Spotify

Spotify w tarapatach – oskarżone o oszustwo i pozwane o 150 milionów dolarów

Konrad Kozłowski
Spotify w tarapatach – oskarżone o oszustwo i pozwane o 150 milionów dolarów
25

Kolejne czarne chmury zbierają się nad Spotify. W poniedziałek, do sądu federalnego w Los Angeles wpłynął pozew przeciwko usłudze streamingowej. Stoi za nim lider zespołów Cracker i Camper Van Beethoven - David Lowery. Zarzuty są naprawdę poważne, ponieważ według nich Spotify umyślnie nie respektuje...

Kolejne czarne chmury zbierają się nad Spotify. W poniedziałek, do sądu federalnego w Los Angeles wpłynął pozew przeciwko usłudze streamingowej. Stoi za nim lider zespołów Cracker i Camper Van Beethoven - David Lowery. Zarzuty są naprawdę poważne, ponieważ według nich Spotify umyślnie nie respektuje praw autorskich umieszczając w swoim katalogu utwory, których "prawa mechaniczne" nie zostały poprawnie lub w ogóle zweryfikowane.

Wspomniana "licencja mechaniczna" określa prawne okoliczności w przypadkach reprodukcji czy reinterpretacji utworów muzycznych. W Spotify znajdziemy całe mnóstwo znanych utworów wykonanych przez innych artystów niż ich autorzy, a w takiej sytuacji część zysków musi trafiać do twórcy treści. Zdaniem Davida Lowery'ego Spotify niewystarczająco docieka tego, do kogo należą prawa autorskie, czym krzywdzi całe mnóstwo artystów, w tym oczywiście jego samego. W swoim pozwie zaznacza, że Spotify nieodpowiednio egzekwuje zapisy "prawa mechanicznego" zupełnie się tym nie przejmując, a liczba utworów, które obecne są w asortymencie usługi na tych zasadach jest ogromna, choć niesprecyzowana.

Komentarz Davida w sprawie rozliczeń z usług streamingowych również nie był zbyt przychylny

Kolejne czarne chmury zbierają się nad Spotify. W poniedziałek, do sądu federalnego w Los Angeles wpłynął pozew przeciwko usłudze streamingowej. Stoi za nim lider zespołów Cracker i Camper Van Beethoven - David Lowery. Zarzuty są naprawdę poważne, ponieważ według nich Spotify umyślnie nie respektuje praw autorskich umieszczając w swoim katalogu utwory, których "prawa mechaniczne" nie zostały poprawnie lub w ogóle zweryfikowane.

Wspomniana "licencja mechaniczna" określa prawne okoliczności w przypadkach reprodukcji czy reinterpretacji utworów muzycznych. W Spotify znajdziemy całe mnóstwo znanych utworów wykonanych przez innych artystów niż ich autorzy, a w takiej sytuacji część zysków musi trafiać do twórcy treści. Zdaniem Davida Lowery'ego Spotify niewystarczająco docieka tego, do kogo należą prawa autorskie, czym krzywdzi całe mnóstwo artystów, w tym oczywiście jego samego. W swoim pozwie zaznacza, że Spotify nieodpowiednio egzekwuje zapisy "prawa mechanicznego" zupełnie się tym nie przejmując, a liczba utworów, które obecne są w asortymencie usługi na tych zasadach jest ogromna, choć niesprecyzowana.

Komentarz Davida w sprawie rozliczeń z usług streamingowych również nie był zbyt przychylny

Naturalnie Spotify nie mogło pozostawić takiego zarzutu bez komentarza. Niestety dla usługi, tłumaczenia Jonathan Prince, rzecznika Spotify, nie brzmią do końca tak jak powinny. Spotify zarzeka się, że firma pragnie wypłacić każdego należnego "grosika" wykonawcom, lecz nie zawsze możliwe jest skuteczne zweryfikowanie i wskazanie właściwego właściciela praw autorskich. Sytuacja ta jest szczególna w Stanach Zjednoczonych, gdzie dane niezbędne do przeprowadzenia takiego procesu są "nieobecne, niewłaściwe lub niepełne".

Obecnie Spotify może pochwalić się blisko 75 milionami użytkowników wokół globu, z czego około 20 milionów to uiszczający miesięczną opłatę subskrybenci. Kary pieniężne wyznaczane za nieautoryzowane wykorzystanie treści multimedialnych w Stanach Zjednoczonych są niezwykle wysokie (od 750 dolarów do 30 tysięcy dolarów), a w sytuacji udowodnienia w pełni umyślnego działania na szkodę właściciela praw autorskich, kwoty te sięgają nawet 150 tysięcy dolarów za każdorazowy proceder. W świetle takich przepisów żądana przez Lowery'ego kwota 150 milionów nie wydaje się już tak wygórowana.

Generalnie nie jest to pierwsza tego typu sytuacja. Całkiem niedawno, bo w październiku, z oferty Spotify zniknęły nagrania wydawnictwa Victory Records, które domagało się wypłacenia należnych za odtworzone utwory pieniędzy. Niedługo później sprawa została rozwiązana i wycofane albumy powróciły do katalogu, lecz tłumaczenie Spotify brzmiało dokładnie tak samo jak i w najświeższej sprawie - wszystko rozbijało się o brak odpowiednich danych. W ocenie amerykańskiego stowarzyszenia wydawców muzycznych (NMPA) blisko 25% zawartości usług pokroju Spotify jest nieodpowiednio rozliczane z twórcami tych treści. Trudno przemilczeć publiczne sprzeciwy artystów niechętnie nastawionych wobec nie tyle usług streamingowych, co darmowych ofert, a nie brakuje również wykonawców, którzy otwarcie blokują dostępność nowych krążków w Spotify i innych usługach, po pewnym czasie zgadzając się na dodanie ich do oferty.

Wzrost popularności usług streamingowych wpływa na wzrost wartości praw autorskich i większe zainteresowanie nimi ze strony twórców, dlatego całkiem prawdopodobne jest, że z kolejnymi pozwami tego rodzaju Spotify będzie musiało mierzyć się wielokrotnie. Bez wątpienia kolejne miesiące będą upływać pod znakiem zakulisowych roszad i rozmów, po których Spotify nie będzie miało innego wyjścia niż zrezygnować z darmowego modelu. Na chwilę obecną nikt w firmie nie przewiduje takiego scenariusza, ale streaming wyraźnie pretenduje do roli głównego sposobu dystrybucji muzyki, a mało kto po drugiej stronie "barykady" jest zainteresowany pomniejszaniem zarobków. Z perspektywy użytkownika trudno jest opowiedzieć się po którejkolwiek ze stron konfliktu, ponieważ sięgając po inne usługi, na przykład cyfrowe sklepy muzyczne, również nie mamy zupełnej pewności o sprawiedliwym rozliczaniu się ich właścicieli z artystami.

Naturalnie Spotify nie mogło pozostawić takiego zarzutu bez komentarza. Niestety dla usługi, tłumaczenia Jonathan Prince, rzecznika Spotify, nie brzmią do końca tak jak powinny. Spotify zarzeka się, że firma pragnie wypłacić każdego należnego "grosika" wykonawcom, lecz nie zawsze możliwe jest skuteczne zweryfikowanie i wskazanie właściwego właściciela praw autorskich. Sytuacja ta jest szczególna w Stanach Zjednoczonych, gdzie dane niezbędne do przeprowadzenia takiego procesu są "nieobecne, niewłaściwe lub niepełne".

Obecnie Spotify może pochwalić się blisko 75 milionami użytkowników wokół globu, z czego około 20 milionów to uiszczający miesięczną opłatę subskrybenci. Kary pieniężne wyznaczane za nieautoryzowane wykorzystanie treści multimedialnych w Stanach Zjednoczonych są niezwykle wysokie (od 750 dolarów do 30 tysięcy dolarów), a w sytuacji udowodnienia w pełni umyślnego działania na szkodę właściciela praw autorskich, kwoty te sięgają nawet 150 tysięcy dolarów za każdorazowy proceder. W świetle takich przepisów żądana przez Lowery'ego kwota 150 milionów nie wydaje się już tak wygórowana.

Generalnie nie jest to pierwsza tego typu sytuacja. Całkiem niedawno, bo w październiku, z oferty Spotify zniknęły nagrania wydawnictwa Victory Records, które domagało się wypłacenia należnych za odtworzone utwory pieniędzy. Niedługo później sprawa została rozwiązana i wycofane albumy powróciły do katalogu, lecz tłumaczenie Spotify brzmiało dokładnie tak samo jak i w najświeższej sprawie - wszystko rozbijało się o brak odpowiednich danych. W ocenie amerykańskiego stowarzyszenia wydawców muzycznych (NMPA) blisko 25% zawartości usług pokroju Spotify jest nieodpowiednio rozliczane z twórcami tych treści. Trudno przemilczeć publiczne sprzeciwy artystów niechętnie nastawionych wobec nie tyle usług streamingowych, co darmowych ofert, a nie brakuje również wykonawców, którzy otwarcie blokują dostępność nowych krążków w Spotify i innych usługach, po pewnym czasie zgadzając się na dodanie ich do oferty.

Wzrost popularności usług streamingowych wpływa na wzrost wartości praw autorskich i większe zainteresowanie nimi ze strony twórców, dlatego całkiem prawdopodobne jest, że z kolejnymi pozwami tego rodzaju Spotify będzie musiało mierzyć się wielokrotnie. Bez wątpienia kolejne miesiące będą upływać pod znakiem zakulisowych roszad i rozmów, po których Spotify nie będzie miało innego wyjścia niż zrezygnować z darmowego modelu. Na chwilę obecną nikt w firmie nie przewiduje takiego scenariusza, ale streaming wyraźnie pretenduje do roli głównego sposobu dystrybucji muzyki, a mało kto po drugiej stronie "barykady" jest zainteresowany pomniejszaniem zarobków. Z perspektywy użytkownika trudno jest opowiedzieć się po którejkolwiek ze stron konfliktu, ponieważ sięgając po inne usługi, na przykład cyfrowe sklepy muzyczne, również nie mamy zupełnej pewności o sprawiedliwym rozliczaniu się ich właścicieli z artystami.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu