Startups

5 najciekawszych polskich startupów biorących udział w infoShare

Jan Rybczyński
5 najciekawszych polskich startupów biorących udział w infoShare
0

Oto pięć startupów biorących udział w konkursie infoShare, które najbardziej przykuły naszą uwagę. Jest mnóstwo ciekawych projektów, od podwodnych dronów, na ułatwionym leczeniu chorób kończąc.

Startupy często pozwalają nam nie tylko spojrzeć na świat technologii od strony biznesowej, ale również zajrzeć w niedaleką przyszłość i przekonać się co nas niedługo czeka. Każdy z przełomowych projektów miał kiedyś swój niepozorny początek, w jakimś garażu, na uczelni, w czyjejś głowie. Trudno przewiedzieć, które odniosą sukces na rynku, ale niemal wszystkie są ciekawe. Dlatego tak trudno było mi wybrać pięć najciekawszych projektów, które zgłosiły się na infoShare. Jest naprawdę wiele świetnych pomysłów, zwłaszcza w kategorii Digital Healthcare, bo nie ma osób, dla których zdrowie nie byłoby istotne. Ale są też projekty z dzień, których bym się nie spodziewał.

NOA

Jednym z nich jest NOA Sentinel - projekt podwodnego drona, który nie dość, że sam w sobie jest ciekawy, to dodatkowo został oparty o autorski system napędu NOA DRIVE. Zamiast stosować śrubę napędową, NOA DRIVE naśladuje ruchy płetw mątwy. Według założyciela projektu, taki napęd jest znacznie cichszy - praktycznie niewykrywalny, bardziej energooszczędny, zapewnia większy ciąg, który możliwy jest do osiągnięcia z równą skutecznością także wstecznie. Jego zastosowanie daje dostęp do chronionych ekosystemów i nie zakłóca życia podwodnych stworzeń. Z moich obserwacji wynika, że jest bezpieczniejszy od śruby, również w przypadku zastosowań blisko ludzi i powinien być mniej podatny na zaplątanie się w liny czy wodorosty.

NO DRIVE, jak rozumiem był początkiem do zaistnienia firmy, która obecnie podjęła bardziej kompleksowy projekt  drona, wykorzystującego ten rodzaj napędu, ale w pełni samodzielnego, z zastosowaniem nowatorskiej łączności bezprzewodowej i sensorów pozwalających zbierać wszelkiej maści dane.

Projekt podoba mi się z kilku względów. Po pierwsze oceany i morza to najmniej zbadane terytoria naszej planety. Po drugie, robotyka, drony to przyszłość, która w szybkim tempie staje się rzeczywistością. Dobrze byłoby abyśmy mieli w niej swój udział. Po trzecie, podoba mi się, że jest to konkretny ambitny produkt, a nie kolejny serwis internetowy. Wszystko wskazuje na to, że rynek podwodnych dronów ma szansę na gwałtowny rozwój i NOA ma możliwość wziąć w tym wyścigu udział.

SKY TRONIC

Podobnie jak NOA, jest to projekt dotyczący dronów, ale tych lepiej znanych - latających. Tym razem nie chodzi o projekt drona jako konkretnego produktu - tych jest na rynku naprawdę sporo i ciągle pojawiają się kolejne. Na warsztat został wzięty sam kontroler lotu, który steruje wszystkimi parametrami tak, aby latający pojazd pozwalał się stabilnie prowadzić, bez względu na warunki pogodowe i podczepiony ładunek. Sky Controller FLC oparty jest o logikę rozmytą (Fuzzy Logic Controller) i jego działanie bardziej przypomina sztuczną inteligencję, niż zwykły układ zbierający pomiary i reagujący na nie w odpowiedni sposób.

Autorzy projektu twierdzą, że ich rozwiązanie zapewnia większą precyzję lotu, lepszą stabilność i większe bezpieczeństwo. Lepiej dostosowuje się do zmiennych warunków. W tej chwili trwają prace nad budową drona strażackiego oraz i autonomicznego drona do inspekcji termowizyjnych. Sprzęt ma również wesprzeć GOPR, podczas poszukiwań zaginionych osób, nawet w warunkach, w których loty innymi pojazdami powietrznymi nie są możliwe.

Podobnie jak w NOA, podoba mi się pragmatyzm i nadążanie za ważnym trendem. Nie mam wątpliwości, że różnego rodzaju autonomiczne i zdalnie sterowane pojazdy oraz roboty będą bardzo istotne w najbliższym czasie. O ile w przypadku NOA bardziej obawiałbym się kłopotów w finalizacji projektu i wprowadzenia go na rynek, to tyle dla SKY TRONIC, który powstał z udziałem Politechniki Wrocławskiej, większą przeszkodą będzie ogromna konkurencja w segmencie dronów latających. Trzymam kciuki.

PROJEKT AURORA

Innym wynikiem postępu na który czekam, to powszechnie dostępne, łatwe i tanie testy, pozwalające ułatwiać i przyspieszać leczenie. Dokładnie tym zajmuje się BreakBox Lab w przypadku Projektu Aurora. Jak wiadomo, albo przynajmniej powinno być wiadomo, antybiotyków nie powinno stosować się na zasadzie prób i błędów. Źle dobrany antybiotyk nie leczy, ale jednocześnie pozostaje nieobojętny dla organizmu osoby, która go przyjmuje. W efekcie przed podaniem antybiotyku powinno się każdorazowo przeprowadzać test, który pozwala określić jaki antybiotyk będzie w danym wypadku najskuteczniejszy. Ja osobiście miałem styczność takim testem raz, chociaż antybiotyki przyjmowałem, jak i podawałem swojemu dziecku wielokrotnie. Powód jest prozaiczny - na wyniki testu trzeba czekać 72 godziny. Jeśli dodać do tego konieczność umówienia wizyty, robi się nieciekawie. Stan zdrowia może się mocno pogorszyć w tym czasie i ciężko czekać z założonymi rękami.

 

Projekt Aurora ma zminimalizować ten problem, oferując narzędzie do selekcji antybiotyku, które da odpowiedź w ciągu zaledwie 6 godzin. Innymi słowy, antybiotyk będzie można przyjąć jeszcze tego samego dnia, w którym przeprowadzono test. Dodatkowo rozwiązanie ma być dostępne u lekarzy pierwszego kontaktu i nie wymagać żadnego specjalistycznego przeszkolenia. Finalna wersja ma trafić do przychodni za mniej niż dwa lata. Projekt zdobył nagrodę za najlepsza prezentację naukową na BioInnovation International Summit 2016.

Może nie jest to rozwiązanie tak pobudzające wyobraźnie, jak podwodne dorny, jednak czasem rzeczy niepozorne mogą zrobić ogromną różnicę w jakości życia i zdrowia setek tysięcy ludzi. Bardzo liczę na to, że Projekt Aurora dopnie swego i się spopularyzuje, a zanim kolejne testy tego typu.

StethoMe

Ile stresu może przysporzyć choroba dziecka, wiedząc tylko rodzice. Szybko rosnąca gorączka, która u dzieci zazwyczaj jest wyższa niż u dorosłych i bliższa niebezpiecznej granicy 42 stopni, to powód nieprzespanych nocy. Z drugiej strony ciąganie dziecka do lekarza przy okazji każdej choroby, a ta w przedszkolu może zdarzać się częściej niż raz w miesiącu, to też nie najlepsze wyjście. Pomijając czas i wysiłek, to również czynnik dodatkowego ryzyka dla dziecka i kontakt z nowymi bakteriami. Słowem, nie jest łatwo.

 

Rozwiązaniem dla skołatanych nerwów może być StethoMe - stetoskop, który pozwoli zbadać dziecko w domu i przesłać zarejestrowane dane do lekarza. StethoMe łączy się ze smartfonem, ale według twórców nie jest gadżetem, tylko precyzyjnym urządzeniem medycznym. Posiada wbudowany termometr oraz system rejestracji i analizy dźwięków. Stetoskop przykładamy w punktach wskazanych na ekranie telefonu. Na tym rola użytkownika się kończy. Niepokojące sygnały z układu oddechowego zostaną automatycznie zasygnalizowane. Zbierane dane tworzą w smartfonie historię choroby. Analizie poddawany jest czas i częstotliwość występowania anomalii w układzie oddechowym. Ostatecznej oceny ma dokonać lekarz, który zdalnie otrzyma wyniki badania i zarejestrowane dźwięki.

Projekt naukowo spierają Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu oraz Instytut Akustyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jak informują twórcy projektu:

Naszym głównym ekspertem medycznym jest prof. dr hab. n. med. Anna Bręborowicz - Kierownik Kliniki Pneumonologii, Alergologii Dziecięcej i Immunologii Klinicznej Szpitala klinicznego im. Karola Jonschera w Poznaniu.

Samodzielna diagnoza to dość skomplikowany problem, bo zbyt często prowadzi do tzw. doktora Google, a niemal zawsze można znaleźć u siebie objawy dowolnej choroby. Jednak będąc rodzicem, z pewnością dałbym StethoMe szansę na rozwiązanie przynajmniej części problemów związanych ze zdrowiem dziecka, choć z pewnością nie byłoby moim zamierzeniem wyeliminowanie decyzji lekarskiej, a jedynie jej wspomaganie.

DEEP DOC

Na koniec temat trudny, ale tym bardziej warty podjęcia. Depresja jest poważnym problemem naszych czasów. Często spotyka się z niezrozumieniem. Nawet znane osobistości często udzielają rad w książkach i w internecie typu "weź się w garść i zacznij działać", jakby problemem było raczej lenistwo, a nie choroba. Sprawę pogarsza powszechnie spotykana nietrafiona diagnoza. Byłoby naprawdę dobrze, gdyby technologia pomogła przynajmniej częściowo rozwiązać problem.

Takie zdanie postawił sobie projekt DEEP DOC. Za pomocą uczenia maszynowego wspartego sieciami neuronowymi oraz chatbota ma pomagać diagnozować depresję. DEEP DOC ma analizować zdjęcia użytkownika raz w tygodniu, jak i podsyłać odpowiednie ćwiczenia i materiały.

Twórcy zapewniają, że testowali rozwiązanie na 3000 użytkowników, oraz współpracują z psychoterapeutami i psychiatrami. Cóż, muszę przyznać, że bardzo popularne dzisiaj słowa uczenia maszynowego, budzą nie najlepsze skojarzenia z robieniem zamieszania wokół rzeczy, które nie są wystarczająco dobrze opisane i wyjaśnione. Tym nie mniej, szkoda byłoby skreślić projekt z powodu osobistych uprzedzeń, a skoro przykuł uwagę jury infoShare, sądzę, że musi kryć się za nim coś więcej, niż tylko hasła. A gdyby projekt faktycznie działał i pomagał ludziom z depresją, byłoby to ogromne osiągnięcie i poprawienie jakości życia wielu osób. Dlatego chce dać mu szansę i zobaczyć weryfikację obietnic w praktyce.

Jak widać, wiele ciekawych rzeczy dzieje się wśród polskich startupów. Wyniki konkursu infoShare poznamy już na dniach i przedstawimy zwycięzców.

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu