Felietony

Jest jedna rzecz, której nie znoszę w serialach tworzonych przez Netflix

Kamil Świtalski
Jest jedna rzecz, której nie znoszę w serialach tworzonych przez Netflix
91

Seriali od Netflix z każdym rokiem przybywa — i co najważniejsze, lwia część z nich może poszczycić się naprawdę wysoką jakością. To coś, za co pokochaliśmy serie tworzone na zlecenie streamingowej usługi, jest jednak pewien aspekt ich produkcji, który doprowadza mnie do furii. O ironio jest to ten, który pozwala im się wyróżniać na tle standardowych produkcji tworzonych na potrzeby stacji telewizyjnych.

Netflix jako usługa streamingowa pod wieloma względami różni się od klasycznej telewizji. Seriale tworzone na zlecenie poszczególnych stacji telewizyjnych przede wszystkim wyświetlane są według sztywno ustalonego harmonogramu. Ich liczba w sezonie jest ściśle ograniczona i zaplanowana tak, aby wszystko spięło się w logiczną całość. Dlatego ich sezony mają po 10, 13, 22 czy 24 odcinki. Każdy kto jest na bieżąco z seriami emitowanymi w amerykańskich stacjach wie, że trzeba przygotować się na przerwę świąteczną, a gdzieś nieopodal zawsze czai się cliffhanger w ramach mid-season finale. Jedna rzecz pozostaje jednak bez zmian — czas trwania poszczególnych odcinków. Ten najczęściej wynosi około 20 czy 40 minut (chociaż są również takie, którym bliżej do 30 i 50 — są jednak nieco rzadszymi okazami). Finały /premiery zdarzają się być nieco dłuższe, twórcy decydują się też na zaserwowanie nam dwóch odcinków równocześnie. Przywołane wartości  nie są jakoś sztywno ustawione, ale przy emisji i dodaniu bloków reklamowych wszystko idealnie się spina. Tego samego jednak nie można powiedzieć o serialach, które tworzone są na zlecenie Netflix.

Czasowa samowolka: odcinek serialu na Netflix trwa tyle, ile trzeba

Najczęściej zasiadając do serialu mam jakiś limit czasu, który mogę mu poświęcić. Dlatego coraz częściej wybieram trwające ok. 20 minut sitcomy. Jednak te ramy 20 / 40 minut są pewnym standardem, a nawet jeżeli widzimy od nich jakieś odstępstwa —to są one ustandaryzowane na całą serię. Netflix nauczył mnie jednak, aby dwa razy upewnić się, że nie będę musiał przerwać odcinka gdzieś pośrodku. Przez to że nie są w żaden sposób ograniczani czasem antenowym sprawia, że każdy trwa tyle... ile zamarzą sobie twórcy. Rozpiętość potrafi być naprawdę solidna — o czym przekonałem się już wielokrotnie. Poniżej lista z ośmioma odcinkami MINDHUNTER, jedne z nich trwają około 60. minut, inne około 40, najkrótszy zaś... niewiele ponad pół godziny. Co automatycznie czyni go niemal o połowę krótszym od kilku innych.

Szanuję dowolność twórców, ale nie będę ukrywał, że jeszcze do niej nie przywykłem

Te różnice pokazują, że Netflix to nieco więcej przywilejów niż tylko serwowanie całych sezonów serialowych za jednym zamachem. I z jednej strony cieszę się, że ich twórcy mają pełną dowolność, o której tworzący na potrzeby telewizji mogą zapomnieć. Dzięki temu ich historie mogą wyglądać tak, jak sobie to wymarzyli — nie muszą na siłę doklejać czy usuwać scen. Z drugiej jednak, jako widz przyzwyczajony do schematów, pierwszych kilka niespodzianek w tym klimacie niespecjalnie przypadło mi do gustu. Teraz sięgając po serie które powstały na zlecenie Netflix, przed uruchomieniem każdego z odcinków upewniam się, czy mam wystarczająco czasu, aby móc dobrnąć do jego końca. Bo wiecie, raz godzina, raz trochę więcej, a czasami wystarczy mi raptem niewiele ponad trzydzieści minut. Trudno za tym nadążyć.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

hot