Facebook

„Kradzież” i „kłamstwa” - tak według twórców filmów Facebook osiągnął swoje imponujące wyniki wideo

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

12

Zastanawialiście się kiedyś jak to się stało, że Facebook osiągnął swoim wideo tak wiele w tak krótkim czasie? Na pierwszy rzut oka wszystkim wydawało się, że chodzi wyłącznie o ogromną bazę użytkowników usługi, która jakoby z automatu nabija wyświetlenia umieszczanych w serwisie materiałów. Trochę...

Zastanawialiście się kiedyś jak to się stało, że Facebook osiągnął swoim wideo tak wiele w tak krótkim czasie? Na pierwszy rzut oka wszystkim wydawało się, że chodzi wyłącznie o ogromną bazę użytkowników usługi, która jakoby z automatu nabija wyświetlenia umieszczanych w serwisie materiałów. Trochę światła rzucają na sprawę twórcy sieciowego wideo. Padają poważne zarzuty, takie jak „kradzież”, „kłamstwa” i „wyświetlenia, które nie są wyświetleniami”.

„Oszustwo”

Większość serwisów oferujących wrzucanie wideo do swoich odtwarzaczy działa w podobny sposób. Film pojawia się w feedach publiczności subskrybującej bądź obserwującej dany kanał czy profil. W przypadku wideo wrzuconego na Facebooka jest trochę inaczej. Może ono pojawić się wszędzie u wszystkich - tak, jakby nie było nad tym żadnej kontroli. Przeprowadzono też mały eksperyment z wykorzystaniem tego samego filmu umieszczonego na Facebooku na dwa różne sposoby. Wyniki są dość dziwne, przyznaję. Materiał umieszczony jako link z YouTube’a dotrze do 20-50 tysięcy osób, a zostanie obejrzany jedynie przez kilka setek. Ten sam materiał umieszczony bezpośrednio w odtwarzaczu Facebooka dotrze do 60-150 tysięcy odbiorców, a obejrzą go dziesiątki tysięcy osób. Różnica jest kolosalna. Zobaczcie jak wygląda to w tabelce porównawczej:

Oczywiście trudno oczekiwać od Facebooka, by ten nie pozycjonował swojego odtwarzacza wyżej, ale na moje oko wygląda to trochę jak blokowanie youtube’owych linków w serwisie.

„Kłamstwa”

Wyświetlenia to dla twórców sieciowego wideo rzecz najważniejsza. To właśnie one mają znaczenie przy pozyskiwaniu funduszy czy reklamodawców. Sam nie do końca pochwalam takie podejście, bo dla mnie jako osoby odpowiedzialnej za antywebowy kanał na YouTube większe znaczenie ma interakcja widzów i Wasza opinia o naszych materiałach - ale przyznaję, fajnie jest widzieć, że coś nad czym siedzieliśmy z chłopakami dobrze się ogląda. Jak zapewne zauważyliście nie uderzamy w publikę niebędącą odzwierciedleniem czytelników Antyweba i nie bawimy się w virale nabijające wyświetlenia.

Jednak w wojnie YouTube kontra Facebook to wyświetlenia są najważniejsze i warto uświadomić sobie, jak bardzo oba serwisy inaczej je osiągają. Wtedy porównanie okazuje się kompletnie bezsensowne.

Aby serwis YouTube zaliczył odtworzenie materiału jako wyświetlenie, musicie oglądać je na ogół przez około 30 sekund. Różnie jest to liczone (zależy na przykład od długości materiału), pewne jest natomiast, że liczniki nie przekręcą się jeśli klikniecie w materiał przypadkowo, by po chwili go wyłączyć. A Facebook? Zupełnie inaczej. Potrzebne są jedynie trzy sekundy, by odtwarzacz Facebooka zaliczył wyświetlenie, niezależnie od tego, czy materiał włączy się sam przy przewijaniu tablicy, ani od tego czy ma akurat włączoną fonię. 90% osób przeskakujących po swojej tablicy będzie więc odpowiedzialna za nabijanie licznika mimo tego, że mogą nawet nie zauważyć filmu. Gdyby jednak mieli poświęcić mu 30 sekund, nagle z 90% osób, do których materiał dotarł, zrobiłoby się procent 20. Innymi słowy - jedynie 20% osób, u których film pojawił się na tablicy faktycznie zaczęło go oglądać, poświęcając na to kilka chwil.

Jest różnica? Kolosalna. Gdy więc Facebook twierdzi, że ich serwis wideo ma tyle samo wyświetleń co YouTube, wypadałoby podzielić wynik Facebooka przez 5 - nagle pojawia się więc ogromna różnica w wyświetleniach. Czemu nikt o tym nie wspomina? Bo cyferki są najważniejsze. Dogonili YouTube? Dogonili. Licząc wyświetlenia tak samo? Nad tym nikt już zastanawiać się nie będzie. Wynik to wynik.

„Kradzież”

Jak donosi raport Ogilvy and Tubular Labs, z 1000 najpopularniejszych materiałów wideo na Facebooku w pierwszym kwartale 2015 roku, aż 725 było „ukradzionymi” filmami wrzuconymi do serwisu. Owe 725 materiałów wygenerowało zawrotną liczbę 17 miliardów wyświetleń. Skąd ukradzionymi? Z serwisów, które od lat zrzeszają twórców wideo. Znacie kogoś, kto robi filmy tylko na Facebooka? Ja nie, chyba że są to materiały kręcone komórką umieszczane na podobnej zasadzie co zdjęcia. My też korzystamy na naszym profilu z wideo, ale w zasadzie tylko do tego, by umieszczać tam krótkie zajawki materiałów z YouTube’a. Po pierwsze są jednak one naszego autorstwa, a po drugie to tylko krótki wycinek całego materiału.

A co robi Facebook, gdy dostanie zgłoszenie o naruszeniu praw autorskich? Po kilku dniach film znika z serwisu - ale wyświetlenia zostają wyświetleniami i wpadają do puli, którą potem FB chwali się w zestawieniach.

Problemem jest tutaj brak algorytmu podobnego do Content ID znanego z YouTube’a. Podejrzewam, że Facebook prędzej czy później go wprowadzi. Na chwilę obecną wygląda to trochę tak, że do serwisu można wrzucić praktycznie wszystko - własne materiały, filmy zwinięte z YouTube, Vimeo czy DailyMotion. Żaden algorytm nie wskaże naruszenia praw autorskich, możecie się równie dobrze pod tym filmem podpisać, a Facebook nie zrobi kompletnie nic. Świetny sposób na nabijanie wyświetleń, kogo przecież obchodzą prawa autorskie. No może poza samymi autorami, którzy spędzili nad materiałem długie godziny, pieczołowicie budują swój własny kanał, a ktoś po prostu „juma” ich materiał, wrzuca na Facebooka i nie podpisuje źródła.

Z moich obserwacji wynika natomiast, że „olani” są wyłącznie twórcy. Duże wytwórnie i wydawcy już nie, tam coś jednak działa. Jeśli śledzicie nasz profil na FB, zapewne widzieliście, że kilka dni temu wrzuciłem tam krótki humorystyczny film sklejony z materiałów z testowania kierownicy Logitecha. Był to wyjątkowo link z Vimeo, które nie miało problemu z muzyką w materiale (fragment teledysku z filmu Szybcy i wściekli: Tokio Drift. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałem się z sytuacją kiedy po wrzuceniu materiału wideo na Facebooka, film nie ukazał się na profilu. Czyli jednak coś w temacie się dzieje. Trzymam kciuki za to, by nie ograniczano się do molochów, ale stworzono coś na kształt wspomnianego Content ID, które nie tyle będzie blokować i kasować wideo, co pozwoli jakoś zarabiać twórcom ukradzionego materiału. Tak jak ma to miejsce właśnie na YouTube.

„Oszustwo”, „kłamstwa” i „kradzież”, które autorzy tego wpisu rzucają w stronę Facebooka to ostre oskarżenia. Ja natomiast chciałem Wam pokazać, jak to wszystko wygląda. Bo może faktycznie warto na wojnę YouTube kontra Facebook spojrzeć z szerszej perspektywy. Bo wygląda to trochę tak, jakby jeden z walczących nie grał według tych samych zasad co drugi.

grafiki: 1
pozostałe grafiki

Źródło

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

YouTubeFacebookwideo w sieci