Recenzja

Czy to gra, dla której warto mieć Xboksa? Recenzja Sunset Overdrive

Tomasz Popielarczyk
Czy to gra, dla której warto mieć Xboksa? Recenzja Sunset Overdrive
5

Exclusive'y są ogromnym atutem PlayStation 4. Marki takie, jak God of War, Infamous, The Last of Us, Killzone czy Little Big Planet na dobre zapisały się już w świadomości graczy i można z nich jeszcze sporo wykrzesać. Xbox to głównie... Halo i Forza, przy czym ta ostatnia podupadła ostatnio na zdro...

Exclusive'y są ogromnym atutem PlayStation 4. Marki takie, jak God of War, Infamous, The Last of Us, Killzone czy Little Big Planet na dobre zapisały się już w świadomości graczy i można z nich jeszcze sporo wykrzesać. Xbox to głównie... Halo i Forza, przy czym ta ostatnia podupadła ostatnio na zdrowiu - na szczęście wszystko wyprostowała rewelacyjna Horizon 2. Microsoft wydaje się dopiero budować swoje portfolio produkcji na wyłączność - w kolejce do galerii sław czekają Project Spark, Quantum Break, i inne. Teraz natomiast debiutuje Sunset Overdrive. Ile jest tak naprawdę warta najnowsza produkcja Insomniac Games?

Na ogół gry utrzymane w konwencji apokalipsy są mroczne, przytłaczające i ciężkie bezlitosne realia przesiąknięte przemocą, brutalnością i poczuciem beznadziejności wręcz wylewają się z ekranu, a przetrwanie jest ciężkie i czasochłonne. Sunset Overdrive to zupełna odwrotność tego archetypu. Tutaj apokalipsa ma twarz klowna, a właściwie purchawy (lub też odmieńcy). Tak główny bohater nazywa hordy pomarańczowych stworów, w których przeobrazili się mieszkańcy Sunset City po wypiciu napoju Overcharge wprowadzonego rynek przez lokalnego hegemona, korporację Fizzco. Mają one różne formy, różne umiejętności i, co najważniejsze, różny rozmiar! Ocaleli nieliczni - ci fajni (larpowcy, popaprańcy przebierający się za samurajów, kujony) i mniej fajni (parchy z bronią palną).

Główny bohater to typowe zero - zatrudniony przez korporację Fizzco do zbierania śmieci i sprzątania ogólnego bajzlu, który pozostawiają po sobie imprezujący mieszkańcy miasta. Twórcy oddają nam do dyspozycji prosty kreator, w którym sami go sobie stworzymy (a potem w dowolnym momencie przerobimy - wszelkie chwyty, jak męskie ciało i kobiece ciuszki, dozwolone). Dzięki apokalipsie dochodzi do błyskawicznych narodzin bohatera, który biega po ścianach, strzela z przedziwnych pukawek i ślizga się na wszystkim co popadnie przypominając Tony'ego Hawka. Humor (głównie czarny) leje się tutaj hektolitrami, a groteskowość sięga zenitu. W połączeniu z intensywnie kolorowymi lokacjami, wyrzutniami wybuchających pluszowych misiów i absurdalnymi misjami daje to nam najbardziej zwariowaną apokalipsę, jaką widział świat. A wszystko to w rytmie przygrywającego non stop punk rocka. Aż chciałoby się zakrzyknąć "Hell Yeah!".

Gra to typowy sandbox i pod tym względem raczej nie uświadczymy tutaj rewolucji - masa znajdziek, wyzwań (tych jest aż 56) i misji pobocznych. Biegamy po odseparowanym (poddanym kwarantannie) Sunset City, które jest całkiem rozległe, i wykonujemy różnego rodzaju misje, spotykając na swojej drodze jedynych ocalałych z epidemii. Fabuła? Cóż, delikatnie mówiąc jest raczej po to, aby być - wiadomo, że koniec końców i tak stoczymy bitwę o miasto. Esencją tego wszystkiego jest cała otoczka - zwariowani LARP-owcy, którzy dzięki apokalipsie mogą urzeczywistnić swoje marzenia, bananowe dzieci milionerów z pieskami o potędze porównywalnej z bombą atomową. Są nawet cheerliderki, które odnajdą swoje powołanie i zaczną opiekować się dziećmi. To delikatniejsze spośród setek mniej lub bardziej wykręconych pomysłów twórców na urozmaicenie nam zabawy. Gra zaskakuje właściwie na każdym kroku.

Mechanika rozgrywki też ma kilka perełek, o których warto wspomnieć. Przede wszystkim gra na każdym kroku stara się nas zmusić do ślizgania po barierkach, torach kolejowych, krawężnikach, liniach wysokiego napięcia - właściwie wszystkim co tylko się da. Gdy już opanujemy ten element zabawy, zauważymy, że dzięki temu eliminacja hord przeciwników staje się o niebo łatwiejsza. W ten sposób ładujemy też nasz wskaźniku stylu, a ten jest szczególnie ważny, bo pozwala nam korzystać z wykupionych wcześniej i specjalnych umiejętności. Przykładowo każde uderzenie łomem może sprawiać, że wystrzelimy kulę ognia. Ale aby tak się stało, musimy mieć przynajmniej do połowy naładowany pasek stylu. Opłaca się zatem być nie tylko skutecznym, ale i efektownym.

Zdobywanie nowych umiejętności to też gratka, bo w tym celu musimy zebrać odpowiednie składniki i przynieść je do "uwarzenia". Gdy specjalna aparatura zostanie uruchomiona, naszym zadaniem będzie chronienie jej przez określony czas przed Odmieńcami. Tutaj wkrada się zabawny element tower-defense, bo gra pozwala nam rozkładać barykady i jak najskuteczniej planować obronę. W takiej postaci ta oklepana formuła nabiera świeżości.

Świeże są również bronie, z jakich przyjdzie nam strzelać. Obok klasycznej strzelby i pistoletu mamy całą masę mniej i bardziej wykręconych narzędzi zagłady. Wyrzutnia pluszowych misiów, które wybuchają po uderzeniu (ot pluszowy granatnik), miotacz lakieru do włosów, karabin z winylowymi płytami... Jest tego łącznie 18 egzemplarzy, a strzelanie z każdego daje masę frajdy. Przy czym gra nie wymaga od nas jakiejś szczególnej precyzji - wystarczy, że umieścimy celownik w pobliżu przeciwnika, a czerwony wskaźnik da nam znać, że cel został namierzony i można strzelać.

Oczywiście nic nie stoi, abyśmy toczyli boje o Sunset City w trybie kooperacji. Zapomnijcie jednak o podzielonym ekranie - twórcy przewidzieli wyłącznie sieciowy multiplayer. Może brać w nim udział do 8 graczy, który będą rywalizowali ze sobą na punkty. A skoro o funkcjach sieciowych mowa, to w świecie gry rozlokowano billboardy emitujące stację Sunset TV, która ma być kanałem komunikacji twórców z graczami. Daje to jasno do zrozumienia, że z czasem doczekamy się kolejnych atrakcji. Nie łudziłbym się jednak na to, że kiedyś doczekamy się split screena (czy posiadanie drugiego pada do konsoli ma jeszcze sens?!).

Gra wygląda przyjemnie przez co może zachęcać najmłodszych. Twórcy się na to przygotowali, bo w opcjach można znaleźć wyłącznik przekleństw (a tych tu nie brakuje), krwi i innych nieszczególnie nadających się dla młodych oczu elementów. Spokojnie zatem w Sunset Overdrive mogą grać nasze pociechy - frajda będzie równie duża (jeśli nie większa).

Czy to właśnie gra, dla której warto kupić Xboksa One? Jeszcze nie. To jednak zdecydowanie gra, którą warto mieć, jeśli gramy na konsoli Microsoftu. Przyjemna, lekka, bezstresowa, a przy tym zwariowana i drwiąca ze wszystkiego, z czego tylko da się drwić. Apokalipsa chyba jeszcze nigdy nie była tak pokręcona i chyba jeszcze nigdy nie dawała tyle frajdy - dosłownie frajdy w najczystszej postaci.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

MicrosoftXbox Onerecgry