Polska

Jak czytać w Internecie, czyli teoria porządku dziennego

Marcin M. Drews

Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...

16

Wczoraj ktoś zapytał mnie, jakie polskie media głównego nurtu, papierowe, telewizyjne czy internetowe polecam. Zająknąłem się, ze zdziwieniem konstatując, że nie potrafię niczego zasugerować z czystym sumieniem. Prasa dzieli się bowiem dziś na propagandową i... propagandową. Gdzie tu jest jakakolwie...

Wczoraj ktoś zapytał mnie, jakie polskie media głównego nurtu, papierowe, telewizyjne czy internetowe polecam. Zająknąłem się, ze zdziwieniem konstatując, że nie potrafię niczego zasugerować z czystym sumieniem. Prasa dzieli się bowiem dziś na propagandową i... propagandową. Gdzie tu jest jakakolwiek różnica? Tylko w nazwie patronującej partii. Jak w takim przypadku nie zgłupieć?

Kapitalizm systemem doskonałym nie jest - to wie każde dziecko. Reżim kapitału sprawia bowiem, że niezależnie od trąbienia o misji, nadrzędnym celem mediów jest zarobić pieniądze. Z czegoś się redakcje muszą utrzymać i nie ma w tym nic zdrożnego.

Sęk w tym, że młoda polska demokracja wciąż jeszcze nie wyszła z piaskownicy. Chłopcy, którzy dorwali się do władzy, szybko zaczęli gromadzić w chciwych piąstkach zabawki w postaci mediów. Stąd chociażby odwieczne boje o tubę propagandową TVP. Za moich czasów historycy mawiali: "kto ma wojsko, ten ma władzę". Zamień "wojsko" na "media" i masz obraz współczesnej polskiej sceny politycznej.

Każdy więc komuś służy, bowiem nawet krawężniki w Waszych miastach są upolitycznione. Ba, nawet zegar na wieży kościelnej. Nie wierzycie? W pewnym dolnośląskim mieście radni postkomuny chcieli sfinansować z kasy miejskiej naprawę czasomierza na świętej dzwonnicy. Kto pomysł zawetował? Radni... katoliccy. Bo nie godzi się, żeby komuch pomagał...

A skoro wszystko podlega partiom, nic dziwnego, że i strumienie informacji. Skoro nastała epoka społeczeństwa informacyjnego, logiczne jest, że media muszą służyć polityce - tym bardziej, że im ciemniejszy elektorat, tym łatwiej uwierzy we wszystko, co powiemy w gazecie czy telewizji.

Macki tego systemu sięgnęły też sieci, wszak koncerny medialne ssące kasę z politycznych źródeł mają swe tytuły także w Internecie.

Nawet jeśli nie stykacie się z jawną propagandą, to prawdopodobnie i tak ulegliście manipulacji, poddając się zjawisku zwanym agenda setting (porządek dzienny). Cóż to takiego? Otóż to zasada bliska ukręconemu przez widzów lata temu terminowi "tematu zastępczego".

Tak jak w telewizji kolauduje się każdy materiał przed jego emisją, tak też ustala się kolejność informacji zgodnie z rozlicznymi teoriami komunikowania oraz tzw. efektami pierwszeństwa i świeżości. Jak to wygląda w praktyce? Oto przykład.

Wyobraźmy sobie zwykły dzień, kiedy to miały miejsce trzy wydarzenia.

Najważniejsze: w Sosnowcu zapadła się hala targowa, grzebiąc tysiąc osób.
Średnio ważne: posła ugrupowania rządzącego przyłapano na braniu łapówki.
Mało ważne: bloger kulinarny walczy w firmą produkującą parówki.

Oczywiście pod względem ważności mamy tu do czynienia z podziałem zdroworozsądkowym. Niestety, w mediach wygląda to inaczej.

Portal prorządowy za najważniejszą informację uzna wypadek, za najmniej ważną - informację o łapówce. W ten sposób temat parówek wysuwa się na wysokie miejsce i choć powyższy przykład jest wymyślony, dokładnie tak to wyglądało ostatnio w przypadku internetowej afery mięsnej.

Inaczej porządek dzienny będzie wyglądał w mediach opozycyjnych. Tutaj najważniejszą informacją będzie łapówka. Potem dopiero, ewentualnie, ktoś napisze coś o tragedii w Sosnowcu. Parówki spadną na koniec, jako temat dziś nieważny.

Jak widać, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z mediami rządowymi, czy opozycyjnymi, w jednym i drugim przypadku liczyć się musimy z mniej lub bardziej zawoalowaną propagandą.

Co z tym zrobić? Rozwiązanie jest proste, ale czasochłonne. Tak też, po chwili namysłu, odpowiedziałem mojemu rozmówcy. Nie spodziewajcie się recepty na raka. Sposób jest banalny i oczywisty. Chcecie wiedzieć, co się w kraju dzieje? Czytajcie obie strony, wyciągajcie z nich średnią, a otrzymany wynik dodatkowo dzielcie przez cztery. Dlatego, gdy sięgam po papier, czytuję zarówno Wyborczą jak i Rzeczpospolitą, a w sieci staram się przeglądać wszystko, analizując przy tym, kto i z jakiego powodu ważny temat zepchnął na margines. To jedyny sposób, żeby nie zgłupieć, i nawet, jeśli wymaga czasu i cierpliwości, pozwala dostrzec, co kto ukrywa pod tatarem z Sokołowa czy, za przeproszeniem, matką Madzi... Amen.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

telewizjaprasa