Technologie

Hej, a pamiętasz…? – czy kiedyś rzeczywiście było lepiej?

Jakub Szczęsny

Człowiek, bloger, maszyna do pisania. Społeczny as...

46

Rok 1993 - po raz pierwszy zagrała Wielka Orkiestra, ukazał się pierwszy Tele Tydzień (który najpierw miałem w zwyczaju rozszarpywać), parafowano konkordat, a nadawanie rozpoczęła TV Polonia. Wtedy też się urodziłem. Dzięki temu, że moi rodzice pospieszyli się z poczęciem dziecka numer 2, miałem oka...

Rok 1993 - po raz pierwszy zagrała Wielka Orkiestra, ukazał się pierwszy Tele Tydzień (który najpierw miałem w zwyczaju rozszarpywać), parafowano konkordat, a nadawanie rozpoczęła TV Polonia. Wtedy też się urodziłem. Dzięki temu, że moi rodzice pospieszyli się z poczęciem dziecka numer 2, miałem okazję poznać kilka obecnie kultowych rzeczy, za którymi jedni tęsknią, a drudzy mają w poważaniu - bo przecież to już historia, nie wróci i tak dalej.

Miejsce, w którym po raz pierwszy "zalogowałem się" w życiu to zepsuty owoc komunizmu - wielki jedynie w śmiałych planach dygnitarzy i naznaczony bodaj najbardziej rozpoznawalnym symbolem mrocznych czasów - posępnym blokowiskiem. Dziesięciotysięczna udawana metropolia, w której mimo wszystko każdy każdego zna i wie, co kto robi na obiad. Przechowalnie, akwaria, jak zwał, tak zwał. W centralnym punkcie miejscowości wznosi się ogromny komin, a wokół niego hale produkcyjne, do których ściągają codziennie tysiące ludzi, już nie tylko z blokowisk, ale i okolicznych miejscowości.

Rozmawiałem ostatnio z tatą, który jak każdy facet w średnim wieku zaczyna wspominać "jak to drzewiej bywało". I on chyba najlepiej widzi, że pozmieniało się wiele. Nic odkrywczego nie powiedział. Żyjemy szybciej, chcemy robić jak najwięcej, w domu pojawiamy się tylko po to, by się wyspać i zasuwać dalej. Jeszcze trochę, a nawet pomniki nie będą przedstawiać majestatu, lecz brutalną codzienność - człowieka z nosem wlepionym w ekran smartfona.

Znajomi niekoniecznie już są dla nas znajomymi z krwi i kości - często zastępują nam to okienka czatu na Facebooku. W coraz bardziej zabieganym świecie taka komunikacja jest jak najbardziej pożądana. Nie mamy czasu pogadać z każdym z naszych znajomych - możemy to zrobić za pośrednictwem komunikatora. Znajomości gdzieś się rozmyły - już nie przychodzimy do sąsiada na kawę, nie pijemy wódki "przez balkon". Co więcej, znam ludzi, którzy kupują po połówce, odpalają FaceTime i znietrzeźwiają się do smartfona.

A ja jestem dumny, że pamiętam czasy, w których do kolegów i koleżanek dzwoniło się domofonami.

- Wyjdziesz?
- No.

I już było co robić. Dzieci bawiły się bez nowych technologii - wtedy jeszcze mało kogo było stać na telefon komórkowy, a w mieszkaniach królowały stacjonarne z korbką. Hałda piasku? Dzieciaki wracały brudne od stóp do głów, ale bawiły się świetnie. Boisko i obszarpana piłka? Super, ja Ronaldo, a tęgi na bramce. Rowery z powodzeniem mogły robić za motocykle, patyki za miecze (dopóki ktoś za mocno nie oberwał), a przez ogrodzenie grało się "w siatkę". Owszem, dzieci szalały na punkcie nowych technologii, ale były to pojedyncze zrywy. Moje tamagotchi zwykły szybko umierać, bo po prostu o nich zapominałem, a i nie potrafiłem się do nich przywiązać. Natomiast siostra, owszem. Pielęgnowała elektronicznego stwora tak, jakby miała prawdziwego psa, czy kota. Znudziło się jej, gdy wyprosiła chomika, który niejednokrotnie postanowił eksplorować obszar poza akwarium.

Kieszonkowe gry oraz Pegasusy. Te pierwsze to taka "polska namiastka GameBoya", a drugie to już swego czasu gadżet przydający szacunku w smutnym blokowisku. Wymienianie się grami, wspólne ogrywanie tytułów - potrafiłem budzić się w nocy i grać do rana tylko po to, by móc przejść pewną grę i nie narazić się rodzicom z powodu nocnych sesji przed ekranem malutkiego telewizora. A, że konsola stała u mnie w pokoju...

Pamiętam też pistolety, karabiny na kapiszony i plastikowe śruty. Najlepsze były oczywiście te wielkie na kulki, którymi można było postrzelać dziewczynom po nogach (i wybić oko, stąd rzadko pozwalano nam na takie zabawy). Kapiszony do rewolwerów robiły dużo huku, szczególnie, jak ktoś miał wprawny palec i potrafił w kilka sekund wystrzelać wszystkie osiem. Wadą takich zabawek było to, że psuły się niewiarygodnie szybko.

A potem coś się stało...

Moda na telefony wśród nastolatków. Nagle wszyscy zaczęli biegać z Sony Ericssonami K300i, na klatkach schodowych przez podczerwień wysyłało się dzwonki. Ja się nie złamałem i zostałem przy Nokii. 6230i nie zmieniałem bardzo, bardzo długo - aż chyba padł głośnik.

Coraz mniej wychodziło się na dwór, pozapominaliśmy, jak smakowała oranżada na miejscu, nie wracało się już do domu w uzielenionych spodniach. GG w telefonie, na komputerze, a potem Nasza-Klasa. Ostatecznie wszyscy przenieśli się do Facebooka, gdzie tkwią do dziś. Kontakty się rozmyły, żyjemy na spółkę - w Internecie i w realu.

Czy kiedyś było lepiej? Było inaczej. Choć z nostalgią wspominam czasy, gdy po telefon sięgałem tylko wtedy, gdy dzwonił, to wiem, że lepiej niż teraz nie było nigdy. A, że mnie wydaje się, że kiedyś było lepiej, to nie znaczy, że każdy tak uważa. Bo nie każdy wszystko to, co opisałem przeżył. Tylko... ciekawe, co będą wspominać młodsi ode mnie za kilka lat...?

Grafiki pochodzą z serwisu Pexels.com

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu