Recenzja

Virginia — tajemnicza i niema "nie gra" z filmowym montażem

Kamil Świtalski
Virginia — tajemnicza i niema "nie gra" z filmowym montażem
1

Nie jestem fanem gier, które promuje się powołując na dzieła, które uznawane są powszechnie za wielkie. O Virginii pisze się wszędobylsko w kontekście Miasteczka Twin Peaks — kultowego serialu Dawida Lyncha sprzed ponad dwudziestu lat. Serialu który wciąż ogląda się przyjemnie, a jego baza fanów z każdym rokiem się powiększa. Takie porównania automatycznie zapaliły u mnie w głowie światełko ostrzegawcze. Wszyscy jak jeden mąż jednak zapewniali mnie że warto spróbować, bo Virginia czaruje klimatem, narracją oraz muzyką. No i się skusiłem. I przeszedłem ją trzy razy w ciągu doby, a teraz chciałbym podzielić się kilkoma refleksjami związanymi z debiutancką produkcją Variable State.

Mam okropny problem od czego rozpocząć tę recenzję. Tradycyjnie rozpoczyna się je od fabuły, postaram się więc podążyć znanym szlakiem. Cała historia rozpoczyna się od dnia, w którym to nasza młoda bohaterka zostaje mianowana funkcjonariuszką FBI. Jako pierwsza zostaje nam przydzielona sprawa zaginięcia nastolatka z niewielkiego miasteczka. Nikt nic nie wie, tajemnica goni tajemnicę. Brak doświadczenia robi swoje — ale na szczęście nie musimy działać w pojedynkę. Podczas całej tej bieganiny towarzyszy nam bowiem bogatsza w doświadczenie agentka. Okazuje się jednak, że nasza partnerka nie jest osobą do końca transparentną, a wręcz przeciwnie. Należy do grona osób, od których bije tajemnicza aura, a po nitce dochodzimy do kłębka, który… a może inaczej — do którego dojść będziecie musieli w pojedynkę, bowiem zepsucie komukolwiek zabawy już na takim etapie to prawdziwa zbrodnia. I nie chodzi tutaj nawet o to, czego tak bardzo w ostatnich latach obawia się świat: spoilery. Bo te mogą okazać się w przypadku Virginii dość problematyczne. Nie chcę wam psuć zabawy, kierując was na jedną ze ścieżek interpretacyjnych. Bowiem to w jaki sposób zbudowana jest gra (a może jednak nie gra?), jest jednym z jej najsilniejszych atutów.

Twórcy tej produkcji, ekipa z Variable State, postanowiła bowiem poeksperymentować z konwencją. I swój tytuł podali w formie, którą dotychczas znamy głównie z filmów. Przede wszystkim gra jest niemą — nie uświadczymy tam żadnego dialogu. Wszystkie wydarzenia obserwujemy oczami głównej bohaterki, nie zamienimy jednak z nikim nawet jednego słowa. Jest kilka rzeczy których możemy się doczytać w aktach sprawy, albo agencyjnym komputerze. I pisząc kilka, właśnie to mam na myśli — bowiem w wielu sytuacjach nie mamy nawet za dużo czasu, by wczytać się w to, co jest tam napisane. I tutaj wysuwa się kolejny zabieg, który wykorzystali twórcy: filmowy montaż. Cięcia, szybkie przejścia między scenami. Widzimy tyle, ile nam pozwolą. W przypadku gier wideo gdzie, nomen omen, gracz musi mieć odrobinę swobody, by nie nazwać tego po prostu animacją, to bardzo trudna sztuka. Virginia jest bowiem historią liniową, w której chadzamy, czasami nawet zbieramy przedmioty, jednak w dużej mierze rola osoby z kontrolerem w dłoni sprowadza się do obserwacji tego, co dzieje się na ekranie. Twórcy starannie zaprojektowali grę, dając nam tyle swobody, ile w ich opinii powinni. I ani odrobiny więcej. To forma która, przynajmniej mnie, na początku zdezorientowała, a nawet chwilami drażniła, bo chciałem więcej, jeszcze tylko kilka sekund...

Wróćmy jeszcze na chwilę do wspomnianej kwestii montażu i tego, w jaki sposób obserwujemy wydarzenia w grze. Pierwsze minuty są dość tajemnicze. Autorzy drażnią się z nami, bawiąc się chronologią, ale także nie boją się pójść o krok dalej. I oprócz wydarzeń „tu i teraz”, sięgają również do głowy bohaterki i pozwalają nam brać czynny udział w jej snach. Przypominam raz jeszcze, że wszystko to odbywa się bez słowa — dlatego też sami musimy poskładać obserwowane strzępki w całość, przy okazji pobawić się interpretatorów. Widząc motywy i środki z których skorzystało Variable State mogę z całą pewnością stwierdzić, że miłośnicy Miasteczka Twin Peaks którzy sięgną po grę zachęceni porównaniami, powinni tam poczuć się jak w domu.

Pisząc o Virginii nie sposób też nie wspomnieć choćby słowa o jej oprawie. Wizualnie tytuł prezentuje się bardzo dobrze. Twórcy skorzystali z bardzo fajnie prezentującego się zarówno na mniejszych jak i większych ekranach animowanego stylu. Lokacje są różnorodne, kiedy potrzeba owiane tajemnicą, a kiedy mamy poczuć się bezpiecznie — jest jak w domu. Tym amerykańskim z początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, który większość z nas zna z filmów, seriali i opowieści. Niestety jednak — ogrywana przeze mnie wersja dla PlayStation 4 nie działa idealnie. Podczas moich kilku przepraw zdarzyło mi się wielokrotnie trafić na momenty, w których to liczba klatek wyświetlanych na ekranie momentalnie spadła… Tym jednak co wybija się na pierwszy plan i przyćmiewa wspomniane niedociągnięcia jest muzyka. Fenomenalna. Taka, która pcha nas do przodu i w dużej mierze buduje napięcie i klimat. Idealna, po prostu w punkt! Cała ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Prague Philharmonic Orchestra to prawdziwy majstersztyk i mam nadzieję, że przy najbliższych nagrodach zostanie słusznie nagrodzona. O jej wydaniu w formie płyty czy udostępnieniu w najpopularniejszych serwisach streamingowych nawet nie wspomnę, już nie mogę się doczekać!

Największy problem jaki mam z Virginią, to właśnie nazywanie jej grą. Tak, przeczytałem sporo lektur na ten temat. Znam wszystkie wytyczne, wiem o istnieniu kategorii tzw. „nie gier”. Skąd zatem mój problem? Nasze wszystkie aktywności w Virginii sprowadzają się do zmierzania przed siebie i wciskania X. I to dla wielu może być zdecydowanie za mało. Przez ograniczone pole do manewru i jedną, zaplanowaną z góry, ścieżkę bliżej jej jednak do filmu z niewielką liczbą interakcji. Wszyscy jednak którzy lubią pogoń za trofeami i „znajdźkami” w grach będą mieli co robić. Choć wiele z tamtejszych osiągnięć zaprojektowana jest dość podstępnie, nie dając nam żadnych wskazówek. Jednym z pierwszych przykładów jest wymóg… spojrzenia się na mijany podczas samochodowej przejażdżki znak. Co już powinno dać obraz tego, jak dziwne będą wymagania, które stawiają przed nami autorzy zabawy jeżeli zależy nam na komplecie pucharków.

Virginia niewątpliwie jest tytułem, który zostanie ze mną na dłużej. To nie jest jedna z tych gier, którą się kończy i po chwili, bez cienia refleksji, chwyta za kolejną. Opowieść w debiutanckiej grze Variable State składa się z małych rzeczy. Jak na niemą historię, wiele jej scen krzyczy naprawdę głośno. To nie jest produkcja, przez którą biegniemy — zresztą jeżeli zależy Wam na pełnym zestawie trofeów, to mimowolnie będziecie zmuszeni skończyć ją dwukrotnie. Nie bez powodu. Jednocześnie nie potrafiłbym z czystym sercem polecić jej każdemu, bo… po prostu, to nie jest rzecz dla wszystkich. To jedna z gier-nie-gier, która próbuje zrobić coś nowego w kwestii narracji. To chwytająca miejscami za serce opowieść, która przypadnie do gustu wszystkim którzy lubią obserwować i spojrzeć na takie zabawy z nutką dociekliwości. I to oni będą bawić się przy niej najlepiej. Cała reszta? Może spróbować (w wersji dla PC dostępne jest nawet krótkie demo), ale nie wróżę wielkiej sympatii.

Produkcja dostępna jest na komputery z systemem Microsoft Windows oraz Mac OS, a także konsole PlayStation 4 (testowana) oraz Xbox One.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu