Felietony

Wkurza mnie to, że tak łatwo można dziś zostać geekiem

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

52

Teoretycznie łatwy dostęp do treści to samo dobro. Tymczasem są też jego ciemne strony, które negatywnie odbijają się na osobach naprawdę zainteresowanych konkretnymi tematami. Być "geekiem" nic już dziś tak naprawdę nie znaczy, a szkoda.

Och, Winiarski zabrania innym bycia kim chcą, jak tak można?” - będzie pewnie głosił pierwszy z komentarzy. Zabronić nie zabronię, ale mogę o tym napisać.

Kim jest Geek?

Najprostszą, a zarazem bardzo trafną definicję znajdziemy na Wikipedii. Geek to człowiek, który dąży do pogłębiania swojej wiedzy i umiejętności w jakiejś dziedzinie w stopniu daleko wykraczającym poza zwykłe hobby. Ja poszedłbym nawet trochę dalej - to człowiek totalnie w coś wkręcony, z naprawdę imponującą wiedzą. Czy potrzebną do codziennego życia? Nie - i to właśnie sprawia, że bycie geekiem to taka frajda.

Piwnica pełna magazynów, wypadające z szafy dyskietki z grami, na które wydawało się wszystkie pieniądze. Półki pełne kaset i płyt, które czasem odkupowało się od znajomych tylko po to, by uzupełnić dyskografię jakiegoś zespołu. Może i patrzę przez pryzmat własnego dzieciństwa/bycia nastolatkiem - a co za tym idzie obraz zniekształca mi łezka sentymentu. Ale bycie geekiem coś kiedyś znaczyło, dziś może być nim każdy.

Prosty dostęp do treści

Cieszę się, że żyję w czasach, w których nie muszę przeglądać papierowych katalogów z kasetami i modlić się, by wysłanie zamówienia, a następnie jego dostarczenie nie trwało miesiąca. Nie muszę jeździć na giełdę komputerową, czy do większego miasta po gry. Nie chodzę też do wypożyczalni kaset wideo. Dziś mam masę muzyki zarówno w streamingu, na YouTube, Bandcampie czy też w cyfrowych sklepach. A gdy chcę kupić fizyczny nośnik, mogę go szybko zamówić przez internet lub znaleźć w pobliskim Empiku. Gry podobnie - Humble Bundle, promocje, sklepy cyfrowe, Steam, preordery - jeśli zechcę ściągnę grę z zagranicy i nie będzie z tym najmniejszego problemu - nawet jeśli to Japonia. Czy to w ogóle było kiedyś do pomyślenia?

Niestety z łatwym dostępem do treści wiąże się też to, że geekiem może być każdy. To źle? I tak - i nie. Internet jest ogromnym źródłem wiedzy (często oczywiście nieprzydatnej lub nieprawdziwej) i skakanie między zainteresowaniami jest banalnie proste. Przy tak dużej ilości multimedialnych bodźców utrzymanie uwagi na jednym, dwóch tematach jest natomiast naprawdę trudne. A przecież w towarzystwie, szczególnie tym internetowym, nie można sobie pozwolić na niewiedzę. Łykane są więc szczątkowe informacje, a później w wirtualnym świecie roi się od specjalistów. Wystarczy spojrzeć na nasze polskie podwórko - tu każdy zna się na wszystkim - od polityki, przez służbę zdrowia, kino, książkę, teatr, motoryzację aż po alpinistykę. To samo da się zauważyć w świecie geeków - o ile w ogóle można jeszcze o czymś takim mówić.

Geek chick

Od jakiegoś czasu w modzie jest znajomość trendów, również tych, którymi nigdy wcześniej się nie interesowało. Skoro więc na topie są Gwiezdne Wojny, nawet kompletnie niezwiązane z tematem gazety czy portale robią zestawienie gadżetów ze Star Wars. A ja się pytam - po co przypinka z uniwersum, którego się nie zna? Po co koszulka z Gwiezdnych Wojen, których nigdy się nie widziało? Co jakiś czas czytam o modzie polegającej na tym, że amerykańscy celebryci chodzą w koszulkach z okładkami płyt lub logosami metalowych zespołów, choć nie mają o nich pojęcia. A ja się pytam, po co stylizować się na członka subkultury, o której nic się nie wie i muzyce, której nigdy się nie słuchało?

Tych wszystkich domorosłych geeków, którzy nie mają zielonego pojęcia o temacie widać niestety najwięcej w komentarzach w internecie. Są najgłośniejsi, piszą największe bzdury - a nawet jeśli ktoś zwróci im uwagę, przeczytają gdzieś coś w sieci po łebkach i starają się wybrnąć z niewygodnej sytuacji. A ci, którzy naprawdę siedzą głęboko w temacie albo nie pojawiają się w takich miejscach, albo ich komentarze przykrywa tona bezsensownego bełkotu.

Są też oczywiście sezonowcy, którzy przyklejają się do każdego trendu. Widać to było doskonale kiedy Gwiezdne Wojny wracały na kinowe ekrany, widać to teraz gdy nagle każdy jest specjalistą od komiksów Marvela. Bo przecież nowi Avengersi tacy udani, tacy popularni, więc warto się tu dokleić. Szkoda, bo w ten sposób psuje się ciekawe sceny pełne bardzo zaangażowanych ludzi. Niektórzy wręcz się od nich odsuwają mając dość napływu sezonowców.

grafika: 1, 2

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu