Off topic

Tomasz W. Kariera internetowego zboczeńca (część II)

Marcin M. Drews
Tomasz W. Kariera internetowego zboczeńca (część II)
12

Internetowi oszuści polują na naiwnych. W jaki sposób? Całkowicie legalnie, poprzez portale z ofertami pracy. Wszystko wskazuje na to, że jeden ze słynniejszych sieciowych zboczeńców, Tomasz W., właściciel kilku szemranych firm istniejących tylko wirtualnie, powrócił, by szukać kolejnych ofiar. Wszy...

Internetowi oszuści polują na naiwnych. W jaki sposób? Całkowicie legalnie, poprzez portale z ofertami pracy. Wszystko wskazuje na to, że jeden ze słynniejszych sieciowych zboczeńców, Tomasz W., właściciel kilku szemranych firm istniejących tylko wirtualnie, powrócił, by szukać kolejnych ofiar. Wszystkich naiwnych próbuje wykorzystać finansowo lub... seksualnie!

Część pierwsza tutaj.

Po co ta szopka? Dwie odpowiedzi z molestowaniem w tle

Co Tomasz W. chciał ugrać na tak topornie skonstruowanym oszustwie? Odpowiedź jest prosta, choć ma iście hollywoodzki sznyt - kasę i seks. Zacznijmy od tego drugiego, bo wątek ten jest chyba najsmutniejszy w całej historii.

Oddaję głos Pani Matyldzie, jednej z poszkodowanych: "umówiłam się z tym człowiekiem na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy. Po długich pseudobadaniach psychologicznych ostatnim ich etapem było "pokazanie xxx" ) i od tego zależało dostanie stanowiska. Okazuje się, że prawdopodobnie nawet stanowisko było fikcją; po wizycie na kilku forach internetowych okazało się, że ten "redaktor naczelny" jest niewypłacalny. Wykorzystuje ludzi i nie wypłaca im pieniędzy. Sprawa zostanie zgłoszona na policję, a Państwu odradzam jakikolwiek kontakt z tym zboczeńcem".

Ciekawy jest też wpis na jednym z forów dotyczących rozmów kwalifikacyjnych:

Mam nadzieję, że facet już siedzi w pierdlu. Kawał [usunięte przez administratora]. Bezczelny typ, zboczeniec i [usunięte przez administratora] i tacy chodzą po ulicach! Jak tylko usłyszycie o (...) panu [usunięte przez administratora], uciekajcie lub przychodźcie na spotkanie od razu z jakimś gliniarzem!

Niestety, to nie jedyne tego typu relacje ze spotkań z Tomaszem W. Niejaka Estel napisała:

Mnie ten ch... zaproponował pracę za pokazanie cytuję: ..."[usunięte przez admina słowo niecenzuralne]". Też miałam być jego "prawą" ręką. Jestem ciekawa, jak prawą miałabym być. Na całe szczęście po takim tekście, wiedziałam że coś się święci w tej jego firmie i po tym, co mi powiedział, odpowiedziałam, że chyba mu się we łbie poprzewracało i dałam spokój.

Swoje trzy grosze dorzuca osoba o nicku molestowana:

Uwaga na tego człowieka i na tę pożal się boże firemkę. Facet jest niestabilny psychicznie, zakłamany! [usunięte przez administratora]. Na dodatek zboczeniec. NIECH KAŻDA OSOBA UWAŻA NA TEGO TYPA, ZWŁASZCZA KOBIETY!

Kolejna, tym razem anonimowa ofiara tak opisuje swoje spotkanie z niedoszłym pracodawcą: "Na samym początku przeżyłam szok, kiedy nieznajomy mężczyzna (Pan Tomasz) chciał przeprowadzić ze mną rozmowę w samochodzie. Byłam na dziesiątkach rozmów w sprawie pracy i jeszcze nigdy tak ekstremalnej sytuacji nie miałam, tym bardziej szokujące, jeśli chodzi o (podobno) dobrze presperującą firmę".

Relacje te nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do motywów, jakie kierowały Tomaszem W. Niech podsumowaniem erotycznego wątku sprawy będzie następujący apel anonimowej internautki: "Ludzie, uciekajcie od tego gościa, facet nie ma grosza przy duszy, nie ma gazety, bladego pojęcia o czymkolwiek. Mitoman, erotoman i wiele wiele innych określeń na tego gościa można napisać. WEŹCIE SOBIE BARDZO DO SERCA, O CZYM TUTAJ PISZEMY!"

W tym miejscu warto jednak zapytać, dlaczego w takim razie Tomasz W. rekrutował również mężczyzn i to nie osobiście, a przez asystentkę? Oto drugi wątek sprawy, który dla uproszczenia nazywam finansowym. Zwracam jednak uwagę, że dzielić się w tym momencie będę jedynie swoimi przypuszczeniami, bowiem w obliczu braku dowodów muszę kierować się jedynie dedukcją. Wróćmy na chwilę do tematu trefnego tygodnika.

Kiedy zaproponowano mi objęcie stołka kierowniczego, Pan Tomasz z marszu telefonicznie zaproponował mi natychmiastowe podpisanie umowy, przy czym spieszyło mu się tak okrutnie, że nawet nie uzgodnił ze mną stawki. Ta ostatnia kwestia jest jasna - skoro był niewypłacalny, w praktyce mógł zaproponować gruszki na wierzbie. W tym wszystkim jednak zastanawiający jest ów pośpiech.

Sytuację zdaje się tłumaczyć sam oszust, który oznajmił wszak, że pobrał już pieniądze od klientów. Ponieważ pierwszy numer nie miał tak zwanych mutacji regionalnych czy lokalnych, możemy zakładać, że każdy reklamodawca zapłacił według stawek za ogłoszenia ogólnopolskie. Wedle cennika gazety, który opublikowałem w poprzedniej części artykułu, domniemywać można, że Tomasz W. zainkasował około 75 tysięcy złotych netto. Całkiem nieźle, jak na fikcyjną gazetę, która nigdy się nie ukazała.

Jeśli faktycznie ogłoszeniodawcy zapłacili z góry, Tomaszowi W. palił się grunt pod nogami, bowiem gazeta wedle opisu miała wyjść na początku grudnia 2010 r. (wersja w pdf datowana była na 5.12.2010 r., a zawarty w środku program TV podawał pozycje od 3 do 7.12.2010 r.), tymczasem styczeń 2011 r. był już za pasem, więc można było się spodziewać odzewu ze strony osób i firm, które kupiły reklamę. Cóż począć w takim przypadku?

Znaleźć figuranta, który podpisze dokumenty o odpowiedzialności finansowej, i ulotnić się z kasą. I tu mała dygresja - osobiście znam człowieka, który połakomił się na propozycję kierowniczego stanowiska w pewnej spółce i gdy tylko podpisał stosowne dokumenty, prawdziwi decydenci zniknęli z pieniędzmi, a naiwny nieszczęśnik wylądował za kratkami. Parę lat temu wyszedł na wolność - bez zębów, za to z, kolokwialnie mówiąc, sznytami i dziarami.

Podejrzewam, że w przypadku Tomasza W. chodzić mogło o podobny przekręt, ale ponownie zaznaczam - to tylko teoria. Jak było w praktyce, mogłaby zweryfikować policja, jednak... najprawdopodobniej nie jest tym przypadkiem zainteresowana (sic!). W każdym razie nie podpisałem umowy i z tego, co mi wiadomo, nikt inny również nie dał się nabrać. Być może dlatego krótko potem Tomasz W. zniknął, podobnie jak jego wirtualna firma i jej strona www. Niewykluczone też, że jego firmy służyły praniu brudnych pieniędzy...

Czy Tomasz W. był poszukiwanym przestępcą?

Przez okres około czterech miesięcy prowadziłem dziennikarskie śledztwo w sprawie i korespondowałem z ofiarami oszusta. Od jednego z rozmówców otrzymałem szokujące wręcz, choć niepotwierdzone doniesienie. Otóż Tomasz W. miał być tak naprawdę Wiesławem B. - 54-letnim wówczas przestępcą, poszukiwanym pięcioma listami gończymi!

12 marca 2011 r. policjant służb kryminalnych częstochowskiej policji jechał nieoznakowanym radiowozem przez miasto. W pewnym momencie rozpoznał Wiesława B. jadącego autem renault laguna. Policjant zgłosił ten fakt w centrali i podjął próbę zatrzymania podejrzanego. Dodajmy, bezskuteczną. Wiesław B. docisnął pedał gazu i zaczął uciekać. W pewnym momencie porzucił samochód i ruszył piechotą. Gdy w końcu zbliżyło się do niego dwóch funkcjonariuszy, ścigany ruszył w ich stronę z gazem w jednym ręku i nożem w drugim. Dopiero gdy policjanci oddali kilka strzałów ostrzegawczych, mężczyzna poddał się.

Wiesław B. Został zatrzymany. Jak się okazało był h. Mężczyzna usłyszy zarzuty czynnej napaści na policjantów, za co grozi mu do 10 pozbawienia wolności. (źródło)

Czy Tomasz W. to Wiesław B.? Nie wiem. Tak sugeruje mój informator. I są tu pewne zbieżności. Tomasza W. oceniłem po głosie na wiek 50+. Wiesław B. miał 54 lata. Obaj są oszustami finansowymi. Wedle doniesień dostępnych w sieci obaj też poruszali się samochodem marki renault laguna i działali w tym samym rejonie geograficznym.

W ostatni roboczy dzień przed świętami wielkanocnymi 2011 r. zdecydowałem się zadzwonić na policję i przekazać wszystkie zebrane przeze mnie informacje, które być może dotyczyły mężczyzny ściganego pięcioma listami gończymi. Jakież było moje zdziwienie, gdy w odpowiedzi usłyszałem, że nikogo już w pracy nie ma, że są święta i żebym zadzwonił w przyszłym tygodniu. Mój rozmówca nie był też zainteresowany ani moim nazwiskiem, ani numerem telefonu. Jak pragnę zakwitnąć, był to ostatni raz w moim życiu, kiedy wykazałem się obywatelską postawą. Powiem wprost - chromolę to.

Matrix reaktywacja, czyli historia się powtarza

Mijają cztery lata i nagle pojawia się ktoś o identycznym modus operandi. Tomasz W.? Naśladowca? Jeśli tak, to niezwykle dokładny, w co jednak trudno uwierzyć, chyba, że mamy do czynienia z szajką stojącą za oboma przypadkami. Oczywiście może to być też kosmicznie wyjątkowy zbieg okoliczności, ale...

Mniej więcej w połowie zeszłego roku na darmowych portalach z ogłoszeniami pojawiają się bardzo podobnie skonstruowane oferty. Ktoś szuka redaktora, który poprowadzi ogólnopolskie czasopismo. Podany mail jest darmowy, a telefon to numer prepaidowy. Do tego co jakiś czas autor zmienia miejsca publikacji i geograficzny zasięg ogłoszeń - dla przykładu anons dla Wrocławia i okolic pojawił się ledwie kilka dni temu, gdy tymczasem pół roku temu kierowany był do Małopolan. Oczywiście brak adresu www, a podana nazwa gazety nie figuruje w żadnym spisie. Brzmi znajomo, prawda?

Wczorajszy wieczór poświęciłem więc na drobiazgową analizę przypadku. Oto, co odkryłem.

Trop wiedzie w ten sam region, do miasta oddalonego o 70 kilometrów od miejsca, gdzie Tomasz W. "prowadził" swoje firmy. Podobieństwa zaskakują.

Otóż ponownie mamy do czynienia ze spółkami działającymi w... mieszkaniu prywatnym na terenie starej, zniszczonej kamienicy. Ponownie spółki nie mają stron www ani sensownych danych kontaktowych, choć świadczą poważne usługi - jedna ma być agencją informacyjną, a druga sprzedawcą metali i rud!

W jednym z mieszkań tej kamienicy ma się mieścić firma hurtowo handlująca metalami, agencja informacyjna organizująca targi oraz redakcja ogólnopolskiego czasopisma, o którym nikt nie słyszał... (foto: google)

Ponownie też właściciel tych firm poszukuje ludzi do szokująco wręcz rozbieżnych celów - poza redaktorem bowiem rekrutował również... człowieka do prac ogrodniczych oraz (jako sprzedawca metali!) pracowników do układania kostek brukowych na autostradzie! Wszystko to brzmi absurdalnie i bardzo przypomina casus Tomasza W.

Właściciel (również przeszło 50-letni) nieopatrznie podał w jednym ze styczniowych ogłoszeń swoje imię i nazwisko. Anons szybko został oznaczony jako nieaktualny i usunięty. Internet jednak nie zapomina i naprawdę ciężko w nim zacierać własne ślady. Właśnie to nazwisko pozwoliło mi namierzyć wspomniane spółki.

Dokładniejsze informacje na temat obu firm uzyskałbym, wykupując płatne dane, jednak nie stać mnie w takie inwestowanie, tym bardziej, że każdy internetowy rejestr mówi co innego. Agencja informacyjna opisana jest gdzie indziej jako organizacja targów, a handel metalami jako sprzedaż niewyspecjalizowana (cokolwiek to znaczy). Sprawą zająć się powinna policja, która może uzyskać dostęp do poufnych danych i zweryfikować, czy mamy tu do czynienia z takim samym jak w przypadku Tomasza W. przekrętem, czy też jakimś wręcz niewiarygodnym zbiegiem okoliczności (w co osobiście wątpię).

Ku przestrodze

Oszustwa Tomasza W. nie są jakimś wyjątkiem. Na podobne przekręty możecie się natknąć w sieci co dnia. Zastanawiam się jednak, gdzie w tym wszystkim jest policja. Kiedy 10 lat temu wystawiłem kontrahentowi na Allegro komentarz negatywny, bo sprzedał mi zepsuty telefon, policja namierzyła mnie i byłem dwukrotnie w godzinach pracy ciągany w charakterze świadka na przesłuchania, które policjant z niezmąconym spokojem wystukiwał jednym palcem na maszynie do pisania.

Jeśli więc organy ścigania dobierają się do portek nastoletniej drobnicy sprzedającej lewe aparaty, to gdzie jest - ja się pytam - interwencja w sprawie tak wyraźnych oszustw, do których dochodzi jeszcze zarzut molestowania???

Za każdym razem, gdy szukacie pracy w sieci, zwracajcie baczną uwagę na to, kto zamieszcza ogłoszenie oraz na ile jest weryfikowalny i wypłacalny. W tym przypadku google zawsze jest Waszym przyjacielem. Jeśli sami tego nie sprawdzicie, nikt tego za Was nie zrobi, a na pomoc ze strony władzy raczej nie liczcie. Policja, jak zapewne wiecie, ma inne, poważniejsze rzeczy na głowie...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu