Niezgrani

Pożeracze czasu: Left 4 Dead (i Left 4 Dead 2)

Kamil Ostrowski
Pożeracze czasu: Left 4 Dead (i Left 4 Dead 2)
1

Idę przodem. Za mną trzech gości. Dwoje z nich to idioci. Dlaczego? Ciągle odłączają się od grupy, szukają na własną rękę apteczek, granatów, lepszych broni. Wydaje im się, że kilkanaście sekund z dala od reszty bez problemu sobie poradzą. Potem słyszymy tylko krzyki o pomoc i musimy biec na oślep,...

Idę przodem. Za mną trzech gości. Dwoje z nich to idioci. Dlaczego? Ciągle odłączają się od grupy, szukają na własną rękę apteczek, granatów, lepszych broni. Wydaje im się, że kilkanaście sekund z dala od reszty bez problemu sobie poradzą. Potem słyszymy tylko krzyki o pomoc i musimy biec na oślep, mając nadzieję, że nas samych nic nie złapie. To nie są przelewki – wystarczy kilka ciosów i każdy z nas padnie na ziemię. Na trzeciego kompana mogę liczyć. Wie, żeby poruszać się w parach – ważne jest, aby każdy z nas miał przy sobie partnera. Nie każdy ma refleks komandosa, który pozwoli zdjąć każde zagrożenie w mgnieniu oka. Trzyma się blisko mnie, idziemy powoli do przodu.

Zdejmujemy parę zombie krótkimi seriami z karabinów. Kolejnych kilkanaście z pokoju obok usłyszało hałas i dobijają się do drzwi. Strzelamy na oślep, eliminując nieumarłych, zanim jeszcze będę stanowić prawdziwe zagrożenie. Sprawdzamy okolicę i idziemy dalej. Wpadamy do dużej sali, gdzie zombie są dosłownie setki. Krzyczę, żeby ustawić się przy wejściu i ostrzeliwujemy się, powoli wycofując. Zamykamy za sobą drzwi, ale nieumarłych są całe masy. Na domiar złego z tyłu pojawił się Boomer, który ochlapał nas swoim śluzem, przywołując jeszcze więcej zombie. Jednego z nas powalił Hunter, kogoś dusi Smoker. Drzwi padły. Nie mam wyjścia – wyciągam granat wabiący i rzucam w stronę sali, z której wybiegają tabuny nieumarłych. Strzelam krótkimi seriami z daleka w Smokera, który puszcza naszego kompana i ucieka. Mój towarzysz uderza kolbą Huntera, uwalniając ostatniego z naszych. Wykańczamy wrednego mutanta i łatamy swoich. Jest tylko jedna apteczka, drugiemu możemy zaoferować co najwyżej tabletki przeciwbólowe. „Tylko nie łykaj ich teraz, zrób to przed walką!”, mówię do mikrofonu. Za późno. Idiota oczywiście wziął je od razu. Będą działać przez kilka minut, a przed kolejnym starciem gościu będzie „na jednego strzała”. Dobra, koniec marudzenia. Zbieramy się ekipa, do bezpiecznej przystani zostało jeszcze dobrych kilkaset metrów.

Nagle słyszymy złowrogi tupot.

„TAAAAAAAAAANK!”

Ciężko jest opisać wrażenie, jakie towarzyszy graniu w Left 4 Dead na najwyższym poziomie trudności. Napięcie, skupienie, próba zapanowania nad chaosem. Euforia, kiedy udaje się przejść dany etap, kończąc z dużą liczbą punktów życia. Wielka radość, kiedy kończy się całą kampanię.

Valve udało się stworzyć bardzo krótką, liniową grę, w którą chce się grać w kółko. Jak udało im się to osiągnąć? Wysoki poziom trudności, poczucie stawania się lepszym, z każdą kolejną nieudaną próbą, a do tego element losowości – nie tylko dzięki reżyserowi sztucznej inteligencji, który zaskakuje nas losowymi wydarzeniami, ale także dzięki postawieniu na współpracę. Najbardziej nieprzewidywalnym czynnikiem w Left 4 Dead są właśnie ludzie.

Przejście kampanii na najwyższym poziomie trudności jest wykonalne, ale ciężkie. Nawet najsłabsze zombie potrafią nas powalić kilkoma uderzeniami, wystarczy więc chwila nieuwagi, aby popaść w tarapaty. Nie wspomnę nawet o specjalnych nieumarłych – mutantach, które robią z nas sieczkę w sekundę. Tanka, wielkiego, silnego, rzucającego w nas samochodami bydlaka, trzeba ostrzeliwać całymi wiekami, zanim padnie. W takiej sytuacji potrzebna jest nieomylność i zgranie. Przejście kampanii bez odpowiednich towarzyszy jest niemożliwe.

Godziny spędzone w Left 4 Dead. Kolejne próby, zgrywanie się z ekipami, wcześniejsze dogadywanie się, planowanie. Tak naprawdę zabawa w L4D zaczynała się właśnie na poziomie „extreme”. Wszystko co było wcześniej, to dziecinna igraszka. Sprawienie, że zombie są naprawdę śmiertelnie groźne, wniosło do Left 4 Dead zupełnie nowy wymiar.

Jakby tego było mało, po przejściu wszystkich kampanii do naszej dyspozycji zostaje oddany świetny tryb „Versus”, który pozwala czterem osobom wcielić się w rolę specjalnych zarażonych, podczas gdy pozostałe cztery starają się przejść poziom, jakby po prostu grały w kampanię. Kolejny element losowy, Left 4 Dead własnie stało się jeszcze lepsze.

Kiedy recenzowano przygody czwórki ocalałych, w świecie opanowanym przez zombie, jednym z najczęściej powtarzanych zarzutów było, że gra jest za krótka. Faktycznie, jednorazowe przejście kampanii, to zabawa na trzy, może cztery godziny. Ostatecznie, na ubijaniu nieumarłych (albo polowaniu na ocalałych) zleciało mi tych godzin kilkadziesiąt. Left 4 Dead i Left 4 Dead 2 wgryzły mi z życiorysu parę ładnych dni. Wygryzły, czaicie? Wygryzły. Gryźć, bo zombiaki.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu