Felietony

Państwo wspiera i odbiera - czyli o zaangażowaniu państwa w branżę produkcji gier

Grzegorz Marczak
Państwo wspiera i odbiera  - czyli o zaangażowaniu państwa w branżę produkcji gier
16

Autorem tekstu jest Michał Szustak dyrektor warszawskiego studia Flying Wild Hog, zatrudniającego 50 osób. Poniższy tekst powstał jako odpowiedź na entuzjastyczne głosy chwalące plany zaangażowania się państwa w branżę produkcji gier i jest raczej chłodną analizą pomysłów ministerstwa i niektóryc...

Autorem tekstu jest Michał Szustak dyrektor warszawskiego studia Flying Wild Hog, zatrudniającego 50 osób.

Poniższy tekst powstał jako odpowiedź na entuzjastyczne głosy chwalące plany zaangażowania się państwa w branżę produkcji gier i jest raczej chłodną analizą pomysłów ministerstwa i niektórych przedstawicieli naszej branży.

Jak pokazuje historia zaangażowanie państwa często degeneruje różne gałęzie gospodarki. Należy zatem z dużym sceptycyzmem przyjmować tego rodzaju pomysły. Możemy odróżnić dwa rodzaje wsparcia państwa dla rodzimego gamedevu: ułatwienia prawne oraz pośrednie lub bezpośrednie dotacje. Nikt nie neguje potrzeby poprawiania prawa, jeśli jego zmiany w równy sposób dotykają wszystkich uczestników rynku. Polska branża gier bardzo potrzebuje nowelizacji ustawy o crowdfundingu czy też ułatwień związanych z transferem przychodów z zagranicy, skąd pochodzi większość naszych dochodów.

Natomiast niebezpieczeństwo stanowi grupa ułatwień, które wiążą się z pośrednimi lub bezpośrednimi dotacjami dla naszej branży. Do czego prowadzą bezpośrednie dotacje można zobaczyć na przykładzie polskiej kinematografii i PISFu. Produkcja fatalnej jakości filmów powstających wyłącznie w celu przejedzenia dotacji to sytuacja typowa dla tej branży. Na szczęście na razie nie słychać głosów nawołujących, żeby państwo w taki sposób zaangażowało się w produkcję gier.

Innym pomysłem jest wsparcie państwa dla kierunków studiów czy kursów związanych z produkcją gier. O ile być może ma to sens na uczelniach publicznych, to wszelkie wsparcie inicjatyw prywatnych może po prostu zniszczyć ten dopiero raczkujący segment edukacji. Można spodziewać się powstania dziesiątków kursów wspieranych przez budżet państwa, których głównym celem będzie konsumpcja dotacji. Polski rynek pracowników specjalizujących się w wytwarzaniu gier rzeczywiście jest płytki, ale nie uleczy go zalew wielkiej ilości niskiej jakości kursów, podobnie jak polskiego rynku pracowników nie polepszyła moda na magistra z uczelni prywatnej.

Pojawiły się też propozycje, żeby budżet państwa wspomagał gamedev przez współfinansowane wyjazdów na konferencje lub szkolenia. Takie rozwiązane zaowocuje wprowadzeniem ukrytych dotacji dla firm mających najlepsze kontakty z państwem i może spowodować rozchwianie rynku pracowników. Duże studia, produkujące duże gry, muszą w swoich budżetach uwzględniać wydatki na corocznie targi i konferencje. Udział w nich jest dla nich niezbędną, a czasem kluczową częścią strategii marketingowej i jest podyktowany biznesową koniecznością. Tymczasem małe i średnie studia dużo rzadziej realizują tego typu wydatki, bo często nie mają one żadnego przełożenia na ich wyniki finansowe. Zatem pomoc finansowa państwa na tym polu zasili przede wszystkim duże studia, które zaoszczędzone w ten sposób środki będą mogły przeznaczyć na niekoniecznie biznesowo sensowną konkurencję na rynku pracowników. Uderzy to bezpośrednio w pozostałych uczestników rynku. Dodatkowo tylko duże studia będą mogły przeznaczyć środki na utrzymanie departamentów odpowiedzialnych za pozyskiwanie dotacji, ponieważ, jak pokazują doświadczenia, wymaga to zwykle uprawiania zaawansowanej papierkologii. Innym niebezpieczeństwem jest pojawiająca się w takiej sytuacji pokusa, żeby nawiązywać z państwem (a dokładniej z jego budżetem) nowe „kontakty”, co będzie dla dużych studiów coraz bardziej biznesowo opłacalne i co spowoduje kolejne nierynkowe obciążenia mniejszych firm.

Do tej samej grupy ułatwień można zaliczyć ulgi podatkowe dla firm produkujących gry. Po wprowadzeniu takiego rozwiązania możemy spodziewać się wysypu podmiotów, które nagle okażą się mocno zainteresowane nie tyle rzeczywistą produkcją gier ile wykorzystaniem preferencyjnych rozwiązań podatkowych. Szczęśliwie taka sytuacja stanowi zagrożenie głównie dla budżetu państwa, ale może spowodować wzmożone zainteresowanie organów podatkowych naszą działalnością i narazić nas na dodatkowe koszty związane z jego obsługą. Uderzy to niestety głównie w mniejsze studia i paradoksalnie może spowodować, że tylko duże firmy będą w stanie pozwolić sobie na korzystanie z rzeczonych ułatwień, szczególnie, że zapewne wiązać się to będzie z dużymi obciążeniami w dziedzinie przetwarzania papieru. Wygenerowane w ten sposób oszczędności zostaną przerzucone na rynek pracowników, co znowu uderzy w mniejsze studia i osłabi konkurencję.

Wydawać by się mogło, że przedstawione wyżej zagrożenia są wręcz korzystne dla pracowników naszej branży, bo mogą napędzać wzrost wynagrodzeń. Pamiętajmy jednak o tym, że o ile wzrost pensji powodowany rynkowym sukcesem produktu jest pozytywny dla rynku, bo promuje lepszych pracodawców, to taki sam wzrost wynikający z dotacji może po prostu zadusić mniejsze firmy. Zaowocuje to zmniejszeniem konkurencji, zdominowaniem rynku przez kilka wielkich firm korzystających z dotacji i finalnie obniżeniem wynagrodzeń.

Istnieje wiele badań, które pokazują, że firmy pozyskujące dotacje z UE bankrutują dużo częściej niż pozostałe podmioty gospodarcze. Nietrudno domyśleć się, że powodem takiej sytuacji jest nastawianie się na uzyskiwanie dotacji, a nie produkcję konkurencyjnych i innowacyjnych produktów. To kolejny powód, dlaczego polski gamedev powinien bronić się przed dotacjami państwa, ukrytymi również w różnych formach dofinansowywania.

Musimy również pamiętać o tym, że z powodów wizerunkowych państwu zależeć będzie na wspieraniu głównie najbardziej rozpoznawalnych polskich firm. Politykom marzy się zapewne stworzenie i wspieranie polskich czempionów gamedevu. Zauważmy jednak, że stanie się to kosztem wszystkich innych, a szczególnie najmniejszych polskich studiów. Zwolennicy ingerencji państwa często podają przykład Korei Południowej, gdzie zaangażowanie rządu zaowocowało powstaniem firmy Samsung, ale nikt nie chce pamiętać o tym, że stało się to kosztem zabicia konkurencji na rodzimym rynku. Wizerunek Korei zapewne na tym bardzo zyskał, ale rynek pracowników i mniejszych firm konkurujących z kolosem z całą pewnością nie. Tymczasem na świecie kierunek rozwoju jest zupełnie inny. Rynki mobilny i casualowy, które generują największą część dochodów branży gier, zasilane są głównie przez produkty firm mniejszych i wydaje się, że to właśnie one są przyszłością naszej branży.

Duże studia, co z ich strony rozsądne, próbują nawiązać kontakt z budżetem państwa. Uważam, że mniejsze firmy powinny również zaangażować się w dyskusję z rządem. Nasza nieobecność może w nieodległej przyszłości zaowocować całkowitą dominacją wspieranych przed państwo największych studiów i w efekcie degeneracją aktualnie bardzo różnorodnego i innowacyjnego polskiego rynku producentów gier.

Tylko zdrowa konkurencja napędzająca rodzimy rynek produkcji pozwala nam wytwarzać coraz lepsze gry. Nie dajmy jej sobie odebrać!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Gry