Gry

Titanfall – recenzja

Paweł Kozierkiewicz
Titanfall – recenzja
0

Gatunek sieciowych strzelanek jest od dłuższego czasu w marazmie. Wciąż te same koncepcje, sprawdzone rozwiązania, oklepane schematy. Nie twierdzę, że kompletnie brakuje świeżości – na rynku można znaleźć trochę oryginalności, jednak gry serwowane szerokiej publiczności idealnie wpisują się w tezę i...

Gatunek sieciowych strzelanek jest od dłuższego czasu w marazmie. Wciąż te same koncepcje, sprawdzone rozwiązania, oklepane schematy. Nie twierdzę, że kompletnie brakuje świeżości – na rynku można znaleźć trochę oryginalności, jednak gry serwowane szerokiej publiczności idealnie wpisują się w tezę inżyniera Mamonia o tym, że lubimy utwory, które już kiedyś słyszeliśmy.

Na przekór standardowym współczesnym FPSom idzie produkcja Respawn Entertainment, która prezentuje nam zabawę bliższą starym, dobrym czasom Quake'a oraz oferuje „dwuwymiarowość” zabawy. Połączenie dynamicznej akcji oraz wielkich robotów zawsze się sprawdza. O ile jest zrobione dobrze.

Już po kilku dniach spędzonych z wersją beta byłem pełny pozytywnych doznań. Jak zresztą pisałem w pierwszych wrażeniach z Titanfalla, w chwili ogłoszenia gra nie przyciągnęła nadmiernie mojej uwagi. Zainteresowałem się „opadem tytanów” dopiero przed wersją beta, która zaskoczyła mnie całkowicie. To był w pewnym stopniu powrót do czasów, kiedy shootery były grami zręcznościowymi, pełnymi dynamiki i niespotykanej ostatnio intensywności. Po zabawie z betą byłem pewien. Chcę grać w Titanfalla.

Przejdźmy zatem do skrótowego opisu kampanii multiplayer, której... mogłoby nie być. Historia nie jest w żaden sposób porywająca i w sumie szybko tracimy nią zainteresowanie. Ot dwie strony widzące konflikt ze swojej perspektywy. Coś tam się dzieje, ktoś wyzywa kogoś, pojawiają się stare zadry, jest też obowiązkowe poświęcenie. Ukończenie kampanii obiema stronami daje nam pojęcie o powodach walki, ale szczerze mówiąc chyba mało kogo to interesuje. Tym bardziej, że nie mamy jakiegokolwiek wpływu na jej rozwój.

Tło fabularne przesuwa się gdzieś w głębi naszych działań. Toczymy walki nie z komputerowym przeciwnikiem, a żywymi graczami, którzy aktualnie robią zadania poświęcone”drugiej stronie barykady”. Z jednej strony to fajne, ponieważ zawsze rozgrywka jest lepsza z innymi ludźmi a nie z SI. Z drugiej strony jednak to czy wygramy, czy przegramy i tak posuwa akcję do przodu w wyreżyserowanym kierunku. Możemy wygrać, możemy przegrać, i tak kolejna misja będzie miała te same warunki. Gdyby wprowadzić choćby pewne urozmaicenie i motywację. Jeśli zwyciężymy, to w kolejnym meczu otrzymujemy jakieś premie. Cokolwiek, co motywowałoby do większego wysiłku. Nie, jak widać uznano to za niepotrzebną komplikację. A szkoda. Kampanię warto jedynie ukończyć po to, aby otrzymać dostęp do dwóch nieaktywnych tytanów. No i nabić sobie kilka poziomów doświadczenia.

Najważniejsza jest jednak późniejsza zabawa w sieci. Twórcy nie wykazali się nadmierną inwencją jeśli chodzi o tryby. Jest klasyczny deathmatch, dominacja, capture the flag i walka na tytany. Im dłużej się nad tym zastanawiam tym bardziej dochodzę do wniosku, że dodatkowe rodzaje multiplayera nie są potrzebne. Wystarczy sprawdzić jaką popularnością cieszą się wymyślne tryby z najnowszego Call of Duty. Podpowiem, że mierną. Po co więc marnować energię na coś, co i tak nie będzie eksploatowane?

Mnie, jako gracza pecetowego, irytuje jeszcze mechanizm matchmakingu. Osobiście nigdy nie byłem zwolennikiem tego rozwiązania. Zawsze lubiłem dobrać sobie parametry zabawy – choćby rodzaj mapy. Tutaj nie dano mi tej przyjemności. Nie zauważyłem też tego, aby gra dobierała nam przeciwników zgodnie z naszym poziomem doświadczenia. Niejednokrotnie wśród oponentów miałem graczy, którzy przewyższali mnie zaawansowaniem kilkukrotnie.

Pomarudziłem, ponarzekałem, przejdę teraz do znacznie milszych aspektów Titanfalla. Produkcja Respawn Entertainment to powrót do bardziej zręcznościowego grania. Mecze są krótkie, trwają circa 10 minut. Mapy są niezbyt duże, skondensowane, ale oferują mnóstwo możliwości działania. Mnogość przejść, tuneli, przesmyków, kanałów pozwala mocno kombinować. Jeśli dodamy do tego zdolności ekwilibrystyczne pilotów, którzy wyposażeni w plecaki rakietowe są w stanie biegać po ścianach, wykonywać dalekie skoki, wskakiwać na dachy budynków, to otrzymujemy szeroki wachlarz taktyk do obrania.

Szybko uświadamiamy sobie, że grając w Titanfalla musimy wyzbyć się nawyków, jakie przez lata ugruntowały w nas Call of Duty i Battlefieldy. Trzeba myśleć i działać nie tylko horyzontalnie, ale i wertykalnie. No i mieć oczy dookoła głowy. Dzięki tak dużej swobodzie ruchu atak może przyjść z każdej strony i nigdzie nie możemy czuć się bezpiecznie. Niejednokrotnie traciłem żywot w chwili, kiedy przystanąłem na chwili gdzieś na wysoko położonym punkcie. Myślałem, że jestem bezpieczny. Błąd. Zamaskowany pilot dopadł mnie w momencie lekkiej utraty skupienia.

Tempo leciutko zwalnia tylko wtedy, kiedy zamieniamy zręczność na siłę ognia – ściągamy z orbity tytana. Wtedy zabawa staje się trochę bardziej taktyczna. Mimo, że zasiadamy za sterami kilkunastometrowej machiny, nie możemy czuć się panami sytuacji. Dysponujemy co prawda przepotężną siłą ognia, jednak każdy tytan może zamienić się w kupę żelastwa dosłownie w kilka chwil. Wystarczy, że wpadniemy nieopatrznie na dwa inne roboty, albo nie namierzymy pilota z ciężkim sprzętem na czas. Dlatego też warto wypracować sobie dobrą taktykę. Najłatwiej jest, kiedy nasi współtowarzysze także mają własne tytany. Taka ekipa jest ciężka do zatrzymania. Kiedy jednak działamy samotnie, powinniśmy unikać nadmiaru bezpośrednich starć. Trzymamy oponentów maksymalnie na dystans nie zapominamy o rozstawieniu defensywy w postaci tarcz i próbujemy walki manewrowej tak, aby trafiać jak najczęściej w czułe punkty maszyny. Osobiście mam jednak w sobie trochę z berserkera. Dlatego też mój tytan ma zainstalowaną niespodziankę na pożegnanie. Kiedy widzę, że nie mam szans na przetrwanie, „przytulam się” do przeciwnika i po katapultowaniu się tytan zalicza małą eksplozję nuklearną. Iluż to pilotów pociągnąłem w ten sposób za sobą...

Grając pilotem nie jesteśmy bezbronni w walce z kroczącą kupą żelastwa. Po pierwsze każdy gracz dysponuje ciężkim sprzętem na tytany. Może to być wyrzutnia rakiet kierowanych, albo szybkostrzelne działko. Atutem jest szybkość i zręczność. Ustrzelenie pilota w ruchu z tytana to nie najprostsze zadanie. Co więksi ryzykanci uskuteczniają jeszcze tzw. Rodeo. Wskakują na pancerz robota i z normalnego karabinu atakują jego czuły punkt. Wtedy siedzący we wnętrzu pilot może jedynie wysiąść i ubić taką „irytującą muchę” lub potraktować ją swoistymi elektrowstrząsami.

Dobre kilkanaście godzin zabawy w Titanfallu przekonało mnie, że twórcom udało się bardzo dobrze zbalansować swój tytuł. Nie ma sytuacji, w której jesteśmy kompletnie bezbronni, albo też całkowicie dominujemy pole walki. Sam fakt pojawienia się tytanów na mapie nie przesądza jeszcze o niczym.

Równie dobrze pomyślany został, nieodzowny w tych czasach, system osiągnięć. Te otrzymujemy za zdecydowaną większość podejmowanych działań: za przebiegnięty dystans, liczbę powalonych przeciwników SI i pilotów, zniszczonych tytanów itd. itd. Zasadniczo po każdej rozgrywce coś ugrywamy, co motywuje do dalszej zabawy.

Titanfall to naprawdę świetna produkcja. Przemyślana i dopieszczona koncepcyjnie. Wpuszcza ona też trochę świeżego powietrza do gatunku pierwszoosobowych strzelanek. Choć brak tutaj totalnej innowacji, położenie nacisku na bardziej zręcznościową stronę oraz dorzucenie wielkich robotów, które wymagają innego podejścia do taktyki powoduje, że trudno się od Titanfalla oderwać.

Oczywiście można się do niektórych aspektów gry doczepić. Mnie szczęśliwie ominęły problemy z serwerami – tylko raz okazało się, że infrastruktura leży i kwiczy. Przydałoby się otoczenie podatne na zniszczenia. Teraz nawet ostrzał ciężkimi rakietami nie jest w stanie zaszkodzić ani budynkom, ani innym konstrukcjom. Od strony graficznej jest bardziej niż poprawnie, choć kilka „szczękopadów” byłoby miłym dodatkiem. Trochę za długo czeka się na rozpoczęcie kolejnej tury. No i ten nieszczęsny matchmaking...

Titanfall był dla mnie jednym z największych pozytywnych zaskoczeń w ostatnich miesiącach. Szybka, dynamiczna rozgrywka, która świetnie nadaje się na mały relaks przed innymi czynnościami, jak i na dłuższe posiedzenie, najlepiej w gronie znajomych pilotów (ekipo NZHC pozdrawiam!).

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu