Recenzja

Raz na 100 lat można zostać bohaterem. Recenzja The Swords of Ditto (PS4)

Artur Janczak
Raz na 100 lat można zostać bohaterem. Recenzja The Swords of Ditto (PS4)
2

Kiedyś śmierć postaci wiązała się z porażką i zakończeniem zabawy. Wiele osób pamięta Contrę z trzema życiami, Mario czy też Battle Toads. W tych grach trzeba było uważać dosłownie na każdy element świata, aby przypadkiem nie stracić szansy, na dotarcie do napisów końcowych. Dzisiaj mamy możliwość zapisu w dowolnym momencie, nie brakuje checkpointów, systemu szybkiej podróży i wiele więcej. Niektórzy jednak wolą zgon protagonisty zamienić w coś innego. Tutaj pojawia się The Swords of Ditto. Przepiękna kolorowa produkcja, którą można określić mianem roguelite. To właśnie w niej po porażce zabawa się nie kończy, tylko jest dobrze przemyślanym trybikiem całej rozgrywki. Nikt nie powiedział, że zło musi pokonać ten jeden bohater. Może ich być wielu.

Wspaniała i kolorowa przygoda

Dla tych, którzy nie wiedzą, gry roguelike cechują się tym, że po przegranej wszystkie nasze dokonania zostają zresetowane lub większość z nich. The Swords of Ditto należy natomiast do łagodniejszej odmiany, gdzie po śmierci postacie, część odblokowanych elementów, lokacji czy przedmiotów pozostaje z nami. Gracz wciela się w jednego z bohaterów, który dzierży tytułowy miecz Ditto. Jego zadaniem jest powstrzymać złą wiedźmę o imieniu Mormo i uratować świat. Kiedy nasz heros zostanie pokonany, to na jego miejsce pojawia się kolejny, który będzie musiał dokończyć dzieło swojego poprzednika. W świecie gry trwa to 100 lat. Potrzeba więc wieku, aby nasza postać mogła coś zdziałać.

Śmierć jest tu naturalnym elementem całej rozgrywki, a kolejnych bohaterów można liczyć jako stały element całej układanki. Nawet jeżeli uda się przetrwać wystarczająco długo, to na pokonanie wiedźmy mamy jedynie cztery dni (na poziomie Medium), co przekłada się na niecałą godzinę.W tym czasie rozwiązujemy różne zagadki, walczymy z potworami, poznajemy otoczenie, szukamy tajemnych przejść czy też robimy zakupy. Rozgrywka przypomina to, co przez lata serwowała nam seria The Legend of Zelda. Specyficzny widok z góry, grafika 2D i dużo machania mieczem. Oczywiście, to lekkie uproszczenie, ale w dużej mierze Ditto czerpie z takich właśnie gier. Niespodzianek jest tu naprawdę wiele, tak samo skrzyń z ciekawym łupem lub przedmiotami, które pomogą nam w całej przygodzie. Podczas zabawy można spotkać mieszkańców krainy, którzy będą chcieli nas wesprzeć. Jedni bezinteresownie, drudzy będą chcieli coś w zamian. Plusem jest to, że wchodząc do danego miejsca, chociażby do sklepu, licznik gry się zatrzymuje.

Raz na 100 lat można uratować świat

Nie trzeba się martwić, że rozmowa z kimś, czy wybieranie danego przedmiotu sprawią, że nie uda się pokonać Mormo. Warto tutaj wspomnieć o naszym pomocniku o imieniu Puku. Ten wesoły duszek ma za zadanie podpowiadać nam, choć jego rady nie zawsze są sensowne. Dość szybko przekonacie się o tym już na samym początku gry. Oczywiście, potrafi także podzielić się dobrymi wskazówkami, dzięki którym poznamy słabe strony danego przeciwnika. Pomocny z niego gość, choć z przekazywaniem myśli mu trochę nie idzie. Niestety, może dojść do tego, że czasu zabraknie, a nasz heros polegnie. Co wtedy?

Mija 100 lat od naszej przygody, a świat ulega zmianie. Tyczy się to wielu elementów: wygląd otoczenia, układ lokacji, siła przeciwników, rozkład skrzynek i wiele więcej. W końcu minął wiek, a Mormo nie traciła czasu i wyniszczała całą krainę. Nasz domek znajduje się już w innym miejscu, nasza postać posiada inne moce, a pałac Wiedźmy jest zupełnie gdzie indziej. Miejsce, które znaliśmy, zmieniło się bezpowrotnie, a my musimy nauczyć się wielu rzeczy na nowo. Na szczęście, przedmioty i złoto, które udało nam się wcześniej zdobyć, pozostaje z nami. Tak samo zebrane punkty doświadczenia.

Ciekawe mechanizmy

W The Swords of Ditto te elementy uzyskuje i przechowuje tylko tytułowy miecz. Dzięki czemu każdy kolejny heros, który go dzierży, może być jeszcze skuteczniejszy w walce ze złem. Żeby za łatwo nie było, nasi przeciwnicy także rosną w siłę, więc nawet duże ulepszenie oręża nie sprawi, że cała przygoda będzie sielanką. Warto dodać, że po pokonaniu wiedźmy można grać dalej. Świat wtedy nie jest taki ponury i zniszczony, gdyż przez te 100 lat to całe zło nie miało szansy na działanie. Pojawia się kolejne zagrożenie i nowe przygody. Ciekawy pomysł, bo z reguły jest tak, że zmiany zachodzą, gdy nam się nie uda, a tutaj to działa w dwie strony. Kolejny powód, aby ponownie zasiąść do The Swords of Ditto.

Siłą omawianej gry jest jej losowość. Kolejne przebudzenia powodują, że czeka na nas coś nowego, coś ciekawego. Nie da się wyuczyć wszystkiego i kierować się pamięcią. Lochy prezentują się inaczej, pułapki są w innych miejscach, tak samo potwory czy postacie, które mogą nam pomóc. Walka jest tutaj szalenie przyjemna i jednocześnie wymagająca. O ile wachlarz ruchów nie jest jakiś bogaty u posiadacza Ditto, tak trzeba kombinować, aby danego wroga unicestwić. Mamy w zanadrzu różne gadżety do pomocy i to dzięki nim będziemy w stanie odnieść zwycięstwo w walce. Ciężko tutaj narzekać na nudę. Całość oddano w przepięknej rysowanej grafice, która może się podobać.

Ditto wyróżnia się na tle konkurencji

O ile The Swords of Ditto bazuje pod pewnymi względami na starych grach, tak wizualnie to naprawdę wysoka półka. Wszystko jakby ręcznie rysowane, pełne detali i specyficznego uroku. Deweloper nie poszedł w żaden minimalizm czy 8-bitową oprawę. Gdyby dzisiaj miała pojawić się The Legend of Zelda w 2D, to poziom Ditto byłby dobrą referencją. Wszystko jest kolorowe i świetnie zaprojektowane. Odbiorca nie ma wrażenia, że to jakiś klon, bo wybija się wizualnie spośród innych produkcji, co jest jej ogromną zaletą. Muzyka idealnie oddaje klimat zabawy. Kiedy trzeba, jest wesoło, innym razem ponuro lub poważnie. Ciężko się przyczepić do całej ścieżki. Nawet dźwięki wrogów, ataków i tak dalej, są przyjemne dla ucha.

Warto wspomnieć, że gra posiada również tryb co-op. Jeżeli macie ochotę na kanapowe granie, to omawiany tytuł Wam to umożliwi. Dostajemy wtedy również opcję wskrzeszenia poległego przyjaciela. Rozgrywka staje się nieco łatwiejsza, ale nie na tyle, aby można było mówić, że jest prosta. Niemniej, miło, że deweloper pomyślał o takim rozwiązaniu. Wspólna walka ze złem sprawia masę frajdy i pozwala na odkrycie większej części świata. Nie odczułem poza tym jakiś większych różnic. Działanie w zespole po prostu się sprawdza i zachęcam do sprawdzenia tego trybu od samego początku, aby wspólnie odkrywać wszystko. Jak to mówią, co dwie głowy to nie jedna, prawda?

Chcecie pokonać Mormo?

Nie ukrywam, że lubię takie produkcje. Na każdym kroku czeka na mnie coś nowego, a jednocześnie nie mogę się do wszystkiego przyzwyczajać, bo świat ulega zmianie. Oprawa, choć piękna i cukierkowa może nie wszystkim przypaść do gustu, podobnie jak fabuła. Historia The Swords of Ditto nie jest skomplikowana, a jej elementy nie zostały ukryte na różne dziwne sposoby. Ot co, trzeba pokonać wiedźmę i uratować świat. Mimo że trochę upraszczam, to taka jest esencja całej opowieści. Omawiany tytuł miewa też czasami spadki płynności, a także inne małe problemy. Na szczęście, takie sytuacje rzadko mają miejsce i nie przeszkadzają zbytnio w całej zabawie. Uważam, że mimo specyficznej oprawy, warto tej grze dać szansę. Ja się bawiłem przy niej świetnie, więc i wy możecie.

Werdykt: 8,5/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu