Świat

Sweetie - nowa "broń" w walce z pedofilią w Internecie

Maciej Sikorski
Sweetie - nowa "broń" w walce z pedofilią w Internecie
21

Ostatnio sporo mówi się w mediach o walce z pedofilią w Internecie. Należałoby to uznać za pozytywne zjawisko (mam na myśli nagłaśnianie zagadnienia oraz edukację), gdyby nie pewien szkopuł: temat najczęściej poruszany jest w kontekście fundacji Kidprotect.pl oraz kradzieży, jakich dopuścił się prez...

Ostatnio sporo mówi się w mediach o walce z pedofilią w Internecie. Należałoby to uznać za pozytywne zjawisko (mam na myśli nagłaśnianie zagadnienia oraz edukację), gdyby nie pewien szkopuł: temat najczęściej poruszany jest w kontekście fundacji Kidprotect.pl oraz kradzieży, jakich dopuścił się prezes organizacji. To kiepska reklama dla kwestii ochrony dzieci w Sieci. Dlatego z uznaniem pokiwałem głową, gdy przeczytałem o prowokacji dokonanej przez holenderską organizację Terre des Hommes zajmującej się obroną praw dzieci. Po dłuższym namyśle nabrałem jednak wątpliwości i nie jestem do końca przekonany, czy ich działania faktycznie "przysłużą się sprawie".

Zacznijmy od prowokacji: holenderska organizacja Terre des Hommes tworzy wirtualną postać dziewczynki z Filipin i nazywa ją Sweetie. Następnie wysyła ją w odmęty Sieci, w których grasują pedofile i czeka na odzew. Ten następuje – dziewczynka szybko staje się obiektem zainteresowania mężczyzn, którzy nawiązują z nią kontakt. Przynajmniej tak myślą – w rzeczywistości kontaktują się z pracownikami wspomnianej organizacji. Dziewczynka sama niczego nie proponuje swoim rozmówcom – to oni namawiają ją do przeróżnych rzeczy przed kamerą. Niejako „przy okazji” przekazują Sweetie ważne informacje, które pomagają ich zidentyfikować w realnym świecie. Działacze Terre des Hommes przekonują, że nie zdobywali żadnych danych nielegalnie.

Efekt wspomnianej prowokacji (trwała dwa miesiące) to tysiąc zidentyfikowanych osób. Ich dane zostały przekazane Interpolowi. Dzięki temu media mogły ogłosić, że wirtualna dziewczynka pomogła zlokalizować tysiąc internetowych pedofilów. Należy to odbierać jako sukces – skoro zostali zidentyfikowani, to teraz czeka ich odosobnienie. Wzrośnie bezpieczeństwo dzieci, bo liczba zwyrodnialców zmniejszy się o okrągły tysiąc. Przyznam, iż początkowo byłem bardzo entuzjastycznie nastawiony do całej akcji – w końcu zaczęto wykorzystywać do walki z internetowymi pedofilami ich atut, czyli anonimowość w Sieci. Co więcej, posłużono się nowymi technologiami do wykreowania postaci, więc żadne dziecko nie musiało brać udziału w tej akcji. A na tym przecież nie koniec.

Akcja nagłośniła problem internetowej pedofilii, która dla wielu osób jest zjawiskiem niegroźnym, a może nawet nieistniejącym – przecież w Sieci wszystko jest wirtualne. Jak można skrzywdzić dziecko z pomocą Internetu? Do bezpośredniego kontaktu nie dojdzie, więc nie ma o czym mówić. Chcę wierzyć, że szum wokół przywoływanej prowokacji w jakimś stopniu zmieni takie podejście i otworzy wielu osobom oczy – m.in. rodzicom, którzy nie do końca orientują się, co ich dziecko robi w Sieci. Pojawia się także wątek wezwania odpowiednich służb do powielania działań podjętych przez Terre des Hommes. To coś w stylu: hej, urzędniku/policjancie/polityku! Spójrz, co udało nam się zrobić w dwa miesiące. Jeśli weźmiesz z nas przykład i zaczniesz działać, to też pomożesz dzieciom. Stuprocentowy sukces? Mam pewne wątpliwości.

http://www.youtube.com/watch?v=aGmKmVvCzkw#t=437

Z jednej strony, dla pedofila, który zapozna się z przebiegiem całej akcji, stanie się jasne, że nie jest już do końca bezpieczny w Sieci. Teraz i on musi się pilnować, bo nie wiadomo, z kim ma do czynienia. Może to mała dziewczynka, a może policjant albo jakiś działacz? Znika poczucie bezkarności, pojawia się strach. Warto jednak pamiętać o drugiej stronie medalu – pedofile dowiedzieli się o Sweetie i teraz będą kombinowali na różne sposoby i chronili swoją tożsamość. Z jakichś powodów tysiąc osób nie poznało, że ma do czynienia z fikcyjną postacią. Pytanie, czy teraz będzie można powtórzyć taką prowokację albo zorganizować podobną? Co za tym idzie: czy działania Holendrów faktycznie pomogą policji oraz innym służbom walczącym z tym patologicznym zjawiskiem?

Można założyć, że po akcji Terre des Hommes pedofilia w Sieci zejdzie jeszcze bardziej do podziemia i stanie się trudna do wychwycenia, a tym bardziej do zwalczenia. Przecież mówimy o zjawisku, w którym sporą rolę odgrywa środowisko przestępcze czerpiące z tego olbrzymie zyski. Ludzie ci zapewne szybko wymyślą narzędzia i sposoby chroniące ich klientów. Zresztą, takie metody pewnie już są stosowane na masową skalę. Pedofile "mniej zorientowani" w tych mechanizmach zaczną się nimi bardziej interesować, by zapewnić sobie anonimowość i bezpieczeństwo - staną się nieuchwytni. W najgorszym wypadku pedofile porzucą Sieć lub ograniczą w niej swoje poczynania, zaczną działać w realu i kierować się do państw mniej rozwiniętych, gdzie walka z pedofilią może po prostu nie funkcjonować.

Kolejna kwestia warta rozpatrzenia to kary dla przywołanego już tysiąca pedofilów. Działacze przekażą ich dane odpowiednim służbom i… No właśnie – co dalej? Nawet jeśli składali oni Sweetie propozycje niezgodne z prawem, to raczej nic im za to nie grozi. Wszak mieli do czynienia z wirtualną postacią. Mogą się bronić na różne sposoby – jedni powiedzą, że od razu rozpoznali fikcyjną postać, domyślili się, że to jakaś akcja i droczyli się z pracownikami holenderskiej organizacji (swoją drogą, nie zdziwiłbym się, gdyby takie przypadki faktycznie miały miejsce). Inni stwierdzą, iż nie ponoszą winy, bo nie ma ofiary. Nie jestem prawnikiem, ale nie wydaje mi się, żeby sądy w USA, Wielkiej Brytanii czy w Polsce (na liście jest trzech Polaków) wyciągały konsekwencje na podstawie dowodów dostarczonych przez Holendrów. Co więcej, trudno uwierzyć mi w to, że jakiekolwiek działania podejmie policja, bo nie będzie miała do tego podstaw.

Mamy zatem sytuację, w której działacze identyfikują tysiąc osób, które nakłaniały filipińskie dziecko (wirtualne, ale jednak) do rozbierania się czy masturbacji przed kamerą komputera, media nazywają ich pedofilami i donoszą o sukcesie prowokacji, ale pojawia się pytanie: co dalej? Załóżmy, że akcje tego typu będą kontynuowane: przez inne organizacje, organy państwa, osoby prywatne, które postanowią same walczyć z pedofilią w Sieci. Przyjmijmy też, że owocem tych działań będzie spis nie tysiąca, ale stu tysięcy osób, które moglibyśmy posądzić o pedofilię. Sukces? Nie do końca, bo niewiele z tego wynika.

W przywołanym przypadku wykorzystano postać wygenerowaną komputerowo. Nawet, jeśli w przyszłości pomysł ten zostanie powielony tysiąc razy i będzie się sprawdzał (technika cały czas się rozwija – możliwe, że za kilka lat trudno będzie odróżnić na ekranie komputera postać fikcyjną od prawdziwej), to musiałyby chyba nastąpić zmiany w prawie, które uznawałyby molestowanie wirtualnego dziecka za przejaw pedofilii. Spróbowałem wyobrazić sobie forsowanie zmian w przepisach w tym kierunku i przyznam, że to przerosło moją wyobraźnię. Przecież musielibyśmy uznać, że postać wygenerowana w komputerze ma ludzkie cechy i można ją skrzywdzić. Dla wielu osób takie zapisy byłyby nie do przyjęcia. Warto mieć jednak na uwadze, że dyskusja w tej kwestii i tak nas czeka w kolejnych latach – bez względu na to, czy wirtualne dzieci będą wykorzystywane w prowokacjach wymierzonych w środowisko pedofilskie.

Nie chciałbym, by ktoś pomyślał, że potępiam walkę z pedofilią internetową lub tą patologią w ogóle. Zastanawiam się po prostu, czy działania oraz ich efekty, które wiele osób uznało za sukces, faktycznie nim są? Akcja nagłośniła ważny problem, sprowokowała ludzi do refleksji i dyskusji, ale na tym chyba kończy się jej zasięg. Przyznam, że w tym konkretnym przypadku chciałbym się mylić.

Źródła grafik: giornalettismo.com, infobae.com

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Internetpedofilia