiadający linię telefonów – Galaxy i wypuścił jej pierwszy model, „eskę”. Południowokoreański producent już wtedy „zabłysnął” chęcią zagrania na więcej niż jednym froncie i postanowił zaprojektować własny system operacyjny, którego nazwę już znacie. Generalnie był on luźną wariacją na temat tego co już zostało w smartfonowym świecie pokazane. Łączył w sobie szybkość iOSa z androidowym wyglądem – tak przynajmniej był przedstawiany w wielu recenzjach, które nawet wróżyły badzie świetlaną przyszłość, jako „najświeższemu rozwiązaniu”. Zwiedziony tymi utopijnymi przewidywaniami zamówiłem sobie pierwszy smartfon z tym systemem na pokładzie – Wave’a. Dlaczego?

Skoro system tak dobrze wypadał w pierwszych testach, to pozostawało mi tylko porównać specyfikacje innych telefonów dostępnych na rynku. Stawka była wyrównana, a na dobrą sprawę Galaxy S i iPhone 4 wyróżniały się tylko lepszymi ekranami (4 – calowej „eski” nawet się wtedy trochę obawiałem – „w życiu nie zmieszczę tego monstrum do kieszeni!”). Zadecydowała więc atrakcyjna cena Wave’a, który już po kilku dniach zapukał do moich drzwi…

Pierwsze wrażenie było jak najbardziej pozytywne. Telefon szybko wykonywał podstawowe zadania, nie zawieszał się, dodatkowo aparat robił zdjęcia zadowalającej jakości i nagrywał w HD, a „Asphalt 5” starczał na pierwsze dwa dni zabawy z nowym nabytkiem. Były to jednak miłe złego początki. Po kilku dniach zorientowałem się, że recenzje, które czytałem lub oglądałem były chyba robione po kilku godzinach obcowania z telefonem, gdyż dopiero później pokazuje on swoją prawdziwą, złowieszczą twarz, która sprawia, że określenie „smartfon” jest w jego przypadku użyte nieco na wyrost.

Nieświadomy czyhających na mnie niebezpieczeństw odwiedziłem sklep z aplikacjami serwowany przez Samsunga… i jakbym się cofnął w czasie o 30 lat. Samsung Apps powitał mnie hulającym wiatrem i pustymi półkami niczym polskie sklepy lat 80-tych. Niestety, nie lepiej było z przeglądaniem Internetu. Odwiedzanie każdej witryny, nawet jeżeli otwierała się w trybie mobilnym, było drogą przez mękę - przycinki, doczytywania i wyskakujący znienacka komunikat o braku pamięci, który wrył mi się w pamięć nie gorzej niż windowsowy „Blue Screen of Death”.

Z perspektywy czasu sam nie wiem jak mogłem z tym urządzeniem wytrzymać, aż 2,5 roku, patrząc jak koledzy płynnie przewijają strony internetowe i zagrywają się w „Angry Birds” na swoich smartfonach. Przebrała się jednak w końcu miarka i odłożywszy wymagane fundusze postanowiłem zakupić sobie nowy, wypasiony sprzęt. Nie zastanawiałem się długo, gdyż na oku od dawna miałem Galaxy S 3 – obiektywnie, najlepszy telefon zeszłego roku. Dzień, w który trafił on w moje progi powinienem chyba oznaczyć jakoś specjalnie w kalendarzu i świętować co roku…

Pierwsze wrażenie: „jaki on duży!”; drugie wrażenie: „jaki on duży!” – nie będę Was zanudzał wyliczaniem kolejnych „wrażeń”, gdyż możecie do nich dojść metodą dedukcji. Mimo swoich gabarytów telefon jednak zadziwiająco dobrze nosi się w przeciętnej wielkości kieszeni, a i nawet bez problemu obsługuje się jedną ręką, co stwierdziłem z uśmiechem na ustach. Jego powierzchnia została do prawie do maksimum wykorzystana przez ekran (S4 pokazało, że można to zrobić jeszcze lepiej) o świetnej jakości, nasyceniu kolorów i oczywiście rozdzielczości. Trzeba jednak w tym miejscu przyznać, że 3,3- calowy „ekranik” z Wave’a też dawał radę, dzięki zastosowaniu technologii Super AMOLED.

Dziś, będąc po kilku tygodniach obcowania z S3 i biorąc do ręki swojego pierwszego smartfona odczuwam lekki dyskomfort w użytkowaniu, gdyż moje dłonie po prostu przyzwyczaiły się do trzymania 4,7- calowego „potwora”, a sam Wave wydaje mi się bardziej dziecięcą zabawką niż poważną propozycją dla gadżeto-maniaka. Teraz sam nie wiem jak na tak małym ekranie mogłem cokolwiek komfortowo robić, a nawet oglądać filmy. Powrót do mniejszej wielkości smartfonów wydaje się już dla mnie nieodwołanie zamknięty.

Kolejne chwile użytkowania „mydelniczki”, bo tak okrzyknięty został design zastosowany przez Samsunga w modelu S3, mijały mi w błogiej atmosferze. Internet działał jak bajka, szybciej niż na posiadanym przeze mnie netbooku, WiFi łączyło się bardzo dobrze, ale tak naprawdę dla człowieka pochodzącego z aplikacyjnej pustelni prawdziwym szokiem była wizyta w Google Play. Możecie się ze mnie śmiać, ale z początku nie wiedziałem się za co chwycić doznając oślepienia wielością możliwości. Kilka zainstalowanych na krzyż gier i aplikacji sprawiło, że wskazówki zegara swą szybkością zdawały się zaburzać prawa fizyki.

Lecz tak naprawdę trwały one niewzruszenie, a ich najbardziej podstawowa zasada dała mi wkrótce o sobie znać. W przyrodzie nic nie ginie, ani nic nie powstaje z niczego – tak i baterie, póki co nie są w stanie się same naładować. Komunikat o niewystarczającym poziomie baterii dopadł mnie, gdy chciałem przetestować nagrywanie filmów w FullHD. Popędziłem, więc do kontaktu i podpiąłem smartfona do sieci, co niestety muszę obecnie robić bardzo często i uważam za największą wadę nowej generacji urządzeń. Parafrazując tytuł artykułu mogę więc napisać: „Witaj w świcie codziennego ładowania, Neo”.

Podsumowując moje rozważania mogę napisać, że decyzja o kupnie Samsunga Galaxy S3 była jedną z najlepszych, które podjąłem w ostatnim czasie. Smartfon ten po prostu oferuje multum funkcji, z których istnienia nawet nie zdawałem sobie sprawy nosząc w kieszeni Wave. Co prawda nie wymagał on tak częstego ładowania, ale trzeba szczerze przyznać, że i nie miał za bardzo na co spożytkować zmagazynowanej energii. Chciałbym jeszcze poradzić wszystkim tym, którzy zastanawiają się nad kupnem nowego telefonu, aby jak najmniej skupiali się na specyfikacji technologicznej urządzenia, a skoncentrowali się na możliwościach jego systemu. Teraz jest to zwłaszcza ważne kiedy na rynku oprócz dwóch głównych graczy pojawiają się coraz to nowi producenci, a Microsoft i BlackBerry próbują nas kusić odświeżonymi wersjami swoich OSów.

Samsunga Wave i jemu podobne smartfony mogę z czystym sumieniem polecić tylko osobom zaczynającym swoją przygodę z inteligentnymi telefonami, gdyż nie zostaną przytłoczone multum funkcji, ale także nie będą czuły się ograniczone przez oczywiste wady bady. Jednak nawet i one po pewnym czasie poczują, że chciałyby czegoś więcej, a wtedy jedynym rozwiązaniem będzie pójście w moje ślady i przesiadka na lepszy model. Samsung S3 przez te kilka tygodni pokazał mi, że naprawdę można mieć cały świat w kieszeni (o ile kieszeń jest blisko gniazdka) i zrezygnować niekiedy zrezygnować z korzystania z laptopa, gdyż naprawdę bardzo dużo można zdziałać „dotykiem”.

Myślę, że to nie koniec moich wpisów dotyczących zamiany Wave’a na S3, a w przyszłości możecie się spodziewać kolejnych wpisów zawierających moje przemyślenia, odnośnie tego jak szybko rozwija się rynek smartfonów.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu