Internet

Techno-wiking wygrywa sprawę w sądzie, ale na internetową sławę nie ma lekarstwa

Kamil Ostrowski
Techno-wiking wygrywa sprawę w sądzie, ale na internetową sławę nie ma lekarstwa
14

Swój finał znalazła sprawa techno-wikinga, który poszukiwał sprawiedliwości w sądzie. Zaraz, o co chodzi? Jaki techno-wiking? Jaka sprawa w sądzie? Do wczoraj też o tym nie wiedziałem, ale jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów Internetu walczył z osobą, która nagrała go i uczyniła sławnym....

Swój finał znalazła sprawa techno-wikinga, który poszukiwał sprawiedliwości w sądzie. Zaraz, o co chodzi? Jaki techno-wiking? Jaka sprawa w sądzie? Do wczoraj też o tym nie wiedziałem, ale jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów Internetu walczył z osobą, która nagrała go i uczyniła sławnym.

Matthias Fritsch nagrał słynny materiał podczas parady techno w 2000 roku, w Berlinie. Minęło siedem lat zanim Niemiec wrzucił filmik na YouTube’a. Jednakże kiedy już się pojawiło, błyskawicznie zdobyło popularność. Jeżeli jakimś cudem jeszcze tego nie widzieliście, to zapraszam do nadrobienia zaległości.

Chociaż techno-viking nie robi na tym nagraniu niczego specjalnie złego, to mogę sobie wyobrazić dlaczego nagła sława go zdenerwowała. Mógł sobie przecież znaleźć pracę w poważnej korporacji (chociaż raczej sobie tego nie wyobrażam), z którą kłócił się jego niegdysiejszy wizerunek. Niezależnie od powodów, pozwał Fritscha do sądu. Szybko okazało się, że sprawa jest poważna, ponieważ prawnik techno-wikinga chciał zrzucić winę za wszelką działalność związaną z wykorzystaniem wizerunku jego klienta (produkcja t-shirtów, naklejek, przeróbki, itp) na pozwanego. Wyrok sądu okazał się być kompromisowy. Autor nagrania musi zaprzestać publicznego pokazywania filmiku, w sposób który mógłby umożliwić rozpoznanie powoda, zapłacić 56% kosztów sądowych, zwrócić 8000 euro, które zarobił na YouTube z emisji reklam, a to tego opłacić rachunek powoda, za skorzystanie z usług prawnika w kwestii związanej ze sprawą. Sąd odrzucił żądanie o odszkodowanie z tytułu czegoś, co w naszym systemie prawnym nazwano by "krzywdą", w wysokości 10 000 euro.

Prawdopodobnie żadna ze stron nie jest zadowolona z wyroku, a na pewno nie Fritsch, który twierdzi, że z chęcią odwołałby się do wyższej instancji, ale boi się, że popadnie w większy dług, z powodu rosnących kosztów sądowych. Zastanawiam się, co sobie wyobrażał techno-wiking. Że jednym wyrokiem wykasuje siebie z całego Internetu? Może chciał po prostu, żeby jego przypadek okazał się przykładem dla innych? Nie dowiemy się tego, ponieważ nie był obecny na rozprawach.

Obrońca kobiet, olbrzym, pełen rozdygotanych techno-mięśni, wyposażony w morderczą wręcz brodę rodem ze średniowiecza i zacięty wzrok. Zastygły w epickiej pozie z wyciągniętym palcem. Takiego techno-wikinga znamy i nie zapomnimy go nigdy. Kiedy już machina pójdzie w ruch, sąd nie jest w stanie ochronić człowieka przed Internetem. Nawet jeżeli rozumiem jego roszczenia, to podejrzewam, że sprawę można było załatwić polubownie (nie kontaktował się nigdy z pozwanym w sprawie usunięcia filmiku). Internet rządzi się swoimi prawami. Bywa okrutny (pozwolę sobie przypomnieć historię pana Janusza, który został „typowym Polakiem - Andrzejem”), to prawda, ale obwinianie konkretnych osób, za nieświadome rozpoczęcia "virala" jest, w moim mniemaniu, bezcelowe.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

sądviralproces