Recenzja

Kultowa zabawka 20 lat później, czyli zaopiekowałem się Tamagotchi!

Kamil Świtalski
Kultowa zabawka 20 lat później, czyli zaopiekowałem się Tamagotchi!
49

Pierwsza wersja Tamagotchi zadebiutowała na rynku w 1996 roku i nagle świat oszalał na punkcie wirtualnych zwierzątek. Ponad dwie dekady później urządzenia wkroczyły w nową erę, korzystając z ostatnich nowinek technicznych. Ale firma wie, że nostalgia trzyma się w nas mocno, dlatego z okazji rocznicy wypuściła podstawową wersję urządzenia — zminiaturyzowaną i pełną gracji.

O reedycji Tamagotchi opowiadałem wam już w kwietniu. I tak się złożyło, że od kilkunastu dni zostałem szczęśliwym posiadaczem właśnie tej edycji wirtualnego zwierzaka. Targany nostalgią postanowiłem zostać opiekunem roku, bo... właściwie to czemu by nie?!

Zdejmij kocyk, by obudzić Tamagotchi

Na wstępie zaznaczę, że nigdy nie miałem przyjemności przekonać się na własnej skórze jak wygląda kwestia nowych generacji zabawki. Przed laty byłem posiadaczem oryginalnego wydania pierwszych modeli od Bandai, a dwie dekady sprawuję opiekę nad kolejnym ich wcieleniem. No i tutaj po odpakowaniu gadżetu, wystarczy zdjąć kocyk (tj. wyjąć zabezpieczenie w postaci wsuniętej z prawej strony karteczki) i w ten sposób wybudzamy naszego pupila do życia. Na niewielkim ciekłokrystalicznym ekranie pojawi się jajko, z którego w minutę po ustawieniu godziny wykluje się nowy zwierzaczek!

Nakarm, posprzątaj i nie zapomnij utulić do snu...

Nowa wersja Tamagotchi to najbardziej podstawowa z edycji, jaką znajdziecie na rynku. Ba, okazało się nawet, że jest bardziej ograniczona niż jej pierwowzór. Nie mamy tam za dużego pola do popisu -- twórcy pozwolili nam wyłącznie karmić, dawać przekąski, sprzątać, w razie choroby leczyć oraz tulić do snu -- czyli po prostu gasić światło. Nie znaleziono tam miejsca dla chociażby jednej zabawy, czyli po prostu mini-gierki. Bez zmian pozostała kwestia karmienia: podstawowy posiłek pozwoli pozbyć się głodu, zaś serwowane przekąski w mgnieniu oka dają sporo szczęścia naszemu wirtualnemu przyjacielowi.

Podstawowa wersja wciąż daje bardzo dużo frajdy

Jasne, proste aktywności są fajne, jednak często okazują się być niezwykle angażujące. W Tamagotchi którym ja się opiekuję od kilku dni takich problemów nie ma — jeżeli zapomnę o posiłku, to po kilku godzinach mój wirtualny podopieczny przypomni o sobie. Wystarczy kilkanaście sekund, aby był pełny i zadowolony. I w to mi graj!

Z tego co wiem, nowsze edycje potrzebują znacznie więcej naszej uwagi, a rezultaty i ogólne cele są niemalże identyczne: wyhodowanie nowego zwierzaka i zobaczenie, jaki gatunek udało nam się uzyskać, a później dbanie o to, aby żył długo i szczęśliwie. Niestety -- jeżeli liczycie na odwiedziny znajomych, elementy sieciowe i inne kombinacje, to musicie przyjrzeć się bliżej nowym generacjom zabawki, które doczekały się także polskiej dystrybucji.

Tamagotchi z okazji 20-rocznicy, aka Tamagotchi Mini

Tak naprawdę 20-rocznicowe wydanie jest wznowieniem Tamagotchi Mini, które na rynku pojawiło się już w 2005 roku. Prawdopodobnie firma postanowiła wyczyścić magazyny, a rocznica okazała się ku temu znakomitą okazją. Urządzenie posiada malutki ekran o rozdzielczości 16x16 px, zasilane zaś jest baterią CR2032. To prawdziwie mikroskopijny gadżet, który jest znacznie mniejszy niż wszystkie "główne" wydania wirtualnych zwierzątek. To czyni go jeszcze bardziej poręcznym i uroczym niż kiedykolwiek. Sama obudowa to kawał solidnego plastiku, który zawieszony został na niewielkim łańcuszku. Ten pozwala przypiąć jajko w formie breloka. Kilka prostych dźwięków i monochromatyczny ekran jednak wystarczają, bo przykuć do siebie na wiele dni.

Dla kogo takie Tamagotchi?

Im więcej czasu poświęcam temu Tamagotchi, tym bardziej zastanawiam się do kogo jest ono kierowane. Nie jest tajemnicą, że jeszcze niedawno cały jego nakład wyprzedawał się na pniu. Ci oczekujący bardziej skomplikowanej rozgrywki postawią raczej na nowsze generacje, pozostają więc ci... targani nostalgią, którzy chcieliby w jakiś tam sposób powrócić do starych, dobrych czasów. I jestem idealnym przykładem tego, że to naprawdę działa.

Najsmutniejsza wiadomość jaką muszę wam przekazać jest taka, że gadżet w tym wydaniu wciąż nie opuścił granic Japonii, a co za tym idzie -- dostępny jest wyłącznie po japońsku. Niech was to jednak nie przeraża, to raptem cztery polecenia, które wystarczy sprawdzić dosłownie raz i więcej się nie pogubicie. A co z kwestią zakupu? Tutaj z pomocą przyjdą wam aukcje internetowe, które pozwolą nabyć urządzenie za nawet 100 zł (i mówię tu o cenie już z kosztami dostawy).

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu