Felietony

Fałszywe niusy w Internecie nie są problemem. To czytelnicy nim są

Jakub Szczęsny
Fałszywe niusy w Internecie nie są problemem. To czytelnicy nim są
25

Stawianie czytelnika w roli "problemu" przez człowieka pracującego w mediach to ogromne ryzyko. Z chęcią, przy okazji ogromnej odpowiedzialności je podejmę tylko dlatego, że wśród artykułów traktujących o tym zjawisku zapomina się o jednej rzeczy. To, że pojawiają się fałszywe niusy, artykuły wypaczające rzeczywistość nie jest tylko definiowane przez "widzimisię" wydawców, ale również przez czytelników, którzy... nie potrafią weryfikować informacji w ogóle. Tak po prostu.

W trakcie wyborów prezydenckich w USA wybuchła "afera" z nieprawdziwymi newsami w Internecie. Przy okazji ważnego wydarzenia w historii mocarstwa zaczęto zastanawiać się, jak można walczyć z napływem fałszywych faktów, które pojawiają się już nie w spamowych skrzynkach, czy w facebookowych łańcuszkach, ale również, w poważnych mediach. Sensacyjne nagłówki, treści wyssane z palca, mnóstwo niedopowiedzeń i ostatecznie - wypaczająca rzeczywistość konkluzja okazały się być jednym z ważniejszych problemów internetu. Jak się do tego zabrano? Nijak właściwie. Facebook zapowiedział mechanizmy, które pozwolą na odsiew nieprawdziwych informacji, media dostały po głowie, a tak właściwie, to nikomu nic strasznego się nie stało. "Fejki" jak się pojawiały, tak dalej pojawiać się będą. Mimo ograniczenia ich dystrybucji w kanałach społecznościowych, w co... szczerze wątpię.

Znamiennym jest fakt, iż w trakcie kampanii prezydenckiej w USA, nieprawdziwe informacje "sprzedawały się" lepiej, niż te, które mówiły prawdę i tylko prawdę. Co to oznacza? Że mediaworkerzy postarali się w dostarczaniu możliwie najbardziej sensacyjnych informacji? Dali dobry tytuł i puścili go w świat? Nakłamali tak mocno, że ta informacja nie mogła się nie sprzedać? Też. Ale najważniejsze jest to, że czytelnicy nie byli w stanie odpowiednio tej informacji zweryfikować. Skoro na Facebooku, tego typu niusy świetnie się nosiły, to oznacza to, że rzesza ludzi w nie uwierzyła. I to całkowicie bezrefleksyjnie.

Rośnie nam pokolenie, które nie odróżnia treści sponsorowanych od zwykłych artykułów

Odbiegamy nieco od tematu po to, aby pokazać Wam skalę problemu. Pisałem dla Was o tym, że młodzi ludzie nie są w stanie odróżnić treści opłaconych od tych, które stanowią zwykłą linię redakcyjną. Dla wydawców, którzy grają w otwarte karty i nie bawią się w brzydkie sztuczki to wyzwanie. Dlaczego? Bo te treści trzeba będzie tak oznaczać, by nie było żadnych wątpliwości. Będzie należało mocno zaakcentować, że ten tekst został napisany na zlecenie, zapłacono nam za niego, ale zgodnie z zasadami fair reklamy natywnej, dołączamy do tego również interesującą treść. Właściwie, również teraz tego typu reklama jest dla nas wyzwaniem. Dlaczego?

Bo z powodu wolnej amerykanki, która uprawia się w mediach, mało kto już wierzy w autentyczność opinii. Zrażony czytelnik będzie szukał zależności oraz układów. Skoro dobrze piszę o Microsofcie, to zapewne prosto z Redmond przyjechało do mnie Ferrari, które gnieździ się na wielorodzinnym osiedlu w Rzeszowie - bez przypisanego do niego miejsca parkingowego i monitoringu. A tak poważnie, polecam Golfa III w kombi. O, teraz mi płaci Volkswagen. Komentarze, w których zarzuca nam się "sprzedajność" lub nieoznaczanie treści sponsorowanych to dla nas codzienność. My natomiast jesteśmy pewni swego, celujemy w zupełnie inny target, który jest bardzo świadomy tego, co robi w Internecie. Zresztą, zestawiając ze sobą odsłony i komentarze, rzadko przejmujemy się tymi bezpodstawnie nienawistnymi, bo... to tylko anomalia. Serio. :)

Ale wróćmy do możliwości oceny prawdziwości newsów. Skoro ta umiejętność stacza się po równi pochyłej, to trzeba liczyć się z tym, że takich newsów może przybywać. Bo skoro czytelnik nie będzie w stanie zweryfikować informacji, to po co mu serwować sprawdzone dane? Można też zasady nagiąć i pokusić się o spekulacje będące wytworem zespołu głów w redakcji. Taka treść i tak się sprzeda.

Ale chwila. Czy my czasami już teraz nie mamy mediów, które żyją z "fejków"?

Serwisy plotkarskie? Tak bardzo oblegane przez znudzonych w biurze pracowników, nie tylko przez kobiety. W takich miejscach znajdzie się praktycznie każdy, kto jest obecnie na świeczniku, kto kreuje nowoczesną kulturę (różnego, najczęściej słabego poziomu). Tego typu redakcje piszą o wszystkim - aktor się wywrócił na czerwonym dywanie, zgubił krawat na imprezie, wysmarkał się w rękaw kolegi i tak dalej. Do tego oczywiście sensacyjne, wieloznaczne zdjęcia, z których wyłuskuje się to, co będzie najbardziej atrakcyjne dla spragnionego krwi re... tfu. Czytelnika. Osoby, która nie chce bawić się w weryfikowanie informacji - chce zobaczyć igrzyska.

I tak, przy okazji prawdziwych informacji, wplata się również te kłamliwe. Celebryta złożył pozew? Zasądzono odszkodowanie? Nic tam, jego wysokość została już zamortyzowana przez dochód wygenerowany przez taką treść. Nikomu nic strasznego się nie stało. Prosta kalkulacja - uda się, albo się nie uda.

A jeżeli chcemy weryfikować informacje, uciekamy się do kalekich metod

Co jest dzisiaj wyróżnikiem nieprawdziwej informacji? Według wielu to, że pojawiła się w którymś z "czerwonych" serwisów. Czyli - w Gazecie Wyborczej, Wproście, Newsweeku. Ja tych mediów bronić wcale nie chcę, ale chcę Wam nakreślić problem. Jest grupa osób, które co by się tam nie pojawiło, powiedzą, że "fejk". I przy okazji, zaproponują media, które odpowiadają ich światopoglądowi. I jak na ironię losu, informacji pojawiających się w swoich ulubionych tubach już nie weryfikują. Wierzą im na ślepo tylko dlatego, że są dla nich atrakcyjne. To nie tylko problem Polski, ale również i innych krajów, gdzie polaryzacja społeczeństwa działa.

Z jednej strony - trzeba edukować. Z drugiej jednak... to syzyfowa praca

Mógłbym długo mówić o tym, że trzeba ludziom mówić o tym, że informacje powinno się weryfikować w kilku miejscach, być otwartym na różne sposoby myślenia i ostatecznie - nie dawać się łapać na clickbaitowe tytuły. Gdybyśmy robili odwrotnie wszystko to, robimy teraz, to serwisy plotkarskie zdechłyby w męczarniach i nikt by się w to nie bawił. Wierzycie w to? Pewnie, że nie. I ja też nie. Mimo, że chciałbym mieć do czynienia tylko z czytelnikami "świadomymi".

Ale problemem jest również specyfika konsumowania przez nas treści. Ma być szybko, zwięźle i z pazurem. Do takiego sposobu pochłaniania przez nas informacji dopasowują się media. Co w takim układzie jest problemem? Media, które chcą zarobić? Czytelnicy, którzy chcą czytać? A może, wina jest rozdzielona po połowie?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu