Felietony

W Internecie czuję się niczym w sklepie "wszystko za 2 złote"

Maciej Sikorski
W Internecie czuję się niczym w sklepie "wszystko za 2 złote"
6

Zawsze fascynowały mnie sklepy w stylu "wszystko po 5 złotych". Nie dlatego, że ceny są w nich niskie - można w tych miejscach znaleźć prawdziwe skarby, rzeczy, których przeznaczenie jest zagadką. Do głowy nie przyszłoby mi, by coś takiego stworzyć, a już tym bardziej, by spróbować na tym robić pieniądze. Przeglądając zasoby Sieci oraz częściej dochodzę do wniosku, że jest ona waśnie takim sklepem, w którym znajdziemy wszystko, a w wielu przypadkach będziemy się zastanawiać, jak człowiek wpadł na taki pomysł. Zakładam przy tym, że będzie coraz ciekawiej, bo poprzeczka trafia wyżej i wyżej.

Gadżety, aplikacje, usługi czy serwisy, które wprawiają w osłupienie nie są niczym nowym - przecież każdy z nas już lata temu trafiał w Sieci na takie rzeczy (poz Siecią też). Ale z każdym rokiem ich przybywa, a wytłumaczenie jest chyba proste: coraz trudniej dostarczyć na rynek przydatny towar. Taki, który nie będzie przesadzony, dziwny, wymyślny, w którym forma nie przerośnie treści. Większość rzeczy przydatnych prawdopodobnie została już wymyślona, pole do popisu jest coraz mniejsze, a miliony ludzi szukają swojej drogi do dużych pieniędzy. Albo jakichkolwiek pieniędzy. Uruchamiają swoje pokłady kreatywności, te czasem prowadzą ich krętymi ścieżkami w przedziwne miejsca.

Zapłać, my zaspoilujemy

Zacząłem się nad tym zastanawiać wczoraj, gdy czytałem o usłudze polegającej na spoilowaniu (to szerszy temat), czyli przedstawianiu treści filmu czy książki, nim ktoś się zabierze za ich lekturę. Ten konkretny przypadek dotyczy Gry o tron - można komuś zapłacić, podać namiary znajomego, któremu chce się zniszczyć zabawę i voilà: internety szybko powiadomią go o ważnych wydarzeniach w serialu. Zło w najczystszej postaci... Dosłownie minutę przed zapoznaniem się z tą usługą, przed oczami mignęła mi informacja o aplikacji, która pozwala zerwać na odległość. Na czym dokładnie polega ten proces? Nie wiem, ale zakładam, że nie chodzi tylko o komunikat - do tego może przecież posłużyć sms. A tu mamy aplikację (jedną z bardzo wielu - w samym App Store są ich już 2 mln), więc pole do popisu znacznie większe. A pamiętacie Yo? To dopiero był (i jest) ciekawy przypadek:

Yo to darmowa aplikacja, która właściwie nie wiadomo po co została stworzona. Jej jedynym celem, przynajmniej na razie, jest wysyłanie do wybranych osób prostego powiadomienia ze słowem: “yo”. I to właściwie wszystko. Z listy kontaktów wybierasz kolegę lub koleżankę, a następnie ślesz im yo. A oni mogą owe yo Tobie odesłać. Tadam![źródło]

Na takie przykłady trafiam każdego dnia. Każdego. A na oprogramowaniu sprawa się nie kończy - sporo można zdziałać w fizycznym wymiarze.

Gadżety, które... pozwolą zarobić?

Jakiś czas temu trafiłem na tekst poświęcony piwu o aromacie waginy. Nie regulujcie odbiorników, dobrze widzicie. Poinformowały mnie o tym amerykańskie serwisy, ale - żeby było zabawniej - dodam, że za tym pomysłem stoją Polacy. Postanowili poszukać szczęścia w serwisie finansowania społecznościowego i tam zrealizować marzenie o "esencji kobiety w butelce". Znalazło się niewielu chętnych, by pomóc w realizacji tego projektu. Jednocześnie jednak ludzie wpłacają kasę na inne równie dziwne akcje - sałatka ziemniaczana sztandarowym przykładem, lecz takich sałatek, które żartem już nie są, znajdziemy na Kickstarteze i w Indiegogo całkiem sporo. Crowdfunding okazał się idealnym miejscem do tworzenia dziwnych produktów, których nie powstydziłyby się dobre sklepy spod szyldu wszystko za 2 złote.

Różnica polega dzisiaj na tym, że dziwne gadżety nowej fali są nierzadko nowoczesne: inteligentne, podpięte do Sieci i smartfona. To już nie jest zwyczajna drapaczka do lewego kolana - to smart drapaczka. Świat nowych technologii przynosi nam ciekawe rozwiązania, usługi czy urządzenia, które okazują się przydatne, upraszczają życie czy pracę, ale jednocześnie masowo, na wielką skalę produkuje straszliwy chłam. I z każdym dniem go przybywa, ludzie próbują udowodnić, że są jeszcze granice, które można złamać, obszary, które da się eksplorować w przedziwny sposób, pomysły, które mogą jednocześnie wbić w fotel, ale i nabić portfel. Bo najśmieszniejsze w całym tym zjawisku jest to, że twórcom czasem udaje się osiągnąć cel - ich gadżety stają się hitami i przynoszą zyski. A to woda na młyn kolejnych "wynalazców".

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

AplikacjegadżetyCrowdfunding