Polska

Klamka zapadła: w Polsce powstanie elektrownia atomowa. Gdzie?

Maciej Sikorski
Klamka zapadła: w Polsce powstanie elektrownia atomowa. Gdzie?
121

Historia budowy elektrownie jądrowej w naszym kraju liczy sobie już kilka dekad. Siłownia tego typu miała powstać jeszcze w czasach PRL, ale splot różnych okoliczności sprawił, że projekt upadł w trakcie realizacji. Po odzyskaniu niepodległości kolejne ekipy rządzące podejmowały wątek, lecz nie przyniosło to efektów. Tym razem ma być inaczej. Klamka ponoć zapadła, wskazano już dwie lokalizacje przyszłej inwestycji. Nadal jednak jest więcej pytań niż odpowiedzi.

Elektrownia atomowa miałaby powstać w województwie pomorskim, pod uwagę brane są Lubiatowo-Kopalino i Żarnowiec. To w tej drugiej miejscowości w latach 80. realizowano projekt polskiej atomówki. Wtedy nie wyszło, tym razem sprawa może być domknięta. Według źródeł, na które powołuje się Dziennik Gazeta Prawna, władze centralne ostatecznie dały zielone światło budowie. Gdy zostanie to oficjalnie ogłoszone, pojawią się pewnie protesty, swoje uwagi zgłaszać będą ekolodzy czy mieszkańcy przywołanych miejscowości. Wypada jednak przyjąć, że nie to będzie największym problemem rządu...

Oczywistym jest, że Polska sama nie zrealizuje tej inwestycji - zwyczajnie nie mamy odpowiednich kompetencji. Te posiadają m.in. Rosjanie, lecz nie są brani pod uwagę (z ich oferty skorzystali m.in. Węgrzy). Na kontrakt łasi są pewnie Amerykanie, ale ostatecznie może paść na Francję. Chodzi tu m.in. o ocieplanie stosunków z tym krajem: po unieważnieniu przetargu na śmigłowce i serii dyplomatycznych przepychanek, taki gest mógłby uspokoić Paryż. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w ostatnich dniach prezydenci Duda i Macron odbyli długa rozmowę telefoniczną - możliwe, że jednym z tematów była elektrownia atomowa.

Elektrownia atomowa miałaby powstać w województwie pomorskim, pod uwagę brane są Lubiatowo-Kopalino i Żarnowiec. To w tej drugiej miejscowości w latach 80. realizowano projekt polskiej atomówki. Wtedy nie wyszło, tym razem sprawa może być domknięta. Według źródeł, na które powołuje się Dziennik Gazeta Prawna, władze centralne ostatecznie dały zielone światło budowie. Gdy zostanie to oficjalnie ogłoszone, pojawią się pewnie protesty, swoje uwagi zgłaszać będą ekolodzy czy mieszkańcy przywołanych miejscowości. Wypada jednak przyjąć, że nie to będzie największym problemem rządu...

Oczywistym jest, że Polska sama nie zrealizuje tej inwestycji - zwyczajnie nie mamy odpowiednich kompetencji. Te posiadają m.in. Rosjanie, lecz nie są brani pod uwagę (z ich oferty skorzystali m.in. Węgrzy). Na kontrakt łasi są pewnie Amerykanie, ale ostatecznie może paść na Francję. Chodzi tu m.in. o ocieplanie stosunków z tym krajem: po unieważnieniu przetargu na śmigłowce i serii dyplomatycznych przepychanek, taki gest mógłby uspokoić Paryż. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w ostatnich dniach prezydenci Duda i Macron odbyli długa rozmowę telefoniczną - możliwe, że jednym z tematów była elektrownia atomowa.

Pojawia się też wątek azjatycki, konkretnie koreański i chiński. Problem polega na tym, że takie reaktory wymagałyby certyfikacji na Starym Kontynencie, bo jeszcze tu nie funkcjonują. To wada. Zaleta jest taka, że Chińczycy zaoferowaliby pewnie znacznie niższą cenę. Czy to oznacza niższą jakość (dość istotna kwestia, gdy mówimy o energii nuklearnej)? Niekoniecznie - najludniejszy kraj świata ponoć błyskawicznie robi postępy na tym polu, uruchamia u siebie kolejne bloki i ma spore ambicje. Mógłby wejść do Europy przez "polską bramę", gdyby nasi politycy wyrazili zainteresowanie ich technologią. Rozmowy w tej sprawie są ponoć prowadzone - przekonamy się, czy przyniosą jakieś konkrety.

Na partnerze problemy się nie kończą: jeszcze większe emocje wzbudza finansowanie. Budowa reaktora o mocy 1000 MW to ponoć koszty rzędu 16 mld zł. Uruchomienie kilku takich siłowni oznacza wydatki na poziomie przynajmniej kilkudziesięciu miliardów zł. A piszę o kilku, ponieważ sam minister energii Krzysztof Tchórzewski stwierdził jakiś czas temu, że w połowie stulecia w Polsce mogłoby powstać do trzech elektrowni jądrowych. Ambitnie, jeśli weźmie się pod uwagę, że wielki problem stwarza uruchomienie jednej takiej jednostki. Skąd wziąć na to pieniądze? Minister wyklucza finansowanie z budżetu państwa, w grę nie wchodzą też kontrakty różnicowe (państwo gwarantuje wówczas stałą cenę za sprzedaż energii).

Inwestycję mogłyby wziąć na swoje barki spółki kontrolowane przez skarb państwa, lecz to stwarza problemy. Koszty mogą wzrosnąć, obciążenie tych firm i tak oznaczałoby cios dla budżetu, gdyż dorzucają się one do kasy w ramach dywidendy, pojawia się także ryzyko fiaska i zaszkodzenia rodzimemu biznesowi. Sytuacja patowa, a czas nagli: zapotrzebowanie na energię elektryczną w Polsce rośnie, a stare bloki w konwencjonalnych elektrowniach będą stopniowo wyłączane. Nasz kraj może się zmagać z niedoborami energii, które są niebezpieczne, nie służą firmom. Wspomniane trzy elektrownie rzeczywiście by się przydały. Nie zanosi się jednak na to, żeby stały się faktem.

W całej tej sprawie chodzi też o kwestie ekologii oraz unijnych przepisów:

Musimy pokazać Brukseli zeroemisyjną atomówkę, żebyśmy mieli kartę przetargową dla dalszych inwestycji w węgiel – mówi nam jeden z polityków PiS. Taką retorykę przyjmowało również Ministerstwo Energii w ostatnich miesiącach. O takim kompromisie mówi też DGP Zdzisław Gawlik, były minister skarbu w rządzie PO–PSL. Unia dąży do redukcji emisji CO2, a elektrownie atomowe dwutlenku węgla nie emitują.[źródło]

Sprawę mogłyby rozwiązać OZE, nowe inwestycje w ten sektor - Szwajcarzy zdecydowali niedawno, że odejdą od energii atomowej na rzecz tej odnawialnej. Obecne władze Polski postanowiły pójść w przeciwnym kierunku i... uśmiercić tę branżę. Na podpis prezydenta czeka własnie nowelizacja ustawy, która przez znawców tematu nazywana jest wielkim ciosem wymierzonym w energię alternatywną. Oby tylko na końcu nie okazało się, że OZE padło, elektrownia atomowa nadal funkcjonuje w sferze marzeń i planów, a spalanie węgla jest nie tylko szkodliwe dla środowiska, ale też bardzo kosztowne...

Pojawia się też wątek azjatycki, konkretnie koreański i chiński. Problem polega na tym, że takie reaktory wymagałyby certyfikacji na Starym Kontynencie, bo jeszcze tu nie funkcjonują. To wada. Zaleta jest taka, że Chińczycy zaoferowaliby pewnie znacznie niższą cenę. Czy to oznacza niższą jakość (dość istotna kwestia, gdy mówimy o energii nuklearnej)? Niekoniecznie - najludniejszy kraj świata ponoć błyskawicznie robi postępy na tym polu, uruchamia u siebie kolejne bloki i ma spore ambicje. Mógłby wejść do Europy przez "polską bramę", gdyby nasi politycy wyrazili zainteresowanie ich technologią. Rozmowy w tej sprawie są ponoć prowadzone - przekonamy się, czy przyniosą jakieś konkrety.

Na partnerze problemy się nie kończą: jeszcze większe emocje wzbudza finansowanie. Budowa reaktora o mocy 1000 MW to ponoć koszty rzędu 16 mld zł. Uruchomienie kilku takich siłowni oznacza wydatki na poziomie przynajmniej kilkudziesięciu miliardów zł. A piszę o kilku, ponieważ sam minister energii Krzysztof Tchórzewski stwierdził jakiś czas temu, że w połowie stulecia w Polsce mogłoby powstać do trzech elektrowni jądrowych. Ambitnie, jeśli weźmie się pod uwagę, że wielki problem stwarza uruchomienie jednej takiej jednostki. Skąd wziąć na to pieniądze? Minister wyklucza finansowanie z budżetu państwa, w grę nie wchodzą też kontrakty różnicowe (państwo gwarantuje wówczas stałą cenę za sprzedaż energii).

Inwestycję mogłyby wziąć na swoje barki spółki kontrolowane przez skarb państwa, lecz to stwarza problemy. Koszty mogą wzrosnąć, obciążenie tych firm i tak oznaczałoby cios dla budżetu, gdyż dorzucają się one do kasy w ramach dywidendy, pojawia się także ryzyko fiaska i zaszkodzenia rodzimemu biznesowi. Sytuacja patowa, a czas nagli: zapotrzebowanie na energię elektryczną w Polsce rośnie, a stare bloki w konwencjonalnych elektrowniach będą stopniowo wyłączane. Nasz kraj może się zmagać z niedoborami energii, które są niebezpieczne, nie służą firmom. Wspomniane trzy elektrownie rzeczywiście by się przydały. Nie zanosi się jednak na to, żeby stały się faktem.

W całej tej sprawie chodzi też o kwestie ekologii oraz unijnych przepisów:

Musimy pokazać Brukseli zeroemisyjną atomówkę, żebyśmy mieli kartę przetargową dla dalszych inwestycji w węgiel – mówi nam jeden z polityków PiS. Taką retorykę przyjmowało również Ministerstwo Energii w ostatnich miesiącach. O takim kompromisie mówi też DGP Zdzisław Gawlik, były minister skarbu w rządzie PO–PSL. Unia dąży do redukcji emisji CO2, a elektrownie atomowe dwutlenku węgla nie emitują.[źródło]

Sprawę mogłyby rozwiązać OZE, nowe inwestycje w ten sektor - Szwajcarzy zdecydowali niedawno, że odejdą od energii atomowej na rzecz tej odnawialnej. Obecne władze Polski postanowiły pójść w przeciwnym kierunku i... uśmiercić tę branżę. Na podpis prezydenta czeka własnie nowelizacja ustawy, która przez znawców tematu nazywana jest wielkim ciosem wymierzonym w energię alternatywną. Oby tylko na końcu nie okazało się, że OZE padło, elektrownia atomowa nadal funkcjonuje w sferze marzeń i planów, a spalanie węgla jest nie tylko szkodliwe dla środowiska, ale też bardzo kosztowne...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

hot