Europa

Internet na dobre zmieni swoje oblicze. Co oznacza nowe prawo unijne?

Albert Lewandowski
Internet na dobre zmieni swoje oblicze. Co oznacza nowe prawo unijne?
28

Ustawa o prawach autorskich i jednolitym rynku cyfrowym wzbudzała od samego początku mnóstwo kontrowersji. Określano ją mianem drugiego ACTA i niestety doszło dzisiaj do przyjęcia tej dyrektywy przez Komisję Prawną Unii Europejskiej, co oznacza, że prawie na pewno wkrótce będzie musiała wejść w życie. Jakie zagrożenia ze sobą niesie?

Internet pod kontrolą

Większość członków Komisji Prawnej Parlamentu Europejskiego JURI zagłosowała za przyjęciem poprawek zaproponowanymi przez posła sprawozdawcę, Axela Vossa. Z kompletnym tekstem dyrektywy w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym możecie zapoznać się tutaj.

O co jednak głównie chodzi? W założeniu nowe przepisy mają chronić twórców treści, dając im większe prawa, oraz przeciwdziałającym plagiatom i bezprawnej kradzieży treści, a także pozwolić na wykorzystywanie swoistego podatku od linków. Brzmi cudownie, jednak wystarczy się temu bliżej przyjrzeć, aby zrozumieć, jakie konsekwencje to za sobą niesie.

Geneza całej sprawy sięga 2012 roku. Kojarzycie ACTA oraz wszystkie protesty przeciwko niej? Szczęśliwie doszło do jej upadku oraz pozwoliło zainteresować sporo osób tematem prawa na poziomie międzynarodowym. Było to prawdziwe przebudzenie społeczeństwa. W kolejnych miesiącach Unia Europejska obiecywała wsłuchiwanie się w głos obywateli oraz wyniesienie cennego doświadczenia z ostatnich dyskusji. Obiecano także dostosowanie praw autorskich do epoki cyfrowej. W krótkiej notce z końcówki 2012 roku wspomniano o przygotowywanych zmianach w zakresie wyjątków, jednak wówczas odczytywano to jako liberalizację, a nie zaostrzanie.

W 2015 roku Parlament Europejski pracował nad rezolucją, dającą pierwsze właściwe podstawy. Wówczas projekt przygotowała Julia Reda, europosłanka Partii Piratów, jednak w czasie prac nad nim zaczęły pojawiać się pierwsze niebezpieczne pomysły dotyczące płacenia za udostępnianie linków. W 2016 Komisja Europejska zaproponowała podatek od linków oraz antypirackie filtry.

Podatek od linków – zaskakujący pomysł

W teorii ma pozwolić zarabiać wydawcom na udostępnianiu przez innych fragmentów tekstu, linków i tym podobnych. Tu wyszukiwarki oraz agregatory miałyby płacić za dostęp do treści i odprowadzać opłaty do organizacji typu ZAiKS. Cóż, podobny pomysł nie sprawdził się w Niemczech oraz Hiszpanii. Kto najwięcej stracił? Wydawcy, do których to zaglądało finalnie o wiele mniej użytkowników, ponieważ wyszukiwarki nie mogły udostępniać nagłówków do nich.

Na otarcie łez pozostaje dodać, że nadchodzące dyrektywy nie ograniczają niekomercyjnego wykorzystywania publikacji prasowych, ani też zwykłego linkowania. Do tego wzmocniono dozwolony użytek edukacyjny. Szkoda tylko, że państwa członkowskie mogą zrezygnować z dozwolonego użytku i zastąpić go modelem licencyjnym. W praktyce daje to ogromne pole do manewru.

Anty Google

Platformy internetowe będą musiały również monitować treści zamieszczane przez użytkowników i blokować dostęp do tych, naruszających prawa autorskie. To finalnie doprowadzi do jeszcze większej centralizacji internetu oraz ograniczy wymiernie wolność wypowiedzi. Tak antyliberalne prawa zdecydowanie nikomu się nie przysłuży.

W przypadku eksploracji tekstów i danych kraje członkowskie Unii Europejskiej muszą wprowadzić dozwolony użytek na rzecz TDM, z którego skorzystać będą mogły wyłącznie instytucje naukowe. Należy wyłączyć z tego cały sektor biznesowy, więc najwyraźniej Europe chce wygonić ze swoje terytorium wszystkich zajmujących się rozwojem sztucznej inteligencji oraz analityką Big Data. Niektóre decyzje unijne są trudne do zrozumienia.

Cenzurowanie treści, czyli ktoś nie rozumie internetu

Teraz te wszystkie platformy, pokroju Facebooka czy Youtube, muszą odpowiadać za wszystkie wyświetlane treści. Przestają być tylko pośrednikami i spada na nich obowiązek dokładnego kontrolowania tego, co jest przesyłane. Ta wolność zdecydowanie nikomu nie szkodziła. W sytuacjach plagiatu zgłaszano to do administratora i sprawa była skutecznie załatwiona, tymczasem teraz wszystko będzie dokładnie sprawdzane przez algorytmy. Cóż, z pewnością nie będą one doskonałe i prawdopodobne będą sytuacje uznania coś za łamiącego prawa autorskie, ale w praktyce tego nie robiącego. Serwisy będą badać treści i w odpowiednich sytuacjach je usuwać.

Na pewno żadna firma nie będzie chciała ryzykować problemów prawnych i najpewniej dojdzie do nadmiernej wrażliwości przy ocenie prac. Nowe dyrektywy uderzą nawet w programistów. Szczególnie chodzi tu o oprogramowaniu dostępnym open-sourcowo. W praktyce filtry antypirackie mogą rozpoznawać je jako kopię czegoś innego i blokować. Zautomatyzowany proces zdecydowanie nie będzie należał do najbardziej sprawiedliwych, ale po zablokowaniu z pewnością sobie z nim nie podyskutujesz.

Cicha walka

Naturalnie nie wszyscy politycy Unii są za wprowadzaniem takich dyrektyw. Widać jednak znaczne poparcie w strukturach Unii Europejskiej, co przybliża tylko urzeczywistnienie się wszystkich przepisów.

Dla mnie najzabawniejszym argumentem zwolenników nowego prawa, tj. wydawców, jest ograniczenie w ten sposób powstawania fake newsów. Zauważmy jednak, że linkowanie do prawdziwego, uznanego źródła może wiązać się z problemami prawnymi, więc czyż wymyślanie własnych niestworzonych wiadomości nie będzie prostsze?

W przypadku nowych dyrektyw mówimy przede wszystkim o kontrowersjach wokół artykułu 11 o zakazie udostępniania skrótów treści oraz artykułu 13, odnoszący się do filtrowania antypirackiego.

Piękne założenia, kiepskie wykonanie

Z jednej strony już teraz otrzymujemy filtrowane treści, dostosowane pod nas i wyświetlane tak, aby wydawcy mogli na nas zarobić. Z drugiej jednak mamy swobodę linkowania i nie jesteśmy ofiarami zbyt czułego usuwania treści z uwagi na domniemane naruszenie praw autorskich. Rozumiem intencje polityków oraz innych osób popierających nowe dyrektywy. Powinniśmy jednak skupić się na tym, jak bardzo odmieni to oblicze internetu i bynajmniej nie na lepsze. Teraz przydałyby się podobne protesty, jak miało to miejsce w trakcie dyskutowania nad ACTA. Obawiam się tylko, że tym razem niewiele z tego wyniknie i będziemy musieli oswoić się z nowymi, nieprzyjaznymi zasadami. Jestem ciekaw, kiedy sami wydawcy będą myśleć nad tym, jak wrócić do wcześniejszych przepisów.

źródło: Centrum Cyfrowe, Niebezpiecznik

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu